[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pierś Travisa falowała od tłumionych emocji. Kiedy
Natalie wyrzuciła go z domu przed rokiem, nie straciła
resztek zaufania do niego, chociaż nie zdawała sobie z
tego sprawy. Wiedziała, że u niego znajdzie bezpieczne
schronienie. Dla siebie i Autumn. I jeśli tylko ona po-
zwoli mu na to, gotów był do końca życia udowadniać
jej, że się nie pomyliła.
Ale nawet mając serce pełne miłości do Natalie, nie
mógł stłumić gniewu. Trzeba było schwytać Birkenfelda
i pielęgniarkę. Im prędzej, tym lepiej. I choć bardzo nie
chciał zostawiać Natalie i dziecka, musiał zwołać nad-
zwyczajne spotkanie członków klubu. Pora była przy-
spieszyć dochodzenie. Kiedy będzie już miał to za sobą,
będzie mógł pomyśleć o planach na wieczór. Będzie
mógł stworzyć okazję do tego, żeby poprosić ją o rękę.
- Jak wyglądają Birkenfełd i ta Campbell? - spytał.
- Mary jest blondynkÄ…. Zredniego wzrostu. - Natalie
zamyśliła się. - Nie pamiętam koloru jej oczu... Ale wy-
daje mi się, że były niebieskie. Doktor Birkenfeld jest
142
S
R
wysoki, szczupły. Ma czarne włosy. - Przekrzywiła gło-
wę. - Musi mieć ponad trzydzieści pięć lat. Jest dość
przystojny. Ale... - Zadrżała. - Spojrzenie jego brązo-
wych oczu jest puste.
- Co masz na myśli, kochanie? Westchnęła ciężko.
- To trudno wytłumaczyć. To tak, jakby on wcale
nie miał duszy. Wiesz, jak to jest, kiedy zajrzysz komuś
głęboko w oczy, możesz zobaczyć jego charakter, oso-
bowość.
Travis pokiwał głową.
- U doktora Birkenfelda jest inaczej. Jego oczy sÄ…
puste.
- Przysięgam, że on już nigdy nie zbliży się do cie-
bie. - Pocałował ją żarliwie. - Kochanie, muszę załatwić
teraz kilka...
Położyła mu palec na ustach i uśmiechnęła się blado.
- Wiem, że musisz przekazać kolegom to, co sobie
przypomniałam. - Samotna łza spłynęła po jej policzku. -
Trzeba powstrzymać doktora Birkenfelda, Travisie. Nie
wolno pozwolić, żeby nadal robił to niewinnym kobie-
tom i ich dzieciom.
Trav delikatnie otarł łzę.
- Kochanie, obiecuję, że dni Birkenfelda są już po-
liczone.
- Co on robi? - spytał Ry z niedowierzaniem.
- Birkenfeld wmawia kobietom, że ich dzieci umar-
143
S
R
Å‚y przy porodzie, a potem sprzedaje noworodki parom,
które albo nie zostały zakwalifikowane do adopcji, albo
nie chcą czekać tak długo - odparł Travis.
Siedzieli w małej salce konferencyjnej w budynku
klubowym. Travis zrelacjonował kolegom to, co usłyszał
od Natalie, i przyglądał się ich twarzom. Na każdej wi-
dział szok i obrzydzenie. Lecz najbardziej poruszony był
szejk. I chociaż wydawało się, że zachował stoicki spo-
kój, wściekłość rozjarzyła mu spojrzenie.
- Musimy dopaść tego drania - powiedział David
Sorrenson.
Clint Andover gwizdnÄ…Å‚ cicho.
- Czułem, że to, przez co przeszła Natalie, było
straszne, ale nie przypuszczałem, że aż tak.
- Nie tylko musimy powstrzymać Birkenfelda, ale
jeszcze musimy pomóc tym kobietom odnalezć ich dzie-
ci.
- Ale najpierw musimy znalezć Birkenfelda - za-
uważył Ry. - I tych, którzy pomagali mu tutaj, w Royal.
- Właśnie. Na pewno wynajął kogoś do tej brudnej
roboty - powiedział David. - Rysopis Birkenfelda przed-
stawiony przez Natalie nie pasuje do tego, co Marissa
opowiedziała o człowieku, który usiłował ukraść dziecko
w szpitalu dwa miesiÄ…ce temu.
- Alex, ty wciąż masz kontakty w FBI - myślał gło-
śno Trav. - Skontaktuj się z nimi. Może nasz doktor jest
u nich w aktach? Może mają cokolwiek o Klinice Położ-
niczej Birkenfielda?
144
S
R
- Dajcie mi cień śladu tego człowieka, a znajdę go. -
Tyle było determinacji w głosie szejka Darina, że Travis
był pewien, iż gotów on był dotrzeć na krańce świata,
żeby dostarczyć doktora wymiarowi sprawiedliwości.
- Gdy Alex będzie szukał pomocy w Biurze, ja i
Clint mamy coś do zrobienia tu, na miejscu - powiedział
David. - Skoro nadal ktoś kręci się wokół rancza Travisa,
Natalie i dziecko nie sÄ… bezpieczne.
- Założę się, że to ten sam bydlak, który podpalił
dom Tary - rzucił Clint. - Jak go tylko dopadnę...
- Zajmiesz się nim, kiedy ja z nim skończę - prze-
rwał mu Travis. - Ale nie licz na to, że wiele ci zostawię.
- A co ja mogę zrobić? - Ry upomniał się o swoje.
Trav musiał ugryzć się w policzek, żeby powstrzy-
mać się od śmiechu. Ry sam dał mu okazję, na którą
czekał już od dawna.
- Miej cały czas przy sobie telefon komórkowy.
Może będę potrzebował twojej pomocy, jak ostatniej no-
cy. - Urwał na moment. - T będę bardzo wdzięczny, jeśli
nadal będziesz miał oko na Carrie.
- Powtarzasz się, Trav - burknął Ry. - Wiesz, że sta-
le pilnuję Carrie-Misiaczka. Ale zanim to się skończy,
ona znienawidzi mnie zupełnie.
Alex parsknął śmiechem.
- Gdzie twoja pewność siebie, o której tyle nam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]