[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laleczka wiele swoich interesujących wyczynów dokonał w przebraniu kobiecym, miał po temu
wszelkie warunki. Kiedyś na przykład zdarzyło mu się tak zawładnąć wyobraznią jednego z
wyższych funkcjonariuszy policji, że ów dostojnik, nawiasem mówiąc stary kawaler, z górą przez
miesiąc trudnił się poszukiwaniem zaginionego dziecka pięknej Laleczki, wreszcie znalazł je z
odpowiednią kartką we własnym łóżku i prawdopodobnie do dnia dzisiejszego hoduje ten
niewygodny owoc związków pewnego gangstera z pewną kelnerką. Incydent zresztą niewinny,
jeżeli go cytuję, to tylko po to, by udowodnić panu, jak dalece gang Flapperty'ego zdolny był do
bezinteresownych czynów, gdy chodziło o wystrychnięcie na dudka policji. Pod tym względem
Laleczka na zawsze pozostał nieodrodnym synem macierzystej bandy. Niestety, Micky Dubois,
zwany Laleczką, miał swoje życie prywatne. Tym prywatnym życiem była mała aktorka
występująca w nocnych lokalach pod pseudonimem Colibri. Flapperty wiele sobie pozwalał w
stosunku do chłopców, ale Laleczka nie był zwykłym chłopcem, Laleczka był indywidualnością i
Duck przeliczył się. Kiedy Flapperty odbił Laleczce małą Colibri Laleczka śmiał się razem ze
wszystkimi członkami gangu. Jednakże niedługo potem, kiedy gangsterzy pod wodzą szefa
wyruszyli na dom bankowy w Illinois i zdawać by się mogło, że wyprawa zapięta została na
ostatni guzik wynikła wpadka z grubym w następstwie wyrokiem sądowym. Tak Laleczka
wypłacił przyjacielowi i towarzyszom pierwszą ratę należności za brak poszanowania dla jego
słabostek. Micky Dubois skaptował dwóch marnych gangsterów, Slima i Brooka, którym od
dawna roiło się po głowie spokojniejsze życie, i we trzech zrobili ów bank na pół godziny przed
oznaczonym terminem natarcia. Laleczka był zawsze mistrzem w szybkich i na minuty
obliczonych akcjach, dlatego zdążył po obrabowaniu banku uciec z obydwoma towarzyszami, a
przedtem jeszcze zdążył zawiadomić o planowanym napadzie polocję, zdążył także załatwić
małą Colibri. Tak, panie inspektorze Merlin, nie docenił pan talentu Laleczki.
Nie doceniłem przynał Merlin. Ale mam szczęście i Laleczka znajduje się w moich
rękach.
Tak, ma pan szczęście. Aut szczęścia lepiej czasem służy niż tona rozumu.
Niech sobie pan nie żałuje, Carpeau; zwycięzcy pozbawieni są drażliwości. Proszę mówić
dalej.
Ojciec mój był Francuzem i język ten znałem od dziecka. Po ucieczce z Illinois
przyjechałem ze Slimem i Brookiem do Francji. Dałem im trochę pieniędzy, nawet niedużo, i od
razu ci dwaj drobnomieszczanie zabrali siÄ™ ochoczo do uczciwej pracy. Ja sam ku wielkiej ich
uldze zaciągnąłem się do Legii Cudzoziemskiej. Z Afryki wróciłem po roku jako Alain Carpeau.
Domyśla się pan, panie inspektorze, jaką drobnostką dla Dubois było zdobycie w tych warunkach
całego pliku przyzwoitych dokumentów. Tego biedaka, Carpeau, długo miałem na oku. Nosił
wypisaną na twarzy nieskazitelną przeszłość, na której tak mi zależało. Niech pan będzie
spokojny, tym razem mokrą robotę wykonał sam los. Prawdziwy Alain Carpeau zginął na polu
chwały. Wróciłem do Paryża z jego papierami. Ci dwaj durnie mieszkali w hoetlu "Negresco" i
nazywali się Pierri i Candy. Na mój widok miny im zrzedły, ale wkrótce odzyskali upragniony
spokój, ponieważ nie miałem do nich chwilowo żadnego interesu. Przeciwnie, dałem im jeszcze
trochę pieniędzy i tym sposobem kompletnie uśpiłem ich czujność' sądzili, że skoro płacę, to
widocznie boję się. W Paryżu jako zasłużony żołnierz Legii Cudzoziemskiej zapisałem się do
policji i sam rozpocząłem specjalizację w sprawach walutowych. Miałem sporo czasu, albowiem
wyrok sądowy na Flapperty'ego i towarzyszy opiewał na cztery lata. Pieniądze zrabowane w
Illinois ukryłem w pewnym znakomitym miejscu, dobrze strzeżonym przez policję. Roześmiał
się. Wśród banknotów była jedna nowiutka paczka, spodziewałem się, że ta seria jest trefna, i
rzeczywiście jako agent specjalista wkrótce sprawdziłem, że jestem posiadaczem dziesięciu
tysięcy dolarów odnotowanych w rejestrze wszystkich policji świata. To było mi ogromnie na
rękę. Po kilkunastu miesiącach spędzonych w Paryżu, poprosiłem o przeniesienie do Nicei.
