[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był szyld z gwiazdą:
Sowhoz Czerwony Promień i pobiegł prosto do półcię\arówki, która przywiozła pod
konwojem trzy czarne komory.
Przez cały dzień Aleksander Siemionowicz krzątał się wraz ze swymi pomocnikami,
ustawiał komory w byłym ogrodzie zimowym, w oran\erii Szeremietiewów... Przed wieczorem
wszystko było gotowe. Pod szklanym dachem zapłonęła biała matowa kula, ustawiono na cegłach
komory, a mechanik, który przyjechał wraz z nimi, pokręciwszy lśniące śruby i poszczękawszy
narzędziami, zapalił na azbestowych dnach czarnych skrzyń tajemniczy czerwony promień.
Aleksander Siemionowicz doglądał wszystkiego, sam właził na drabinę, \eby sprawdzić
przewody.
Nazajutrz ta sama cię\arówka wróciła ze stacji kolejowej i wypluła trzy skrzynki ze
wspaniałej gładkiej dykty oklejone ze wszystkich boków nalepkami frachtu i - białymi na czarnym
tle napisami:
Vorsicht: Eier!
Ostro\nie: Jajka!
- Co tak mało przysłali? - zdziwił się Aleksander Siemionowicz, ale natychmiast zajął się
przesyłką, zaczął wypakowywać jajka.
Rozpakowywano skrzynki w tej\e oran\erii, a brali w tym udział sam Aleksander
Siemionowicz, jego niebywałej tuszy \ona Mania, jednooki były ogrodnik byłych Szeremietiewów
zajmujący obecnie w sowchozie uniwersalne stanowisko stró\a, skazany na zamieszkanie w
sowchozie funkcjonariusz bezpieczeństwa i sprzątaczka Dunia. To nie Moskwa i wszystko tutaj
odbywało się bardziej po prostu, bardziej rodzinnie, bardziej po przyjacielsku. Aleksander
Siemionowicz komenderował i miłośnie spoglądał na skrzynki, które w delikatnym
przedwieczornym świetle sączącym się przez szklany dach oran\erii wyglądały jak wytwornie
zapakowane upominki. Karabin konwojenta błogo drzemał przy drzwiach, on sam zaś zrywał
obcęgami metalowe klamry i taśmy ze skrzyń. Dykta trzeszczała... Wzbijał się kurz. Aleksander
Siemionowicz człapiąc sandałami krzątał się wokół skrzynek.
- Ostro\nie, błagam - mówił do funkcjonariusza. - Delikatniej. Nie wiecie, \e to jajka?
- To nic - chrypiał gminny bojownik wywa\ając wieko. - Zaraz...
Tr-r-r i wzbijał się kurz. Jaja były zapakowane komfortowo: pod drewnianym wiekiem
znajdowała się warstwa pergaminu, pod nią karton, potem następowała gruba warstwa wiórów,
potem trociny i w tych trocinach widać było białe łebki jajek.
- Zagraniczne opakowanie - grzebiąc w trocinach mówił czule Aleksander Siemionowicz. -
Nie to co u nas. Mańka, ostro\niej, bo stłuczesz.
- Całkiem \eś ty zgłupiał, Aleksander - odpowiadała \ona. - Wielkie mi rzeczy, myślałby
kto. Co to ja nigdy jajek nie widziałam? Och!... Jakie du\e!
- Zagranica - mówił Aleksander Siemionowicz wykładając jaja na drewniany stół - to nie to
co nasze chłopskie jaja... Wszystkie na pewno, psia ich mać, niemieckie bramaputry...
- Pewnie - potakiwał konwojent podziwiając jaja.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego są takie brudne - mówił z zadumą Aleksander
Siemionowicz... - Mania, doglądaj. Niech rozładowują dalej, a ja idę do telefonu.
I wyruszył do telefonu w biurze sowchozu po drugiej stronie podwórza.
Wieczorem w gabinecie w Instytucie Zoologii zaterkotał telefon. Profesor Persikow
zwichrzył czuprynę i podszedł do aparatu.
- No? - zapytał.
- Będzie z wami rozmawiała prowincja - cicho, chrapliwie odezwała się kobiecym głosem
słuchawka.
- No, słucham - z obrzydzeniem rzucił Persikow w czarną paszczę słuchawki... Coś w niej
szczęknęło, potem oddalony męski głos z niepokojem powiedział w samo ucho:
- Czy myć jajka, profesorze?
- Co takiego? Co! O co pan pyta? - zirytował się Persikow. - Skąd pan mówi?
- Z Nikolskiego, gubernia smoleńska - odpowiedziała słuchawka.
- Nic nie rozumiem. Nie znam \adnego Nikolskiego. Kto mówi?
- Rokk - surowo powiedziała słuchawka.
- Co za Rokk? Ach, rozumiem... to pan... więc o co pan pyta?
- Czy je myć? Przysłali mi z zagranicy transport kurzych jaj...
- No i?
- ... a one takie jakieś uświnione...
- To chyba jakaś pomyłka... Jak\e one mogą być uświnione , jak pan się wyraził. No,
oczywiście, mo\e trochę... no, pomiot przysechł... albo coś jeszcze...
- To nie myć?
- Oczywiście, \e nie trzeba... A co, chce pan ju\ ładować jaja do komór?
- Ju\ ładuję. Tak - odpowiedziała słuchawka.
-Hm - chrzÄ…knÄ…Å‚ Persikow.
- To na razie - cmoknęła słuchawka i umilkła.
- Na razie - z nienawiścią powtórzył Persikow privat-docentowi Iwanowowi - jak się
panu podoba ten typek?
Iwanow się roześmiał.
- To był on? Wyobra\am sobie, co on tam wypiecze z tych jaj.
- T... t... t... - gniewnie zaczął mówić Persikow - wyobra\a pan sobie... no, pięknie... bardzo
mo\liwe, \e na deuteroplazmę jaja kurzego promień będzie oddziaływał w taki sam sposób jak na
plazmę płazów. Bardzo mo\liwe, \e kury mu się wyklują. Ale przecie\ ani pan, ani ja nie mo\emy
przewidzieć, jakie te kury będą... Mo\e diabła warte. Mo\e będą niejadalne. Czy na przykład mogę
zaręczyć, \e potrafią ustać na własnych nogach? Mo\e będą miały zbyt łamliwe kości? - Persikow
wpadł w zapał, wymachiwał ręką, zaginał palce.
- Zwięta prawda - zgodził się z nim Iwanow.
- A czy pan mo\e zaręczyć, \e te kury będą się rozmna\ać? Mo\e ten typek wyhoduje
bezpłodne kury? Co z tego, \e będą wielkości psa, jeśli na kurczaki trzeba będzie czekać do końca
świata?
- Trudno powiedzieć - zgodził się z nim Iwanow.
- Co za nonszalancja! - denerwował się Persikow. - Jaka bezceremonialność! Proszę
zwrócić uwagę, \e polecono mi instruować tego drania! - Persikow wskazał przyniesiony przez
Rokka papier, który jeszcze poniewierał się na stole laboratoryjnym. - A jak\e ja mogę go
instruować, tego ćwierćinteligenta, skoro sam nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia!
- Czy nie mógł pan odmówić? - zapytał Iwanow.
Persikow spurpurowiał, wziął papier i pokazał go Iwanowowi. Iwanow przeczytał i
uśmiechnął się ironicznie.
- Ta-ak... - powiedział znacząco.
- Proszę zwrócić uwagę, \e od dwóch miesięcy czekam na realizację mojego zamówienia i
ani widu, ani słychu. A jemu momentalnie przysłali jaja i w ogóle otrzymał wszelką mo\liwą
pomoc.
- Nic mu z tego nie wyjdzie, panie profesorze. Skończy się na tym, \e po prostu oddadzą
nam komory.
- Byle jak najszybciej, przecie\ oni w ten sposób opózniają moje eksperymenty.
- To właśnie jest najsmutniejsze. Ja mam wszystko gotowe.
- Dostał pan skafandry?
- Tak, dzisiaj.
Persikow nieco się uspokoił i o\ywił.
- Uhu... myślę, \e zrobimy tak. Drzwi sali mo\na będzie zamknąć na stałe, otworzymy za to
okno...
- Oczywiście - przytaknął Iwanow.
- Trzy hełmy?
- Tak. Trzy.
- Więc tak... Zatem pan, ja i jeszcze któryś ze studentów. Damy mu trzeci hełm.
- Mo\e Grynmut.
- To ten, który teraz zajmuje się u pana salamandrami?... Hm... niczego sobie... chocia\,
przepraszam, na wiosnę nie potrafił mi powiedzieć, jak jest zbudowany pęcherz pławny u
nagozębych - pamiętliwie dorzucił Persikow.
- Nie, on siÄ™ nada... To dobry student. - Iwanow wziÄ…Å‚ w obronÄ™ Grynmuta.
- Trudno, czeka nas nie przespana noc - ciÄ…gnÄ…Å‚ Persikow. - Tylko, wie pan, kolego, proszÄ™
jeszcze sprawdzić gaz, bo wie pan, po nich wszystkiego mo\na się spodziewać. Przyślą jakieś
świństwo...
- Nie, nie - zamachał rękami Iwanow - wczoraj sprawdzałem. Trzeba im oddać
sprawiedliwość, panie profesorze, to doskonały gaz.
- Na czym pan go wypróbowywał?
- Na zwyczajnych \abach. Wystarczy puścić go trochę, a zdychają natychmiast. Ach, jest
jeszcze jedna sprawa... Proszę napisać pisemko do GPU, \eby nam przysłali elektryczny rewolwer.
- Ale\ ja się nie potrafię z nim obchodzić...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]