[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się obiektem zainteresowania gazety męża.
*
Katherine otworzyła oczy. Doznała ulgi, budząc się w
półmroku leniwie wstającego wczesnoletniego poranka. Już
miała podnieść się z łóżka, gdy nagle coś sobie przypomniała.
Położyła się na powrót, obserwując, jak noc przechodzi w
dzień. Pierwsze promienie słońca przedarły się przez rolety,
rzucając niespodziewanie na pościel snop światła.  To dopiero
przyjemność" - pomyślała. Luksus, z którego trzeba korzystać,
gromadzić łapczywie na potem.
Każdego ranka wstawała o wpół do szóstej i pozwalała
Donaldowi spać jeszcze przez godzinę. Wysypywała zimny
popiół na egzemplarz  Prawdy", czyściła palenisko i czerwoną
główką zapałki rozniecała nowy dzień.
Dzisiaj spali biblię. Nie tę króla Jakuba, ale Poradnik
gotowania i prac domowych pióra pani Beeton, książkę, którą
przysłała jej matka Donalda, dowiedziawszy się o ich
zaręczynach.
Codziennie przed wyjściem do pracy Donald oglądał
kołnierzyk i mankiety, jak gdyby znał prawidła pani Beeton na
pamięć, i niech Bóg broni, by znalazł choć najmniejsze
uchybienie. Dawał Katherine tylko po pięć szylingów naraz i
musiała się z tego rozliczać co do pensa, a kiedy wracał do
domu, przejeżdżał palcem po meblach i jeśli znalazł kurz,
upominał ją.
Promienie słoneczne przesuwały się po łóżku, przez jej
twarz i umysł, a Katherine przypomniała sobie słownik, ten ze
złoconymi krawędziami stron, ten, który przechodził z ojca na
syna w rodzie McKechnie. Narzędzie, które Donald
wykorzystywał przeciwko niej. Chciała spalić tę książkę w
popiołach poradnika pani Beeton - a jednak się bała.
POAAMANE HERBATNIKI
Katherine siedziała w pierwszej ławce, zastanawiając się,
z którą z obecnych w kościele kobiet Donald spał. Może z
pulchną panią Paterson, żoną piekarza, która tak wylewnie
okazywała jej współczucie?
- Biedactwo, biedactwo - powtarzała. - Co za strata, co za
okropna, okropna strata.
A może z Geraldine McCorkindale z redakcyjnego biura,
osiemnastolatkÄ… wydymajÄ…cÄ… wargi?
A może tą ładną brunetką siedzącą z tyłu, ściskającą w
splecionych na rosnącym brzuchu dłoniach mokrą chusteczkę?
Katherine zamknęła oczy. Zapach konwalii kwitł jej w
umyśle. Słuchała, jak przyjaciele Donalda składają mu hołd -
oddanemu ojcu rodziny, pełnemu zapału literatowi i
dziennikarzowi, zagorzałemu krykieciście (któż go nie
widywał w Basin z synem w sobotnie popołudnia?), dobremu
kompanowi, zawsze skoremu do wypitki i opowieści.
Chciała, żeby ludzie mówili o jego życiu, jego tragicznej,
przedwczesnej śmierci, by nadali kształt jego nieobecności.
Spojrzała na jego trumnę, tonącą w kwiatach.
Zastanawiała się, co ma więcej barwy: życie człowieka
czy jego śmierć? Odziana w czerń, siedziała wyprostowana, w
myślach tocząc ze sobą walkę.
Pózniej - po niekończących się filiżankach herbaty i
uprzejmych pożegnaniach - wróciła z dziećmi do domu. Edie
przestała już szlochać i uporczywie milczała, Robbie, nadal
zapłakany, ściskał kieszonkowy zegarek ojca. Wskazówki
zatrzymały się na pięć po trzeciej, kiedy to mechanizm zalała
woda.
Od śmierci Donalda wszystkie okna w domu były
zasłonięte, jak jego martwe oczy przykryte powiekami. Każdy
dzień wydawał się coraz mroczniejszy. Katherine miała
poczucie, jakby zalewała ją woda. Jednak nawet wtedy, kiedy
podciągnęła ciężkie rolety, nie zrobiło jej się lżej. Po
początkowej radości, gdy leżała w łóżku, rozkoszując się
natłokiem myśli, nadeszło nieuchronne przygnębienie. Ulgę
zastąpił narastający strach.
Zajęła się praniem i szyciem, wynajęła także pokój
lokatorom, z których jeden okazywał się nieznośniejszy od
drugiego. Edie nauczyła się całkiem niezle wykonywać
domowe prace. Robbie zatrudnił się jako roznosiciel gazet, co
bardzo nie podobało się Katherine, ale jaki mieli wybór?
Kiedy nadzieje na dochód z wynajmu upadły, musiała
zamienić mieszkanie na mniejsze i o niższym standardzie.
Dwa pokoje w obskurnej willi przy Adelaide Road, bez
łazienki i gorącej wody. Edie z konieczności spała razem z
matką. Dostali trochę pieniędzy od współpracowników
Donalda oraz od samego  pana Prawdy", Johna Nortona, ale
nie wystarczyło tego na długo, bo większość otrzymanej sumy
musieli przeznaczyć na opłacenie pogrzebu. Co tydzień
otrzymywali też kilka szylingów z Komisji Pomocy
Charytatywnej. Katherine nie znosiła odwiedzającego ich
inspektora, który wycierał palce o framugę, sprawdzał, czy nie
kupiła niczego ekstrawaganckiego w rodzaju masła czy
pomarańczy, oraz rozpytywał wśród sąsiadów, czy nie
zachodzą do niej nieodpowiedni mężczyzni.
Kiedyś potrafiła nienawidzić Donalda za to, że żył; teraz,
gdy przychodziły rachunki, nienawidziła go za to, że umarł.
 Bardzo, bardzo przepraszam - odpisywała po tym, jak
świadomie wysławszy pustą kopertę, otrzymywała uprzejme,
lecz stanowcze ponaglenie do zapłaty. - To wszystko z
powodu wstrząsu. Nie wiem, jak pogodzę się z nagłym
odejściem mego nieszczęsnego męża. Załączam czek".
Kiedy po raz pierwszy odwiedziła pobliski sklep
warzywny, do torby wybranych przez niÄ… tanich i brzydkich
owoców Chińczyk dorzucił gratis kilka ładnych. Poczuła, że
się rumieni, i szybko wyszła. Pózniej nie pamiętała nawet, czy
mu podziękowała.
Czasem chodzili do jadłodajni dla ubogich i Katherine
znów ogarniał wstyd. Co sobie pomyślą sąsiedzi? Co powie na
to jej matka? Ale dzieci trzeba było nakarmić, a przełożona
Mary Aubert oraz inne zakonnice nigdy nie traktowały ich z
wyższością i zachowywały się bardzo miło.
Po szkole Robbie pracował jako pomocnik rzeznika. Był
na to za młody, ale Mac Mackenzie, który swego czasu lubił
napić się z Donaldem piwa, chciał pomóc jego synowi.
Nauczył chłopca, jak przekładając kosz mięsa przez jedno
ramię, za pomocą drugiego łapać równowagę. Robbie
uwielbiał tę pracę, zwłaszcza ściganie się z chłopakami od [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl