[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak jest - potwierdził Móri.
- Ale za panowania jednego z ostatnich wybuchła awantura, bo on nie chciał się podporządkować trady
cji, nie chciał nikomu tajemnic przekazać.
Rafael o mało się nie rozleciał w kawałki z podniecenia, nie mógł się dłużej powstrzymywać.
- To był kardynał von Graben! - zawołał. - Zmarł tak nagle.
W pokoju zaległa cisza.
- Został zamordowany przez Sigiliona, to prawda.
- Móri odchylił się do tyłu na swoim krześle. - Macie rację, chłopcy. On zabrał wszystkie tajemnice do
grobu. Całe dziedzictwo poprzedników.
- No cóż - ciągnął dalej Villemann. - Nie sądzę, by zabrał je do grobu, to znaczy nie dosłownie.
Nikomu
O niczym nie powiedział, ale przecież zbiory wielkich mistrzów muszą gdzieś istnieć.
Zgromadzeni przyznawali mu rację.
- Cofam wszystko, co powiedziałam o was złego
- rzekła Taran wielkodusznie. - Wszystko na temat wę gorzowych stóp i małego rozumu. Macie u mnie
punkt za to odkrycie.
Tiril, która prawie się nie odzywała, teraz rzekła zamyślona:
- Uważam, że kod musiał się znajdować razem z ta jemniczymi skarbami wielkich mistrzów, ich
pismami
1 co oni tam jeszcze przechowywali. Nikt jednak się nie domyślił, czym ów kod jest. Nie mieli bowiem
prasta rej księgi, z którą mogliby go porównać.
- Tak, kod to z pewnością dziwne i trudne znaki - po wiedział Erling. - Pismo Lemurów.
- Hrabiowie z Tiersteingram mieli książkę - wtrąciła Theresa. - Ale już wtedy kod musiał się gdzieś
zapodziać i wędrować własnymi drogami.
- Tak - Dolg przyznał jej rację. - Myślę, że mnich, którego szkielet znalazła Tiril na tej nieszczęsnej
górze w Szwajcarii, mógł posiadać bardzo wiele różnych umie jętności. On przecież był przodkiem kardynała
von Gra- ben albo kimś w tym rodzaju, prawda?
- Owszem, kimś w tym rodzaju - potwierdził Erling. - To chyba właśnie od tej linii von Graben otrzymał tajem
ne materiały zakonu. Teraz jednak tylko zgadujemy. Kto mógłby wiedzieć więcej o tajnych skrytkach
kardynała?
- Z pewnością rycerze zakonni - stwierdziła Theresa.
- A raczej, ściśle biorąc, obecny wielki mistrz.
- Brat Lorenzo? Myślisz, że on coś wie?
- Raczej wątpię - rzekł Móri cierpko. - On musiał nienawidzić kardynała, który chciał wszystko zachować
dla siebie.
Taran westchnęła zniecierpliwiona.
- Powinniśmy porozmawiać z kimś z zakonu.
- Oszalałaś? - wykrzyknął Móri. - A może chcesz wdać się w dyskusje z Bartholdem von Kraussem, go
30
ściem Weberów?
Wszyscy bowiem zgadzali się, że on z pewnością jest rycerzem zakonnym. Nie mogli tylko pojąć, w jaki
sposób zdołał się dostać do Theresenhof.
- Nie, nie z von Kraussem - oburzyła się Taran. - Bo jeśli on jest rycerzem, to całkiem świeżej daty. Nigdy
nie spotkał kardynała von Graben. Nie, no żartowałam, nie ma przecież w tym zakonie nikogo, z kim chciała
bym się spotkać.
Tiril siedziała zamyślona, a po chwili powiedziała:
- Szkoda, że Heinrich Reuss von Gera całkowicie zniknął nam z oczu. Z nim można by przecież rozma
wiać o sprawach zakonu.
- Tak, to prawda - przyznał Móri. - W dodatku cie szyłaś się jego zaufaniem. Ale on jakby się zapadł pod
ziemię, pewnie zresztą już nie żyje. Nie, musimy wymy ślić coś innego, najpierw jednak trzeba się porozumieć
z Cieniem. Dolg, ty się tym zajmiesz.
- Oczywiście. Ale, jak mówiłem, nie sądzę, by on wie dział zbyt wiele. Sam należy do poszukujących.
- Poszukujących spokoju duszy - rzekła Taran cicho.
