[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A gdybym zabił Lorąuas Ptomeła? - spytałem.
- Byłbyś pierwszy, Johnie Carter. Ale wyzwać go mógłbyś tylko za zgodą całej rady. Gdyby on ciebie
zaatakował, a ty zabiłbyś go w obronie własnej jego miejsce należałoby do ciebie.
Zaśmiałem się i zmieniłem temat. Nie miałem wcale ochoty zabijać Lorąuas Ptomeła, a jeszcze mniejszą
być jednym z Tarkian.
Towarzyszyłem Soli i Dejah Thoris w poszukiwaniu nowego pomieszczenia. Znalezliśmy je w budynku o
znacznie bardziej wyszukanej architekturze, położonym bliżej sali audiencyjnej. Natknęliśmy się w nim na
prawdziwe pokoje sypialne, zaopatrzone w stare, wykonane w metalu loża, podwieszone pod marmurowym
sufitem na grubych, złotych łańcuchach. Dekoracje ścian były dopracowane w ostatnim szczególe i w
odróżnieniu od fresków w innych budynkach, które odwiedziłem, przedstawiały grupy ludzi w rożnych ujęciach.
Byli to ludzie bardzo do mnie podobni, o skórze jaśniejszej niż u Dejah Thoris. Ubrani byli w pełne gracji,
powiewne szaty, bogato zdobione metalem i drogimi kamieniami, a ich włosy miały piękny złoto- lub
czerwonobrązowy kolor. Mężczyzni nie mieli zarostu i tylko kilku z nich było uzbrojonych. Sceny przedstawiały
głównie różne rodzaje zabaw.
Dejah Thoris, widząc te wspaniałe dzieła sztuki, stworzone przez dawno zmarłych mistrzów, aż klasnęła
w dłonie z zachwytu. Solą natomiast nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi. Zdecydowaliśmy, że Dejah Thoris i
Solą zajmą pokój położony na drugim piętrze, z oknami zwróconymi w stronę placu, natomiast przyległe do
niego pomieszczenia w głębi budynku będą służyć za kuchnię i spiżarnie. Potem wysłałem Sole po potrzebne
rzeczy oraz po żywność, mówiąc, że do czasu jej powrotu będę pilnował Dejah Thoris.
Gdy Solą wyszła, dziewczyna powiedziała do mnie z lekkim uśmiechem:
- A dokąd to uciekłaby uwięziona, gdybyś ją zostawił samą? Mogłaby jedynie pójść za tobą, prosząc o
opiekę i przebaczenie za to, że tak zle o tobie myślała przez ostatnich kilka dni.
- Masz racje - odpowiedziałem. - Dla żadnego z nas nie ma stąd ucieczki, chyba że pójdziemy razem.
- Słyszałam to, co mówiłeś temu stworowi, nazywającemu się Tars Tarkas i myślę, że rozumiem twoją
sytuacje tutaj, wśród tych ludzi. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego powiedziałeś, że nie pochodzisz z
Borsoomu. Skąd w takim razie przybyłeś? Jesteś tak podobny do ludzi mojej rasy, a jednocześnie jakby inny.
Mówisz moim jeżykiem, a przecież słyszałam, że dopiero niedawno nauczyłeś się nim posługiwać. Wszyscy na
Barsoomie używają tego samego jeżyka, mimo iż sposób jego zapisywania czasem się różni. Tylko w dolinie
Dor, gdzie rzeka Iss łączy swoje wody z zaginionym morzem Korus, używany jest podobno inny język. Jednak
nie ma żadnych świadectw, poza legendami naszych przodków, aby ktokolwiek stamtąd przybył. Nie mów mi
tylko, że jesteś jedną z tych tajemniczych istot! Gdyby to była prawda zabiliby cię natychmiast, nie mógłbyś
znalezć bezpiecznego miejsca na całej planecie! Jej oczy wypełnione były błagalnym oczekiwaniem na
zaprzeczenie.
- Nie znam waszych zwyczajów - powiedziałem - ale w moim kraju, w Wirginii, gentleman nie kłamie,
by ratować własną skórę. Nie pochodzę z Dor, nigdy nie widziałem tajemniczej Iss, zaginione morze Korus jest
dla mnie jeszcze większą zagadką niż dla was. Wierzysz mi?
Nagle złapałem się na tym, że bardzo pragnę, aby mi uwierzyła. Nie dlatego, abym się obawiał o mój los,
gdyby wszyscy zaczęli sądzić, że wróciłem z barsoomiańskiego piekła, czy też nieba, czymkolwiek była dolina
Dor. A wiec dlaczego? Dlaczego tak bardzo mi zależy na tym, co ona sobie o mnie myśli? Spojrzałem na piękną,
zwróconą ku mnie twarz i gdy nasze oczy się spotkały, zrozumiałem dlaczego  i zadrżałem. Przez jej głowę
zdawały się przepływać podobne myśli. Odsunęła się ode mnie z westchnieniem i, ciągle patrząc mi w oczy,
szepnęła:
25
- Wierze ci. Nie wiem co znaczy słowo  gentleman ani nigdy nie słyszałam o Wirginii, na Barsoomie
jednak żaden mężczyzna nie kłamie. Jeśli nie chce powiedzieć prawdy, milczy. Gdzie leży Wirginia, twój kraj,
Johnie Carter? - spytała, a mnie się wydało, że nazwa mojej ojczyzny nigdy nie zabrzmiała tak pięknie.
- Pochodzę z innego świata - odpowiedziałem - z planety, którą nazywamy Ziemią. Obiega ona nasze
wspólne słońce po orbicie, leżącej wewnątrz orbity Barsoomu, który znamy pod nazwą Mars. Nie mogę ci
powiedzieć jak tu przybyłem, gdyż sam tego nie wiem. Ale jestem tutaj, a ponieważ fakt ten pozwala mi być
sługą Dejah Toris, jestem z tego bardzo zadowolony.
Patrzyła na mnie w zamyśleniu, długo i badawczo. Wiedziałem dobrze, że trudno jej uwierzyć w moją
opowieść i nie spodziewałem się tego od niej, mimo iż bardzo mi zależało na jej zaufaniu i szacunku. Wolałbyn
raczej nic jej o sobie nie mówić, jednak żaden mężczyzna patrząc w jej oczy nie mógłby oprzeć się życzeniu,
które by wyraziła. W końcu uśmiechnęła się. i wstając powiedziała:
- Muszę ci wierzyć, mimo iż nic nie rozumiem. Jestem gotowa przyjąć, że nie pochodzisz z Barsoomu, a
w każdym razie nie z takiego, jakim jest dzisiaj. Niby jesteś taki jak my, a jednak inny. Po co jednak mam
obarczać moją biedną głowę takimi zagadkami, skoro serce mi mówi, że wierze, gdyż chce wierzyć!
To było logiczne  dobry przykład ziemskiej, kobiecej logiki. Jeżeli była z niej zadowolona, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl