[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzewa. Następnie rozciął rzemienie na rękach Johanna, ale nie odwiązał go od jodły.
Przeciwnie, pozaciągał więzy tak, aby nie mógł dosięgnąć ich rękoma. Ułamał długą gałąz i
zwrócił się do Guntera.
Odchodzę stąd z Jerrym. Wskazał na wiszącą na drzewie sakwę Widzisz, tam
wisi twoja traperska torba. Nie wziąłem z niej nic, bo nie jestem złodziejem. Zapamiętaj to
sobie. Tę gałąz daję ci, abyś miał czym odpędzić zwierzęta, gdyby...
yrenice Johanna Guntera rozszerzył strach, twarz pokryła trupia bladość. Siląc się na spokój
zawołał, a głos mu drżał dławionym lękiem:
· Daruj!... Nie zostawiaj!... RozszarpiÄ… mnie wilki... GaÅ‚Ä…z mnie nie obroni...
· W dzieÅ„ nic ci nie grozi. BÄ™dziesz krzykiem odpÄ™dzaÅ‚ wilki i niedzwiedzie. A w nocy...
Kos parsknął śmiechem w przerażoną twarz łotra. Podszedł do Connela i rozciął rzemienie
przytwierdzające go do drzewa, ale nie uwolnił mu związanych w przegubach rąk.
Bądz posłuszny, bo i ciebie zostawię na pastwę dzikich zwierząt powiedział surowo
do Jerry'ego. Zawiesił mu na szyi dwie rozładowane strzelby i sakwę. Wskazał przed siebie.
Maszeruj! rozkazał.
Gdy opuszczali uroczysko, Johann Gunter początkowo klął, pózniej prosił o litość, a gdy Kos
znikł w gąszczu, zaczął wrzeszczeć, aż echo niosło się daleko.
Ryszard wyprowadził Connela na szlak i popędzając jeńca ruszył śladami Szawanezów. Nie
rozmawiał z Jerrym. Ciągle tylko ponaglał go do pośpiechu. Było już południe, gdy zatrzymał
się na odpoczynek. Connel legł na trawę, ciężko oddychał, włosy miał mokre od potu, oczy
zaczerwienione.
Dojdziemy do porozumienia? rzucił spokojnie Ryszard.
Jerry milczał.
No cóż, nie chcesz, to nie: Wstawaj! Pójdziemy dalej. Wieczorem uwiążę cię do
drzewa. Ryszard trącił ręką Connela. Wstawaj, szkoda czasu!
· Czego chcesz? odezwaÅ‚ siÄ™ wreszcie mÅ‚ody Connel
· Dwóch rzeczy: zwrotu skradzionych mi przedmiotów i gwarancji, że wiÄ™cej siÄ™ nie spotkamy.
Rozumiesz?
Jerry spuścił głowę.
· Twoje rzeczy sÄ… nad WÄ…skÄ… StrugÄ…, w chacie Otto Watteraj Oddam ci to wszystko, tylko wskaż
miejsce, gdzie je przywiezć. Albo sam przyjdz do Watterów.
· Obiecujesz?
· Tak.
· Dobrze. PrzyjdÄ™ nad WÄ…skÄ… StrugÄ™. Ale jeÅ›li nie dotrzymasz zobowiÄ…zania, pamiÄ™taj, nie darujÄ™.
· Ja dotrzymam sÅ‚owa, ale za Guntera nie rÄ™czÄ™.
· Dlaczego?
· JeÅ›li uwolniÅ‚ siÄ™ z wiÄ™zów spod jodÅ‚y, bÄ™dzie ciÄ™ tropiÅ‚, bo znalazÅ‚ w twojej torbie rysunek.
· Rysunek?
· Tak. Na tym rysunku jest plan drogi prowadzÄ…cej po skarb. Tak on twierdzi.
· Rozumiem. Niech wiÄ™c pójdzie tÄ… drogÄ… i wezmie sobie ten skarb.
· Ty tylko zdoÅ‚asz odczytać ten plan. My nie potrafimy.
· Aha, to dlatego tropiliÅ›cie mnie?
· Tak.
· Plan ten możecie sobie zachować. Nie ma już skarbu nad Sandusky. Powiedz to Gunterowi. A
teraz idz. Ryszard rozciął nożem rzemienie na rękach Connela. Jesteś wolny. Obie strzelby zabierz,
są puste. Przed wieczorem znajdziesz Guntera. Uwolnij go i pamiętaj: nie jestem mściwy.
Connel stał i rozcierał zdrętwiałe mięśnie. Milczał, chód w oczach jego paliły się płomyki radości z tak
szczęśliwie zakończonej sprawy.
Idz, tylko śpiesz się, byś przed nocą wrócił do tego łotra, bo jutro możesz znalezć po nim same
kości. Powiedz Gunterowi, żeby rysunek pokazał majorowi Dawisowi w Vincennes, on mu wyjaśni, co to
był za skarb i gdzie się obecnie znajduje.
Dawis? Tak.
· To jego kuzyn dodaÅ‚ Jerry.
· Kuzyn?
Yes.
W umyśle Kosa poczęła kiełkować nagle jakaś daleka, niezupełnie jeszcze jasna myśl.
Wynoś się, Jerfy. A do chaty Watterów przyjdę, gdy spadnie śnieg. Pamiętaj!
Ryszard ruszył przed siebie. Obejrzał się. Zauważył, jak Jerry Connel dzwignął
rozładowane strzelby i zawrócił do miejsca, gdzie został jego towarzysz.
Wieczorem Kos rozłożył się obozem nad brzegiem Wabash. Przy nikłym płomieniu ogniska
siedział samotny. Myśl jego ciągle wracała nad rzekę Sandusky, gdzie przed trzema laty
prowadził czteroosobowy oddział żołnierzy z Dawisem, wówczas kapitanem, na czele.
Poszukiwali tam właśnie ukrytego skarbu. Tak, skarbu. Niegdyś żołnierze wiozący znaczną
sumę pieniędzy zostali zaatakowani przez Tuskarorów. Po zaciętej bitwie biali ulegli
przewadze liczebnej Indian. Kilkuosobowa grupa żołnierzy wyrwała się z indiańskich kleszczy
i podążyła w kierunku fortu Sandusky. Ale Indianie deptali im po piętach i codziennie ktoś z
oddziału ginął. Widząc więc, że skrzynki nie dowiozą, ukryli ją nad rzeką Sandusky, w
wykrocie pod wielowiekowym dębem, a młody porucznik Bucky Smith nakreślił na pergaminie
szkic sytuacyjny. Smitha znaleziono w pobliżu fortu Sandusky, bez skalpu, ze strzałą w piersi.
W kieszeni miał rysunek. Cztery razy kapitan Dawis organizował poszukiwawcze wyprawy
bez skutku. Aż zaproponowano przewodnictwo Ryszardowi Kosowi, który kierując się
planem oraz śladami tragedii żołnierzy, odnalazł wykrot pod dębem, a w nim skrzynkę z
pieniędzmi. Dawis pożegnał wówczas Kosa i wrócił do fortu Sandusky, ale sam.
Czy odnalezione pieniądze trafiły do skarbu Unii? Co stało się z trzema żołnierzami
towarzyszącymi Dawisowi? Ryszard nie umiał na te pytania odpowiedzieć. Nigdy nie
interesował się tą sprawą. Wykonał zlecone mu zadanie, rozwiązał zagadkę planu i nad
Sandusky River odnalazł skarb. Szkic na pamiątkę włożył do swej traperskiej torby. Od tej
pory minęły trzy lata. Aż teraz nagle odżyły tamte wypadki. Gunter znalazł w zrabowanej
sakwie plan. Uznał, że jest on aktualny. Jako kuzyn Da-wisa może słyszał coś o historii
skarbu? Może Dawis ukrywał fakt odnalezienia skrzynki z pieniędzmi? Stąd mogła się rodzić
jego niechęć do Kosa. Czy czas rozstrzygnie te niejasności?
Ryszard machnął ręką i wyciągnął suchary. Chrupiąc je patrzył na ciemną rzekę, płynącą
leniwie w poświacie księżyca.
O świtaniu ruszył śladami Indian. Dopędził ich pod wieczór. Razem bez większych przygód
szczęśliwie dotarli do Tippecanoe.
ZEMSTA CZARNEGO SPA
U zródeł Tippecanoe River rozrosło się Miasto Wielkiego Ducha. Na wolnej stepowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]