- A w każdym razie Wrót, które są wielkim marzeniem wszystkich ogników i pozostałych istot z rodu
Lemurów.
- Tak, wszystkich elfów, karłów i wielu, wielu innych - potwierdził Dolg.
- Najmocniej przepraszam...
Z głębi pokoju dał się słyszeć nieśmiały głos. Odwrócili się i zobaczyli, że ich gość z Wiednia zbliża się
ostrożnie, najwyrazniej bardzo zaciekawiony.
- Najmocniej przepraszam, że się wtrącam, ale usły szałem pewne nazwisko...
- Tak? - zapytała Theresa, oczekując bliższych wyja śnień.
- Ja nie rozumiem państwa języka, ale nazwisko, które właśnie padło, Heinrich Reuss von Gera, skłoni
ło mnie...
- Pan zna to nazwisko?
- Tak. To znaczy, nie.... No cóż, owszem. Chodzi tylko o to, że w tym rodzie niemal wszyscy noszą imię
Heinrich.
- Wiemy o tym - potwierdził Erling przyjaznym to nem. - Proszę, niech pan usiądzie z nami... I proszę
nam powiedzieć, co pan wie o Heinrichu Reussie.
- No więc ja pracuję w bibliotece hofburskiej razem z niejakim Friedrichem Sparren. Z czasem bardzo się
ze sobą zaprzyjazniliśmy, a pewnego razu on się w rozmo wie przejęzyczył i wtedy zrozumiałem, że,chyba
nazy wa się zupełnie inaczej. Cała sprawa jednak wydawała się niezwykle tajemnicza, nie powiedział mi
wprost, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko, tylko że wywodzi się ze zubożałej niemieckiej rodziny
książęcej, w której wszyscy noszą to samo imię. Powiedział mi również, z jakich okolic Rzeszy
Niemieckiej pochodzi. Poskłada łem razem te informacje i wyszło mi, że mam do czy nienia z Heinrichem
Reussem von Gera.
- A dlaczego on nie chciał o tym rozmawiać? - zapytał Móri.
- Odniosłem wrażenie, że się boi, sam jednak nigdy mi niczego nie wyjaśnił.
Theresa wstała, a inni poszli za jej przykładem.
- Mój przyjacielu - rzekła. - To, co pan mówi, prze konuje nas, iż rzeczywiście chodzi tu o Heinricha Reus-
sa. Bardzo jednak pana proszę, by nigdy nikomu nie zdradził pan jego tajemnicy! Absolutnie nikt nie
może się o niczym dowiedzieć. Tym razem spotkał pan jego przyjaciół. Poza tym jednak znajduje się on w
ciągłym niebezpieczeństwie i naprawdę najlepiej jest, że pilnie strzeże swojej tajemnicy i że ukrył się przed
światem. Jego wrogowie są bardzo zli i potwornie niebezpieczni.
Mężczyzna był wstrząśnięty.
- Och, nie miałem zamiaru przysporzyć mu kłopo tów...
- Nie, tym razem nic się nie stanie. Proszę jednak po powrocie do Hofburga przygotować go na to, że nieba
wem odwiedzi go córka księżnej Theresy, Tiril, w spra wie nie cierpiącej zwłoki, ale że nie musi się niczego oba
wiać. Pózniej zostanie mu przekazana wiadomość co do miejsca i czasu spotkania, nie będzie musiał do nas przy
jeżdżać, to by było zbyt ryzykowne.
- Och, jakie to wszystko podniecające! - zawołał Vil- lemann. - Mamo, wyjeżdżamy do Hofburga zaraz
jutro!
- Jutro? - wykrzyknęli zebrani chórem. Tiril patrzyła na niego zgorszona.
- Jutro? Czy zapomniałeś, że jutro mamy ślub twojej siostry i wesele?
- Czy teraz jest czas na takie sprawy? - zapytał Villemann, w odpowiedzi na co Taran wymierzyła mu
solidnego kuksańca w ramię.
31
Wesele było wspaniałe. Dokładnie takie, jakiego Theresa pragnęła dla Tirik ale niestety, wtedy nie istniały
takie możliwości. Teraz mogła sobie powetować dawne
rozczarowanie.
I Theresa, i Tiril dyskretnie ocierały łzy, patrząc na śliczną i niewinną pannę młodą, a kiedy w kościple
rozbrzmiała muzyka organowa i wszystko było takie cudownie piękne, obie zaczęły po prostu szlochać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl