[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wibracje narastały silniej niż kiedykolwiek przedtem. Statek drżał w posadach, dzwięk i ruch
stawały się jednością, przerażającą mieszanką, która skręcała żołądek i rozpraszała myśli, ale nie
strach.
Potem zaś przyszła agonia, ciągnące się czerwone cierpienie. Po nim nastała ciemność, absolutna
nicość&
Wibracja znikła, dzwięk ucichł, ale dziwne uczucie pozostało. Rozchodził się czysty,
aromatyczny zapach leczniczej galaretki, która w razie potrzeby wypełniała ich koje. Travis
otworzył oczy. Czy udało im się wydostać z pustynnej planety?
Usiadł, strząsając z siebie leczniczy żel. Odpadł bez śladu od jego skóry, od kombinezonu,
pozostawiając po sobie zwykły, doskonały stan ciała i duszy. Pewność siebie, która została z niego
wytrząśnięta podczas zapłonu silników, powróciła. Wstał i udał się do sąsiedniej kabiny, gdzie, jak
pamiętał, znajdowali się jego towarzysze.
Ross i Ashe wciąż leżeli bezwładnie, zanurzeni w trzęsącej się masie substancji, której twórcy
tego statku powierzyli pierwszą pomoc. Zostawił ich więc i wspiął się do sterówki.
Renfry siedział przypięty do fotela pilota, ale głowa bezwładnie opadała mu na piersi. Jego biała
twarz przeraziła Travisa. Pod palcami wyczuł powolne bicie serca, odpiął więc technika i w jakiś
sposób, zapewne dzięki nieważkości, zdołał go zaciągnąć na jedną z koi. Zewnętrzny ekran
ukazywał jedynie nieprzeniknioną czerń, co świadczyło, że znajdują się w hiperprzestrzeni. Nie
tylko udało im się wystartować, ale także statek samoczynnie podjął następny etap długiej podróży,
która w końcu mogła zaprowadzić ich do domu.
Jak długo trwał ten etap podróży poprzednim razem? Według obliczeń Renfry ego dziewięć dni
dziewięć dni pomiędzy piaskiem a stacją benzynową. Dziewięć dni, zanim się przekonają, czy
start Renfry ego nie wytrącił taśmy z kursu.
Po wyjściu z szoku Ashe przejął dowodzenie.
Wykorzystał taśmy zabrane z magazynu w piwnicach wieży do odciągnięcia ich uwagi od ich
aktualnej sytuacji. Marząc o znalezieniu kolejnej instrukcji obsługi, zapędził ich do pracy przy
przeglądaniu wszystkich taśm, jakie rzutnik był w stanie odczytać. Niejeden z obiecujących zwojów
pękł, skręcając się i tworząc plątaninę, której nie odważyli się rozsupływać. Nawet one musiały
zostać zatrzymane, aby mogli je zbadać eksperci na Ziemi. Ashe bowiem nigdy po starcie z
pustynnej planety nie okazał śladu niepewności, czy rzeczywiście zdążają do domu. Zamiast tego
przypominał, ile rzeczy udało im się już osiągnąć wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz przekonywał,
że nie ma powodu, aby szczęście, które dotychczas wiernie im towarzyszyło, nagle ich teraz
opuściło.
Jednak nawet Ashe, pomyślał Travis, musiał odczuwać wątpliwości i to samo zdenerwowanie,
co reszta załogi, gdy nadszedł dziewiąty dzień lotu, a nie usłyszeli ostrzeżenia o lądowaniu na stacji
paliwowej. Podczas południowego posiłku wszyscy udawali tylko, że jedzą. Tego ranka Travis
przeliczył pozostałą im jeszcze żywność. Zmniejszone do minimum racje żywnościowe
wystarczyłyby im prawdopodobnie do lądowania na ich ojczystej planecie gdyby podróż się nie
przedłużyła. Powiedział o tym Ashe owi, ale w odpowiedzi usłyszał tylko nieartykułowane
mruknięcie.
I wtedy jak gdyby dla rozwiania ich najgorszych obaw rozległo się ostrzeżenie o
lądowaniu. Travis przypiął się do koi, tym razem dzieląc kabinę z Rossem. Ten wyszczerzył się do
niego.
Szef znów miał rację! Wpadniemy tylko zatankować trochę benzyny i do domu!
Niewygody związane z lądowaniem zostały natychmiast zapomniane, gdy ujrzeli wznoszące się
dokoła nich walące się wieże wyznaczające poszczególne lądowiska oraz turkusowe niebo
pierwszego portu galaktycznego. Byli już niemal w domu!
Rzucili się biegiem do włazu i otwarli go niecierpliwie, spodziewając się ujrzeć wijący się wąż z
paliwem i obsługującego go robota. Mijały jednak minuty, a przy najbliższej wieży nic się nie
poruszyło. Travis zlustrował wzrokiem najbliższe otoczenie statku. Czy wylądowali w tym samym
miejscu, co poprzednio? Czy tak nieistotna zmiana mogła być odpowiedzialna za panujący tu
bezruch?
Może to z powodu czasu głos Ashe a rozbrzmiewał wewnątrz jego hełmu, zupełnie jakby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]