[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie mogę iść przez miasto z obszarpańcem, bo Niemcy nabiorą podejrzeń. Czy potrafisz
prowadzić samochód? Nie, zresztą wolę prowadzić sama. Pospiesz się!
W innych okolicznościach Sissi z pewnością wystraszyłaby się na widok Marca le
Fey. Teraz jednak nad wszystkimi jej uczuciami dominowało pragnienie odnalezienia Davida.
Trafiła na ślad brata, nic poza tym się nie liczyło.
Marc zle zrozumiał jej gest, kiedy chciała podać mu brzytwę, w okamgnieniu mocno
chwycił ją za nadgarstek. Nagle wyraz agresji na jego twarzy przeszedł w zdumienie. Spojrzał
na przegub Sissi, który ściskał swoimi silnymi palcami, zmarszczył czoło, jakby czegoś nie
rozumiał. Potem niemal wyszarpnął jej brzytwę z ręki i odłożył na bok. Zaczął zdejmować
postrzępioną kurtkę. Sissi wyszła pospiesznie ze stodoły. Wróciła do Bernarda i jego żony.
- Teraz ja zajmę się żołnierzem - oświadczyła. - Nie, to nie jest mój brat, ale ten
człowiek może mnie do niego zaprowadzić. Bardzo wam dziękuję za wszystko, co dla niego
zrobiliście, proszę, to są pieniądze za poniesione wydatki.
%7łona Bernarda była zmartwiona.
- Ale chyba taka delikatna kobieta nie wezmie ze sobą tego... tego...
- Och, jakoś dam sobie radę - odparła Sissi beztrosko, podczas gdy Bernard z zapałem
liczył nowiutkie banknoty. - Gdybyście jednak mogli postarać się o trochę jedzenia dla nas na
drogę, byłoby świetnie, ponieważ przez jakiś czas będziemy się chyba musieli ukrywać.
Kobieta natychmiast przygotowała sporą paczkę z żywnością, którą Sissi wsunęła do
swego koszyka. Potem uznała, że najwyższy czas wracać do stodoły.
Mężczyzna stojący przed nią w pogrążonym w półmroku pomieszczeniu przeszedł
znaczną przemianę.
Przede wszystkim był czysty i ogolony i sam ten fakt stanowił już niemały krok
naprzód, mimo że twarz miał pozacinaną. Założył ubranie pozostawione przez Sissi, kurtkę,
spodnie i sandały. Swój mundur zakopał, zatarł też wszystkie ślady, świadczące o tym, że tu
mieszkał. Ubrany na czarno od stóp do głów, mógłby teraz uchodzić za przeciętnego
Francuza, gdyby nie wyraz jego oczu.
 Marc le Fey nie jest niczyim przyjacielem! powiedział ten oficer w Paryżu. Tak, to
samo mogła stwierdzić Sissi. Ten człowiek nie chciał mieć przyjaciół.
 Został uznany za zaginionego... Coś mówiło jej, że oto widzi zaginionego żołnierza,
którego nikt nie poszukuje.
Po plecach przebiegł jej dreszcz. Jednak Marc le Fey jako jedyny mógł doprowadzić ją
do Davida...
- Zwietnie! Chodzmy! - zawołała, siląc się na wesołość, choć tak naprawdę nie
wiedziała, jak odnosić się do tego człowieka. Jak się do niego zwracać? Przecież on w każdej
chwili może zaatakować. Nie, to bezsensowna myśl! Było w nim jednak coś, co
przypominało wygłodzonego wilka: miał bardzo chudą twarz, białe zęby i podłużne, wąskie,
błyszczące oczy.
On także zdaje się czuć niepewnie w mojej obecności, pomyślała Sissi, kiedy
zamykała za sobą drzwi do stodoły. Nie lubi mnie, widać to wyraznie. Skąd w nim tyle
pogardy dla innych? Dostrzegła jednak w jego oczach jeszcze coś, czego nie rozumiała. Sissi
zawsze potrafiła postępować z mężczyznami, również z tymi zbyt nachalnymi i brutalnymi.
Marc le Fey sprawiał jednak wrażenie, że nie pociągała go w najmniejszym stopniu, jego
oczy bynajmniej nie wyrażały podziwu, wyrażały raczej...
Nie, nie udało jej się tego nazwać.
Musiała przyznać, że ani trochę nie rozumie tego człowieka. Wszystko w nim było
zagadkowe. A już zwłaszcza to niezwykłe połączenie niepohamowanej nienawiści z
obojętnością wobec wszystkiego i wszystkich. I sposób, w jaki wypełniał jej polecenia: bez
słów i bez emocji, niemal mechanicznie. Nie wiadomo było, co może obudzić go do życia i
wyzwolić ogrom zła, które kryło się w jego duszy.
- No tak - odezwała się niepewnie. - Jak to zorganizujemy? Utykasz? Rana z bitwy?
- Tak.
- Może to i lepiej - rzekła po namyśle. - Jeśli ktoś zapyta, mów, że to dawna ułomność.
Wtedy ludzie pomyślą, że nigdy nie byłeś żołnierzem.
Sissi nie miała najmniejszej ochoty przebywać w towarzystwie tego człowieka.
Zauważyła, że Marc le Fey bynajmniej nie darzy jej sympatią, co oczywiście ją dotykało, ale
wiedziała także, że i on dostrzega jej niechęć. To wzajemne oddziaływanie sprawiało, że ich
wrogość wobec siebie wciąż rosła.
Tak. David był chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który mógł znieść towarzystwo
Marca le Fey. Powinna się zastanowić, jak się go pozbędzie, gdy tylko znajdzie Davida.
Jeżeli znajdzie Davida. I jeżeli on będzie żył.
Aby okazać nieco dobrej woli, powiedziała szybko:
- Potem lepiej opatrzymy twoje rany.
Mogła to sobie darować. Marc rzucił jakieś przekleństwo, które oznaczało tylko jedno:
życzył sobie, by trzymała się od niego z daleka.
- Myślę, że będzie najlepiej, jeżeli poczekasz tam pod topolami, na skraju drogi -
stwierdziła, starając się zachować choć trochę godności. - Nie warto ryzykować. Muszę
jeszcze wpaść do hotelu i założyć coś cieplejszego, wygląda na to, że wieczorem się ochłodzi.
Rozstali się we wrogim milczeniu.
W hotelu czekały Sissi złe wieści. Okazało się, że zaglądali tu Niemcy i wypytywali o
młodą blondynkę, która wygląda na przyjezdną. Właściciel, przyparty do muru, wyjaśnił im,
że już opuściła miasto, ale nie wie, w jakim udała się kierunku.
Sissi skinęła głową.
- Dziękuję za ostrzeżenie! Proszę mi wystawić rachunek, a ja tymczasem pójdę na
górę się spakować. Mógłby pan sprawdzić, czy ulica jest czysta, kiedy będę wyprowadzać
samochód?
- Naturalnie, mademoiselle.
Tak więc Sissi nie mogła już traktować tego miasteczka jako punktu wyjścia do
swoich poszukiwań. I nie dość tego - teraz mogła polegać jedynie na dobrej woli Marca le
Fey. A jeśli on nagle się rozmyśli i nie będzie chciał jej pomóc w odnalezieniu Davida? A
jeżeli już czmychnął do lasu? W jaki sposób dowie się wtedy czegoś o losie swego brata?
Kiedy zniosła na dół wszystkie swoje rzeczy i zapłaciła za hotel, wyprowadziła
samochód. Usłyszała sygnał, że droga jest wolna, i wyjechała ostrożnie na ulicę. Tam
zwiększyła prędkość.
David i człowiek za oknem zareagowali równocześnie. Kiedy strażnik, stojący
zaledwie o metr czy dwa od nich, przez ułamek sekundy się zastanawiał, czy wezwać pomoc,
David pchnął Michela na podłogę i błyskawicznie otworzył okno. Potem chwycił z biurka
mosiężny świecznik. W chwili gdy mężczyzna odbezpieczał broń, David zamachnął się i z
całej siły rzucił w niego ciężkim przedmiotem.
- Teraz ta strona domu jest wolna - powiedział gorączkowo. - Mamy szansę się
wymknąć. Bądz gotów do skoku, Michel, ja wezmę na ręce Madeleine...
- Pójdę sama - wyszeptała dziewczyna niewyraznie. Wstała powoli, z trudem, ale już
po kilku krokach poczuła się pewniej. - Ależ monsieur David! - zawołała nagle przestraszona.
- Czy znowu się pan gorzej czuje, jest pan taki blady?
- Nie - odparł cicho. - Tylko... nie potrafię zabijać.
Delikatnie musnęła dłonią jego ramię i David zrozumiał, że ten gest ma zastąpić słowa
pociechy.
- Mam tylko nadzieję, że nikt z pozostałych strażników nic nie słyszał - szepnął.
Wszedł na parapet.
- Najpierw wezmę Michela. Tylko proszę teraz nie zemdleć, mademoiselle Madeleine!
Obawiam się, że nie zdołam wspiąć się ponownie na górę, jest za wysoko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl