[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To chyba niemożliwe, żeby dzwonił do kustosza największego
muzeum historii naturalnej na Zachodnim Wybrzeżu. W ciągu
pięciu minut mogła wypisać ze dwadzieścia muzeów, które
błagałyby o szanse otrzymania tego, co przywiózł z Tybetu.
Lois Shepherd z Muzeum Historii Naturalnej w Los Angeles
miała być pierwsza.
- Kit? - dało się słyszeć pełen niedowierzania kobiecy
głos.
- Namaste, Loeese. - Podniósł jedną z książek, które
zalegały każdy skrawek biurka Kristine, i przeczytał tytuł na
grzbiecie.
- Kit, udało ci się?
- Udało się? - spojrzał na Kristine, unosząc jedną brew, co
nadało jego twarzy pytający wyraz. Lois Shepherd, jak to
poprzednio określiła Kristine, miała szanse.
- Dotarłeś bez problemów?
- Nie, Loeese, miałem ich mnóstwo - odwrócił się do
szafy z książkami i zaczął studiować tytuły. - Ale chyba się
tego spodziewałaś.
- Oczywiście, gdybyśmy jednak, ja i Thomas, mieli
zasadnicze wątpliwości, nie wciągalibyśmy w całą sprawę
muzeów. Wiedzieliśmy, czemu byłeś przeciwny, ale nie
traciliśmy nadziei.
Kto to jest Thomas, zastanawiała się Kristine, i od kiedy to
Muzeum w Los Angeles brało udział w przedsięwzięciu? Nie
było przecież wymienione w żadnych oficjalnych
dokumentach, do których miałaby możliwość wglądu. Co
prawda, o Chatren - Ma też nigdzie nie pisano. Ten człowiek
musiał być kimś więcej niż tylko odstępcą wyjętym spod
prawa. Był niekwestionowanym mistrzem oszustwa i razem z
doborowym towarzystwem, z którym współpracował, uciekał
się do najrozmaitszych sztuczek. Miała o nim dobrą opinię
jako o fachowcu ze względu na badania, jakie prowadził,
prywatnie jednak nadal nie wiedziała, co o nim sądzić.
- Straciłaś z oczu kufry, Loeese - powiedział i Kristine
usłyszała spokojną, lecz krytyczną nutkę w jego głosie. -
Twoje zaniedbanie poważnie skomplikowało sprawy.
Wziął jedną książkę z półki i odstawił ją z powrotem,
drugą nadal trzymając w dłoni.
- To nie zaniedbanie, Kit - odpowiedziała Lois, pozornie
nie zważając na stawiane jej zarzuty. - Oboje wiemy, dlaczego
nie mogłam przyjąć kufrów. Jestem pewna, że Thomas był
tego samego zdania. A ty je znalazłeś?
- Oczywiście.
- Oczywiście! Dobre sobie! Zwłaszcza sposób, w jaki... -
przerwała gwałtownie. - Gdzie teraz jesteś?
- U Kristine, w Colorado. - Przeszedł wzdłuż regału, aż
znalazł miejsce na jedną z książek, którą trzymał w ręku.
Kristine była szczerze rada dowiadując się, że nie jest jedyną
osobą, której Carson nigdy nie udziela jasnych odpowiedzi.
Z tonu głosu Lois można było jednak wnioskować, że nie
jest ani trochÄ™ rada.
- Kristine? Kto to jest Kristine?
- Dziewczyna, powiedzmy trochÄ™ mniej
samowystarczalna niż ty - odpowiedział z wahaniem. - Bardzo
Å‚adna.
Zakrywając twarz ręką Kristine czuła, że tym
stwierdzeniem wprawił ją w zakłopotanie. Właśnie przed
chwilą powiedział jednemu z najbardziej wpływowych
kustoszy w Ameryce, że jest ładna - i to wszystko. Nie takiej
charakterystyki własnej osoby pragnęła przeglądając jego
dzienniki i śniąc swój sen o sławie.
