[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walczących o wolność. Czyniliśmy inaczej. Potępialiśmy w ciągu ostatnich lat wszystkie czyny, które służyły
gwałtom i przemocy, niosąc krzywdę i poniżenie. Potępialiśmy ludzi, aby ocalić ludzkość, której groziła
zagłada. Potępialiśmy bez litości, płacąc milionami pomordowanych ofiar, miastami zniszczonymi, spalonymi
wsiami, cierpieniem i męczeństwem milionów. I dzisiaj - na moment zawiesił głos i dokończył twardo: -
musimy czynić to samo. W tej chwili dogorywa nasz wróg. Wróg ludzkości. Hańba ludzkości. Potęga
hitlerowskich Niemiec przestaje istnieć. Wojna się kończy. Ale niech się nikt z was nie łudzi, że koniec wojny
oznacza dla nas koniec walki. Walka o Polskę dopiero się zaczęła. Więcej, walka o oblicze świata. Dzisiaj,
jutro, pojutrze każdy z nas może w tej walce zginąć. I w imię praw historii, w imię wyrównania na tej ziemi
krzywd i niesprawiedliwości, w imię wypracowania takich form współżycia społecznego, jakie masom pozwolą
brać udział w tworzeniu historii, a jednostkę umocnią węzłami ofiarnej solidarności, w imię tych prawd,
broniąc ich i torując im trudną drogę, musimy potępić tych wszystkich, którzy nie chcą lub nie mogą
zrozumieć wielkiego przełomu naszych czasów. I znów jak w ciągu minionych lat, chociaż w obliczu innego
wroga, musimy za naszą wiarę płacić ofiarami. Niech was to nie przestrasza, towarzysze! Nie jesteśmy
samotni w walce i ci, którzy w walce padają, też nie są samotni. Ich wiara jest naszą wiarą, a ich śmierci
nadajemy żarliwy sens życia. Bowiem naprawdę umierają ci tylko, którzy wierzą samotnie lub służą prawdom
267
złudnym i sprzecznym z wielką i jedyną prawdą swego czasu. Tymi tylko przyszłość pogardzi i obciąży
potępieniem albo niepamięcią. Ci zaś, którzy zrozumieli wymowę historii i wiarę swoją solidarnie podzielili z
towarzyszami, znajdą w przyszłości, jeśli nie ostateczne zwycięstwo, to chwałę żołnierzy walczących o
człowieka, o własną ojczyznę i ludzkość, o porządek świata. W imię wiary w człowieka i w świat, w imię
braterstwa ludzkiego uczcijmy, towarzysze, w tych dwu zamordowanych naszych braciach takich właśnie
żołnierzy prawdy i pokoju. Sława im i życie!...
Gdy umilkł, głos jego chwilę jeszcze wibrował w powietrzu. Potem nad nieruchomym tłumem rozpostarła się
cisza. Chełmicki teraz dopiero zdał sobie sprawę, że nic z tego, co tamten mówił, nie dotarło do jego
świadomości. Słyszał głos tylko i myślał... nie mógł sobie nawet przypomnieć, o czym myślał. Podniósł głowę
i jak przez mgłę ujrzał pochylające się czerwone sztandary.
Zwiecki, który bardzo się śpieszył i narzekał, że pogrzeb długo trwał, odjechał z cmentarza pierwszy,
Strona 126
379
zabierając ze sobą Weycher-ta i Pawlickiego. Wkrótce za nimi ruszyły dalsze auta: majora Wrony,
pułkownika Bagińskiego i kilku innych miejscowych dygnitarzy. Paru milicjantów regulowało przy bramie ruch.
Robotnicy pojedynczymi grupkami opuszczali cmentarz. Na koniec jeden tylko wóz został: jeep
Podgórskiego. Ten ze Szczuką i Kalickim szedł na ostatku prawie. Szczuką był zamyślony, Kalicki wyglądał
na bardzo znużonego. Szli wolno i w milczeniu. Dopiero przy bramie Podgórski zwrócił się do Szczuki:
- Dokąd was odwiezć, do hotelu? Szczuką przystanął:
- ChwileczkÄ™. Powiedzcie mi, gdzie jest ulica Zielona? Daleko stÄ…d?
- Będzie kawałek. Przedostatnia przecznica przed placem Czerwonej Armii. Zaraz za gimnazjum Batorego.
Macie coś na Zielonej do załatwienia?
-Tak.
- W jedną stronę zatem jedziemy. Wy do siebie? - zwrócił się do Kalickiego.
- Do siebie - odpowiedział.
Wszyscy trzej podeszli do auta. Kalicki wsiadł pierwszy. Szczuką postawił już nogę na stopniu, gdy nagle się
cofnął. Podgórski spojrzał na niego pytająco.
268
- Jedzcie - powiedział Szczuka.
-A wy?
- PiechotÄ… przejdÄ™.
- Dajcież spokój! Zmęczeni przecież jesteście po tym wszystkim.
- Właśnie dlatego. Wolę się przejść. Poza tym, wybaczcie mi obaj, ale chciałbym być trochę sam. Do
widzenia, Janie - wyciągnął do Kalickiego rękę.
Podgórski był wyraznie zmartwiony.
- Może jednak?
Tamten uśmiechnął się prawie dobrodusznie i przyjaznie poklepał Podgórskiego po ramieniu.
- Wasz jeep jest doskonały, ale lubię czasem zawierzyć własnym nogom, nawet gdy jedna jest kulawa. Do
zobaczenia!
Wsiadając do auta Podgórski przypomniał sobie Kosseckiego.
- Halo! - zawołał za odchodzącym. Szczuka zatrzymał się.
- Pamiętacie o popołudniu?
- Oczywiście.
-1 co zamierzacie? Szczuka zastanowił się:
- Zobaczymy.
Po chwili znalazł się na skraju Alei Trzeciego Maja. Gdy skręcał w nią, minął go jeep z Podgórskim i Kalickim.
Skinął ku nim ręką i dalej poszedł wolno, zamyślony. Za nim, w odległości kilkudziesięciu co najmniej kroków,
podążył Chełmicki.
Dom nr 7 przy ulicy Zielonej był trzypiętrową kamienicą czynszową z płaskim, licznymi śladami pocisków
poznaczonym frontem i długim podwórzem w głębi. Ponieważ w bramie nie było listy lokatorów, Szczuka
musiał odszukać dozorcę. Rozkudłany i mrugający czerwonymi z przepicia oczami drab poinformował go, że
profesor Szretter mieszka na drugim piętrze ostatniej oficyny. Zrodkowa część domu leżała w gruzach,
zwalona bombami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]