Zapyta pan może, dlaczego właśnie do Nicei?
Wcale nie pytam powiedział szybko Merlin.
Ale ja panu i tak powiem. Ze zrozumiałych względów chodziło mi o miasto portowe. A
poza tym wiedziałem, że pułkownik Renaud jest starym bałwanem, a pan lubi popierać młode
talenty.
Inspektor Merlin milczał, siedzący naprzeciw mężczyzna mówił dalej:
Któregoś dnia kazałem Slimowi i Brookowi zwijać manatki. Dużo ich to musiało
kosztować, ale stulili uszy i bez gadania spełnili moje życzenie. Wydawanie rozkazów jest moją
mocną stroną, o wiele mocniejszą niż wykonywanie ich. Na osłodę Pierri i Candy dostali znowu
trochę ukochanych pieniążków, przy tym Candy'ego, tj. Brooka skontaktowałem z pewnymi
typami trudniącymi się wymianą dolarów na franki; poszedł na te kombinacje we własnym
intersie; wypłaciłem obydwóm spore sumy w dolarach. W Nicei zagospodarowali się zupełnie
niezle. Kazałem im wynająć dwie wille w ogrodach i zabroniłem utrzymywania zbyt rozległych
stosunków towarzyskich. Pierri wyżywał się w kontaktach z dziwkami, Candy, jako
komiwojażer, poprzestawał na znajomkach z pociągów i autobusów. Od czasu do czasu
pozwoliłem im zagrać w Monte Carlo, by w stosownej chwili przejąć w swoje ręce cząstkę
śledztwa. Jak pan widzi, urządziłem się zawczasu. Mimo upływających lat i odmiennych
warunków byłem dla nich ciągle Micky Dubois, nieustraszonym mścicielem i zdolnym do
wszystkiego awanturnikiem. Oni byli dla mnie zdrajcami, których zamierzałem tolerować
dopóty, dopóki mogli mi się przydać jako narzędzia mego planu. A plan coraz bardziej
dojrzewał, ponieważ Duck Flapperty kończył odsiadywanie kary.
Mówiący zamilkł. Po dłuższej chwili ciszę przerwał inspektor Merlin:
Na czym polegał ten plan?
O, plan był niezmiernie prosty. Wbrew pozorom niezmiernie prosty.
Więc dlaczego nie mówi pan dalej?
Namyślam się, czy nie zrezygnować z pewnej części zeznań.
Cóż to znowu za trick?
%7ładen trick. Tylko wątpię, czy policjant francuski zdołał należycie odczuć format
porachunku między Duckiem Flappertym a Micky Dubois.
Ja też wątpię, panie Dubois.
Wobec tego uważam za celowe pominąć te partie, w których mógłbym udowodnić
nieuchronność spotkania, jego absolutną konieczność, co do której żadna ze stron przez cztery
lata nie miała najmniejszej wątpliwości. Pojedynek Flapperty'ego z Laleczką i Laleczki z
Flappertym był już przesądzony w dniu, w którym podwładny nie zaaprobował absolutnej
władzy szefa, egzekwując własny wymiar sprawiedliwości. W tym dniu została postawiona jasno
jeszcze jedna sprawa... No, ale tego to już nigdy nie byłby pan w stanie domyślić się, poczciwy
Merlin.
Po co mam się domyślać, skoro zaraz mi pan to wyjaśni.
Powoli. Wcale mi się tak znowu nie spieszy... Nareszcie przestałem się spieszyć.
Parsknął śmiechem. Spotkanie po latach Ducka z Laleczką na nowym gruncie, w innej
scenerii, musiało radować serca wszystkich członków gangu, z wyjątkiem oczywiście Slima i
Brooka, którzy postawili na niską kartę, bo lubili małe, ale za to pewne wygrane. To byli zresztą
zdrajcy, a zdrajca pozostaje zdrajcą niezależnie od tego, komu służy. Ci dwaj podpisali na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]