[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tego wieczora, gdy po skończonej kolacji zebrali się wszyscy trzej wokół ogniska, Wabi
rzekł:
— Gdyby Muki chciał, to by ci opowiedział, Rod, dlaczego Indianie na Północy są
uczciwi. Ale on nie zechce, więc ja go zastąpię. W ojczystym kraju Mukiego nad rzeką Makoki,
dopływem rzeki Albany, żył raz szczep indiański, który składał się z samych złodziei. Nikt nie
był pewien swego mienia; bójki i mordy zdarzały się niemal co dzień, a najgorszy opryszek,
wódz plemienia, oczywiście wymigiwał się zawsze od wszelkich kar. Ten wódz lubił sam
zakładać żelaza i pewnego dnia, zwiedzając jak zwykle linię sideł, spostrzegł, że jeden z jego
wojowników zastawił potrzask tuż obok potrzasku wodza. Zawrzał więc gniewem, postanowił
srogo ukarać zuchwalca i przyczajony oczekiwał nadejścia wojownika.
Kiedy czatował w ukryciu, do sideł rywala wpadł śnieżny królik. Wódz ujął kij i podszedł
bliżej, by zabić zwierzątko, gdy raptem przed oczyma przepłynął mu biały obłok i oto na miejscu
królika stanął najpiękniejszy człowiek, jakiego oglądał kiedykolwiek. Wódz zrozumiał, że to sam
Wielki Duch, i padł na twarz. A oto zabrzmiał nad nim potężny głos, jak gdyby wybiegłszy z
hukiem spoza łańcucha najdalszych gór, i rzekł, że lasy i wody raju czerwonoskórych są
zamknięte dla niego i jego plemienia, gdyż na łowieckich terenach tamtego świata nie ma miejsca
dla złodziei.
„Idź do swej wioski — ciągnął głos — i powiedz, że odtąd czerwonoskórzy winni żyć
uczciwie i zgodnie, jeśli chcą uniknąć kary, która nad nimi zawisła”.
— Wódz powtórzył swoim ludziom słowa Wielkiego Ducha — kończył Wabi — i od tej
pory kradzież znikła z tego kraju. A ponieważ Wielki Duch objawił się wodzowi w postaci
królika, biały królik jest odtąd fetyszem Cree i Chippewyanów na dalekiej Północy. Gdy zaś
spadnie głęboki śnieg, myśliwi umieszczają swoje sidła jedno obok drugiego i nigdy nie kradną.
Rod słuchał z błyszczącymi oczyma.
— Cudowne!! Wspaniałe! — powtarzał. — A czy to wszystko prawda?
— To wszystko prawda — z powagą potwierdził Wabi. — W całej ogromnej krainie, stąd
aż po wielkie pustkowia, gdzie żyją piżmowe byki, najwyżej jeden Indianin na stu ukradnie
cudze sidła lub cudzą zwierzynę. Jest to niepisane prawo Północy, że każdy myśliwy ma własną
linię sideł, i grzeczność wymaga, by nikt inny nie umieszczał w pobliżu swoich łapek, a jeśli się
zdarzy, że ktoś ustawi potrzask na cudzym terenie, nie wezmą mu tego za złe, gdyż prawo
Wielkiego Ducha jest mocniejsze ze niż prawo ludzkie. I przypomnij sobie, że ubiegłej zimy
nawet zbrodniczy Woongowie nie kradli naszych sideł, choć czyhali na nasze życie.
— Mukoki! — rzekł Rod wstając. — Chciałbym ci uścisnąć rękę, nim pójdę spać.
Chciałbym być półkrwi Indianinem tak jak Wabi!
Następnego dnia rozpoczęto znów podróż w górę Ombabiki, ale poprzedni entuzjazm
łowców złota zakłócał teraz pewien niepokój. Żaden z trzech wędrowców, nie mógł się pozbyć
myśli, że ktoś nieznany odkrył już ich skarb. Wabi pierwszy podzielił się swą troską.
— Nie wierzę w to! — wykrzyknął raptem. Nawet bez pytania dwaj jego towarzysze
wiedzieli już, o co mu chodzi. — Nie wierzę, by ktoś znalazł nasze złoto! Kryje się ono w samym
sercu najdzikszej z krain północnych i gdyby ktokolwiek je wykrył, na pewno doszłyby o tym
słuchy do Wabinosh House lub do Kenogami, jako do najbliższych faktorii.
— A może ten, co je znalazł, już nie żyje — dodał Rod. — Może.
Mukoki, siedzący na rufie, chrząknięciem i ruchem głowy potwierdził to przypuszczenie.
— Umarł — rzekł.
Ombabika zwęziła się teraz znacznie i przyśpieszyła biegu. Walcząc przeciwko bystremu
prądowi, czółno posuwało się z trudem, a po południu Mukoki oznajmił, że podróż rzeką kończy
się. Na razie Rod nie mógł się zorientować, gdzie wylądowali. Wtem wydał okrzyk radosnego
zdziwienia.
— Przecież tu właśnie jedliśmy zeszłej zimy kolację po naszej ciężkiej przeprawie z
wilkami! — wykrzyknął.
Z bardzo daleka dobiegał niski, przewlekły grzmot. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl