[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samego początku starałem się wymyślić jakiś sposób, który by mi pozwolił dopomagać jej w
kształceniu i ogólnym rozwoju, nic mądrego jednak nie przyszło mi do głowy.
- Na szczęście ona się sama rozwija - odpowiedziała Maxwell. - Potrzebuje jednak tysiąca
rzeczy, które daje pieniądz. A niestety, moja kiesa jest bardzo chuda.
- Niech więc pani czerpie z mojej, błagam panią! I niech mi pani pozwoli działać przez siebie
- prosił pan Adam. - Nie mogę patrzeć na drzewko, które rośnie bez słońca i powietrza, a
jeszcze bardziej boli widok takiego dziecka! Przed rokiem rozmawiałem z jej ciotkami, w
nadziei, \e mi pozwolą kształcić ją w muzyce. Starsza panna Sawyer zauwa\yła, \e dotąd
\aden członek ich rodziny nie korzystał z niczyjej dobroczynności i ma nadzieję, \e i ona na
stare lata nie będzie tego potrzebowała.
- Podoba mi się ta amerykańska hardość, nie znosząca \adnych kompromisów - wykrzyknęła
panna Maxwell. - Twarde \ycie uczyniło Rebekę dzielną, bieda nauczyła ją odwagi i
samodzielności. Co do jej potrzeb, to jedynie kobieta mo\e je zaspokoić, nie chciałabym
więc, aby pan za nie płacił. Miałabym uczucie, \e ranię jej dumę i godność osobistą,
chocia\by o tym nie wiedziała. Zrobię to, je\eli będzie trzeba, pan zaś poniesie koszty
podró\y.
- Jest pani naprawdę czarodziejką - wykrzyknął Adam, ściskając serdecznie jej dłoń. - Nie
byłoby dla pani mniej kłopotliwe, gdyby pani zaprosiła tak\e tę ró\owobiałą, nierozłączną jej
towarzyszkÄ™?
- Nie, dziękuję bardzo. Chcę mieć Rebekę wyłącznie dla siebie.
- Rozumiem - odpowiedział Adam z roztargnieniem. - Naturalnie, \e z jednym dzieckiem
mniej jest kłopotu, ni\ z dwojgiem. Ale otó\ i ona.
W tej chwili ujrzeli przez okno Rebekę, schodzącą cichą uliczką w dół, w towarzystwie
szesnastoletniego chłopca. Wiedli o\ywioną rozmowę, czytając widocznie coś głośno, bo
czarna i jasna głowa pochylały się równocześnie nad ćwiartką listowego papieru. Rebeka
spoglądała na swego towarzysza, a oczy jej iskrzyły się zapałem.
- Panno Emilio - odezwał się Adam. - Nale\ę wprawdzie do rady nadzorczej, ale słowo daję,
wcale nie jestem za koedukacjÄ…!
- I ja miewam nieraz chwile wątpliwości - odpowiedziała nauczycielka - je\eli jednak chodzi
o dzieci, szkody są z pewnością znikome. W tej chwili jest pan świadkiem nader rzadkiego
zjawiska i niech pan spojrzy, cała szkoła cieszy się, widząc głównego redaktora "Sternika",
spacerujÄ…cego ze swym pomocnikiem!
XXV. Ró\e radości
Rozdział XXV
Ró\e radości
W wigilię wyjazdu na południe, Rebeka z Emmą i Huldą przeglądały w bibliotece słowniki i
encyklopedie. Wracając, przechodziły obok zamkniętych szaf z powieściami niedostępnymi
dla studentów.
Spoglądały tęsknie przez szyby, pocieszając się odczytywaniem tytułów, jak głodne dzieci
sycące się widokiem tortów i ciastek, za wystawowym oknem cukierni. Oczy Rebeki padły na
nowÄ… ksiÄ…\kÄ™, stojÄ…cÄ… w rogu.
- Ró\a radości! - odczytała głośno złocący się na grzbiecie tytuł. - Słuchajcie, dziewczęta.
Czy\ to nie cudowne? Ró\a radości! To wygląda prześlicznie i brzmi prześlicznie! Ciekawe,
co to mo\e znaczyć?
- Przypuszczam, \e ka\dy ma inną ró\ę - zauwa\yła bystro Hulda. - Wiem, jakiej pragnę i
wcale się nie wstydzę przyznać. Chciałabym mieszkać przez rok w wielkim mieście, mieć
własne konie, cudne toalety i tyle pieniędzy, abym mogła bawić się przez cały dzień. Ale
nade wszystko, pragnę nosić suknie z głębokim dekoltem. (Biedna Hulda, opłakiwała srogi
los, który kazał jej pędzić \ycie w Riverboro, gdzie nikt nie mógł podziwiać jej ślicznych,
białych ramion).
- Mo\e to być zabawne przez chwilę - zauwa\yła Emma. - Lecz to raczej przyjemność ni\
radość? Ach! Mam myśl!
- Nie krzycz tak! - przestraszyła się Hulda. - Myślałam, \e zobaczyłaś mysz.
- Nie trafiają mi się często - usprawiedliwiała się Emma - naturalnie myśli, nie myszy.
Rebeko, czy ró\ą radości nie mogłoby być powodzenie?
- Tak, to dosyć dobre - przyznała Rebeka. - Powodzenie mogłoby być radością, ale nie zdaje
mi się, \eby było ró\ą. Rozmyślałam właśnie nad tym, czy nie jest nią przede wszystkim
miłość?
- śebyśmy mogły zajrzeć do ksią\ki! Musi być cudowna! - rzekła Emma. - Mówisz więc, \e
miłość? I ja sądzę, \e jest najlepsza.
Wieczorem, przejęta tematem, wróciła do rozmowy.
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale mam znowu myśl, to ju\ druga dzisiaj. Przyszła mi do głowy,
kiedy ci skrapiałam włosy wodą kolońską. Wiesz, gotowość słu\enia blizniemu mogłaby być
ró\ą radości.
- W takim razie kwitnie ona zawsze w twoim małym serduszku, kochana, poczciwa Emciu,
która się tak troszczysz o swoją Rebekę, nudziarę.
- Nie wa\ się nazywać siebie nudziarą! Ty jesteś - jesteś - jesteś moją ró\ą radości!
Rozumiesz?
I dwie dziewczynki uściskały się serdecznie.
W środku nocy Rebeka lekko dotknęła ramienia przyjaciółki.
- Czy mocno śpisz? - szepnęła.
- Nie - odpowiedziała sennie Emma.
- Wymyśliłam coś nowego. Gdybyś malowała, śpiewała albo pisała - ale nie byle jak, tylko
naprawdę pięknie - czy nie byłoby to dla ciebie ró\ą radości?
- Musiałabym mieć prawdziwy talent - odpowiedziała Emma. - Chocia\ miłość bardziej mi
się podoba. Je\eli będziesz miała znowu jakąś myśl, Rebeko, poczekaj z nią do rana, dobrze?
Podró\ na południe, nowe, nieznane krajobrazy, potę\ny ocean, który po raz pierwszy ujrzała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]