- Nigdy nie wiedziałam, że ty... - Lois zaczęła coś mówić,
ale zmieniła zamiar. - Zresztą wszystko jedno. Kiedy
przyjedziesz do Los Angeles?
Carson wziął kolejną książkę z półki.
- Chcesz jechać do Los Angeles? - zwrócił się do
Kristine.
Upokorzona myślą o tym, co Lois Shepherd z pewnością
sądzi o niej, Kristine zaprzeczyła, natychmiast uświadamiając
sobie, że popełnia błąd.
- Kristine mówi, że nie chce - poinformował Lois. -
Zatem ty przyjedziesz tutaj. Zapanowało milczenie. Obie
kobiety wydawały się jednakowo zdziwione. Lecz Lois
Shepherd nikt nigdy nie wydawał poleceń - nikt z wyjątkiem
Kita Carsona.
- No tak, więc to nie jest bez znaczenia - powiedziała Lois
w zamyśleniu, zmieniając ton na służbowy. - Mogę przyjechać
w poniedziałek. Nie będzie za pózno?
- Nie.
- No to do zobaczenia w poniedziałek. Gdzie dokładnie
mam się stawić?
Podał jej adres, odwiesił słuchawkę, a następnie wykręcił
znowu kilka cyfr z pamięci.
- Czy mogę zjeść tutaj, Kristine? - spytał, patrząc na nią
uważnie. - Mamy dużo roboty do poniedziałku i chciałbym
zacząć od zaraz.
Oczywiście, pomyślała. Nic już jej nie mogło zdziwić.
- Biuro Thomasa Steina - odezwał się z głośnika kobiecy
głos. - Czym mogę służyć? Thomas Stein, pomyślała Kristine.
Ten Thomas Stein?
- Ja... nie mam zamiaru jechać do Chicago - zwróciła się
do Kita, chcąc zaoszczędzić sobie dalszych pytań i nerwów.
Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni.
Rozdział 4
Podczas czwartkowych zakupów Kristine spostrzegła, że
Carson wprawia wszystkich w zakłopotanie. Na pierwszy rzut
oka przypominał wyglądem kogoś z lat sześćdziesiątych, ale
ściągał na siebie dalsze spojrzenia i wtedy w ludziach budziły
się wątpliwości. Jego schludność i zachowanie świadczyły o
tym, że nie był jedną z tych zbłąkanych, poszukujących i
pacyfistycznych duszyczek. Przypominał bardziej wojownika
niż świętego, chociaż Kristine, ku swemu zdziwieniu,
odkrywała w nim również takie cechy. Bogate bransolety,
jakie nosił na ramieniu, kontrastowały z prostym, surowym
obuwiem, które, jak zauważyła, stało się szczególnym
obiektem zainteresowania. Zwłaszcza kobiety lustrowały go
od stóp do głów.
Do pierwszego nieporozumienia doszło w dziale
przemysłowym sklepu. Dwie kobiety zagapiły się na Kita i
zderzyły wózkami. Jedna z nich miała dzieciaka przypiętego
do siedzenia na przodzie wózka, i Kristine zauważyła, że
malca to ubawiło.
- Mama, zrób bang, bang, jeszcze bang, bang, proszę...
Zaaferowana matka uspokoiła chłopca całując go w
policzek, a jej twarz oblała się rumieńcem.
- Nie ma więcej bang, bang, bardzo przepraszam -
zwróciła się do drugiej matki, która też sprawiała wrażenie,
jakby jeszcze bujała w obłokach. - Bardzo przepraszam.
- O, tak, oczywiście, mnie też jest przykro -
odpowiedziała tamta. Ich oczy na moment spotkały się, a
następnie obie jednocześnie odwróciły głowy i znów spojrzały
na Kita.
Kristine zaczęło to denerwować, czyżby ona już się
zupełnie nie liczyła? Był bez wątpienia przystojny i
intrygująco egzotyczny, ale to w końcu tylko mężczyzna.
Kobiety spojrzały jeszcze raz na siebie, zaniosły się
śmiechem i poszły każda w swoją stronę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]