[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że zapobieganie to wyłącznie jej problem.
- Nie obawiaj się - wycedziła lodowatym tonem. - Mam
wkładkę. To bardzo skuteczne zabezpieczenie.
Nawet na nią nie spojrzał, tylko znów zajął się piecykiem.
- Deszcz tylko siąpi, ale i tak czeka nas paskudny dzień
- oświadczył obojętnie.
Kristin zacisnęła powieki, aby nie wybuchnąć. Jakim cu­
dem ten człowiek potrafił tak mocno ją ranić, ilekroć coś
mówił lub czegoś nie powiedział? I dlaczego jeszcze się nie
uodporniła?
- Zaraz ruszamy w drogę, prawda? - spytała, usiłując nie
okazać złości.
- Owszem.
Przysunęła swój plecak i zajrzała do środka. Po chwili
znalazła porcje żywności, które Zachary - lub ktoś inny - tam
włożył. Otworzyła dwa opakowania-jedno zawierało suchar
twardy jak hokejowy krążek, drugie - suszone owoce. Sta­
rannie przeżuła i połknęła każdy kęs. Co prawda, nie miała
apetytu, wiedziaÅ‚a jednak, że musi zachować siÅ‚y, aby prze­
trwać ten trudny dzień.
- A co do wczorajszego wieczoru... - powiedziała, lecz
gÅ‚os jÄ… zawiódÅ‚. Może to i dobrze, pomyÅ›laÅ‚a. I tak nie potra­
fiła ubrać w słowa tego, co teraz czuła.
Zachary wyrzuciÅ‚ za drzwi fusy z kawy, wypÅ‚ukaÅ‚ imbry­
czek wodą z czajnika, który niewątpliwie wcześniej napełnił
przy strumieniu, i wsadziÅ‚ naczynie do swego plecaka. Do­
piero wtedy obdarzył Kristin przelotnym spojrzeniem.
- Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - mruknÄ…Å‚ zdawko­
wo.
Poczuła przypływ gniewu. Zachary zawsze mówił coś
takiego, ilekroć rozmowa zmierzała w kierunku, który mu nie
odpowiadał. Kristin natychmiast przypomniała sobie urywki
takich rozmów z przeszłości.
- Zachary, chyba dręczy cię to, że ty i ja pochodzimy
Z zupełnie innych kręgów społecznych, prawda?
- To nie jest ważne, Kristin. Może pogadamy o tym przy
innej okazji...
- Sadzę, że jestem w ciąży i naprawdę okropnie się boję.
- Pomówimy o tym, gdy wrócę z misji.
- Kiedy, Zachary?
- Wkrótce.
Sięgnęła do plecaka i wyjęła dżinsy oraz podkoszulek -
jedyny strój, jaki miała oprócz przypominającego piżamę
ubrania w kabryzyjskim stylu. WijÄ…c siÄ™ w Å›piworze, z pew­
nym trudem włożyła obie rzeczy. Dopiero wtedy wydobyła
się z niego i zaatakowała.
- To rzeczywiÅ›cie dziwne... - powiedziaÅ‚a gÅ‚oÅ›no i za­
wiesiła głos, aby sprowokować Zacharego do odpowiedzi.
Udało się jej tego dokonać, ponieważ spytał:
- Co jest dziwne?
- To, że w ciągu minionego roku nie zmieniłeś się ani na
jotÄ™ - zauważyÅ‚a najbardziej obojÄ™tnym tonem, na jaki zdo­
łała się zdobyć.
Zachary wÅ‚aÅ›nie zapiÄ…Å‚ kurtkÄ™ i wcisnÄ…Å‚ na gÅ‚owÄ™ kape­
lusz.
- O co ci, u diabła, chodzi? - warknął, przyglądając się,
jak Kristin siÄ™ czesze.
Zręcznymi palcami zaplotła włosy we francuski warkocz
i związała jego koniec malutkim kawałkiem znalezionego
w kieszeni kurtki sznurka.
- O to, że w dalszym ciągu stosujesz tę samą metodę,
gdy masz do czynienia z trudnym lub przykrym problemem.
Zamiast się z nim zmierzyć, udajesz, że nie istnieje. Dlatego
nie chcesz o nim mówić. Jakbyś wierzył, że to najlepsze
rozwiązanie. Tak postępuje tylko tchórz, panie tajny agencie.
I nie patrz na mnie takim wzrokiem. Dobrze wiesz, że mam
racjÄ™.
Z zadowoleniem stwierdziła, że go zirytowała.
- Czego oczekiwałaś, Kristin? - Zachary opanował się
i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - %7łe będę recytował ci
poezje? %7łe zapewnię cię o mojej dozgonnej miłości?
Te ironiczne słowa zabolały ją bardziej, niż mogłaby się
spodziewać.
- Ty? - spytała ze spokojem, który zdumiał ją samą. -
Przecież ciebie nie stać na coś w tym stylu. - Odwróciła się
na pięcie i dumnie wymaszerowała na zewnątrz.
Chciała samodzielnie osiodłać konia. Zabrała się do tego,
lecz Zachary wyÅ›miaÅ‚ jej wysiÅ‚ki i odsunÄ…Å‚ j Ä… na bok. Wszyst­
ko zagotowało się w niej ze złości, lecz nie dała tego po sobie
poznać.
- Gdybym nie była taka przerażona całą sytuacją, nie
pozwoliłabym ci kochać się ze mną - oświadczyła sucho, gdy
już włożyli plecaki i dosiedli koni. - To się nie powtórzy.
Posłał jej swawolny uśmiech, w którym nie dostrzegła
cienia wesołości.
- Do granic Kabrizu daleka droga, księżniczko - odparł
- nie bądz więc taka pewna siebie.
%7łałowała, że on już siedzi w siodle, ponieważ z rozkoszą
zmusiłaby swego wierzchowca, aby go stratował.
- Ależ z ciebie arogant!
Zachary zasalutowaÅ‚ z ostentacyjnÄ… uprzejmoÅ›ciÄ…, przy­
kładając palce do ronda kapelusza.
- Po prostu jestem realistą - odparował. - Zawsze wiem,
na czym stoję. Poza tym - o ile dobrze pamiętam - wczoraj
wieczorem moje zachowanie bardzo ci się podobało.
Kristin zrobiła się purpurowa na twarzy.
- Niech ciÄ™ diabli porwÄ…, Zachary Harmonie! Wczoraj
wieczorem podobaÅ‚by mi siÄ™ każdy facet! Nawet Å‚ysy i zezo­
waty!
Zachary parsknął głośnym śmiechem i skierował konia
w las. Kristin musiała uczynić to samo. To fakt, że Zachary
działał jej na nerwy, ale tylko z jego pomocą mogła wydostać
się z Kabrizu. Marzyła, aby wreszcie wrócić do domu.
- ZdoÅ‚aÅ‚aÅ› skoÅ„czyć studia? - spytaÅ‚ Zachary, gdy oddali­
li się spory kawałek od chaty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl