[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właśnie, w jakim kierunku? Aatwo było pobłądzić w tym lesie. Brakowało punktów orientacyjnych. Miejsca niczym nie różniły się
od siebie. Wszystkie drzewa, wszystkie bagienne jeziorka wyglądały tak samo. Nad wszystkim zalegała straszliwa, głucha
cisza. Thelma nie mogła biernie czekać.
Zobaczyła dobrze wydeptaną ścieżkę, wijącą się między drzewami, omijającą gęste trzciny. W jednej chwili zdecydowała, że
nią podąży. Zarośla były wysokie, mogłyby ukryć całą armię. Trzymała się od nich 114
możliwie najdalej, jak tylko pozwalała na to ścieżka. Raz dziewczyna nieomal krzyknęła, gdy gałęzie zahaczyły ją
niespodziewanie. To nie wiatr, było na to zbyt cicho. Mgła zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. "Nigdy się stąd nie
wydostaniesz Thelmo Brown. Nikomu nie uda się stąd wydostać, kiedy nadchodzi mgła*'.
Zcieżka wciąż wiła się między drzewami. Thelma zastanawiała się, kto ją wydeptał. Na pewno nie bydło ani owce, one nie
miały po co tu przychodzić; w takim razie zrobiły to dzikie zwierzęta- lisy, borsuki, króliki* Wmawiała sobie, że tak właśnie było,
gdyby nie ta dziwna cisza. Martwe miejsce, którego unikały nawet zwierzęta.
Zcieżka skręcała teraz ostro na lewo, obniżając się nieco. Dziewczyna nie mogła zapomnieć płonącego nieba, tamtego
wybuchającego samolotu i spadochroniarza. Kiedy to widziała, wydawało się jej takie realne, lecz teraz była niemal pewna, że
to halucynacje.
Zatrzymała się, znów nasłuchując. Gdyby tylko mogła uchwycić dzwięk przejeżdżającego samochodu, wiedziałaby, że szosa
nie jest daleko, że idzie w dobrym kierunku. Ale cały czas panowała niczym nie zmącona cisza.
Ziemia pod stopami zdawała się teraz nieco twardsza, liście szeleściły nieznośnie. Drzewa zachowały kolor brudnej, brązowej
zieleni, jak gdyby nie należały do miejsca, gdzie wszystko umierało. Gdyby tylko ten Fo-ster nie był w pobliżu, już dawno
wołałaby o pomoc. Policja musiała przecież rozpocząć poszukiwania.
I wtedy wpadła na małą dziewczynkę, nie mającą 115
więcej niż dziesięć czy jedenaście lat. Thelma zawahała się. Mogło to być kolejne urojenie. Przyglądała się uważnie. Dziecko
siedziało na suchym pniu, patrząc na nią. Uśmiechała się, bynajmniej nie okazując zdziwienia. Długie, złote włosy splecione w
dwa mysie ogonki. Główka zdawała się zbyt duża, jak na jej szczupłe, młode ciało. Zliczne, niebieskie oczy, staromodna
sukienka sięgająca do kostek nagich stóp. Thelma pomyślała, że tak mogła wyglądać jej matka, czy może nawet babcia, kiedy
była dziewczynką.
Dziecko wcale nie wyglądało na przestraszone, ani nie wykazywało jakiegokolwiek zainteresowania osobą Thelmy. Trzymało w
rękach kilka trzcin, próbując je zapleść, bawiąc się leniwie, jakby to był jakiś upalny, wakacyjny dzień.
- Cześć! - powiedziała dziewczynka, wciąż się uśmiechając. - Co za spotkanie.
- Co za spotkanie - Thelma odpowiedziała jak echo. -Nie jest ci zimno w tej letniej sukience?
- Ty nie masz na sobie nic. - Zabrzmiało to jak oskarżenie.
- Nie... nie mam. - Thelma zakłopotana spojrzała po sobie.
- Dlaczego?
- Dlatego, że... - zająknęła się myśląc: "Nie mogę jej powiedzieć, że zostałam zgwałcona". - %7łe wpadłam w trzęsawisko i
ubranie mi przemokło. Było całe zabłocone, więc nie mogłam go dalej nosić. Zdjęłam je i rozwiesiłam na drzewie.
-Moja mamusia zawsze mówiła, że nosimy ubraniatylko 116
po to, aby ludzie nie patrzyli na nasze dała, a tak naprawdę, to wcale ich nie potrzebujemy. Ale ona już nie żyje.
- Och, tak mi przykro - odpowiedziała i pomyślała:
"Biedny dzieciak".
- Mnie też. Może chciałabyś poznać mojego tatusia?
- T-tak... ale nie mogę... w takim stanie.
- On nie będzie miał nic przeciwko temu. Thelma wiedziała, że już się rumieni. Iskierka nadziei, która dopiero co w niej zgasła,
teraz zatliła się znowu. Jej ojciec musi wiedzieć, jak się wydostać z Droy Wood. To zabawne, ale jakoś nie kojarzyła tej
dziewczynki. Znała większość miejscowych dzieci, ale to wydawało się jej obce, chociaż zbudowano już parę nowych domów
poza wioską, od strony miasta. Prawdopodobnie mieszkała w jednym z nich. Musiała, bo przecież nikt z miejscowych nie
kręciłby się obok lasu. Zwłaszcza, gdy pogrążony był we mgle.
- Mój tatuś jest tam - powiedziała, wskazując niedbale za siebie. - To tylko kawałek, jakieś dziesięć minut drogi.
- Dobrze, chodzmy. Jak masz na imię?
- Elsie.
- Bardzo ładnie. - "Też staromodnie - pomyślała. - Nie nadaje się teraz takich imion".
- Chodzmy więc. - Elsie wyciągnęła rękę. Kiedy Thelma złapała ją, poczuła lodowate, zimne palce, oplatające jej własne,
przyprawiając ją o dreszcz.
- Jesteś zmarznięta. Powinnaś nosić cieplejsze ubranie, bo inaczej rozchorujesz się.
117
- Nic mi nie będzie, przywykłam do tego. - Jej głos był ochrypły, zupełnie jakby miała chore gardło. -Wcale nie jest tak zimno, to
tylko wilgoć tej mgły.
Elsie ciągnęła Thelmę za rękę, jak gdyby się gdzieś spieszyła.
- Co robi w lesie twój tatuś? - zapytała i pomyślała: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl