[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tu już miejsca, gdyż poczestne zajęła klatka z nieruchomym ptakiem. Rodzicielka małego
ptasznika poszukuje godnego siebie pomieszczenia  i nie tam, gdzie ją los i tłum popchnął, w
przedziale klasy trzeciej, lecz żąda klasy drugiej. Jest to osoba, jak widać, ustosunkowana w
sferach kolejowych, gdyż wzywa panów konduktorów i nadkonduktorów  wyrażając w spo-
sób natarczywy swe żądanie. Ale o przedziale klasy drugiej nikt ani marzyć nie może.
118
 Jak to!  woła ta dama na cały peron  dla mnie nie ma miejsca? Kpiny czy co? Panie
Dąbrowski! Rusz no się pan z łaski swojej! Tylko zaraz, mój panie!
 A dajże mi też pani święty pokój  odburknął w sposób najściślej ewakuacyjny konduk-
tor, pan DÄ…browski.
 Należy mi się druga klasa!  unosi się pani coraz wyniosłej i grozniej.
 Pewnie, że się pani należy...  zgadza się flegmatycznie urzędnik.
 Cóż to jest, żebym ja miała jechać w takim tłoku z dzieckiem i rzeczami. Widział to kto?
Panie DÄ…browski, bierz no pan rzeczy, klatkÄ™...
 Bierz sobie pani sama. Nie ma miejsca.
 Może sobie nie być miejsca dla nikogo, a dla mnie musi być! Pan masz klucz...
 A mam. Mogę pani dać ten klucz, nawet na całą drogę...
 Zobaczymy, czy panu ujdzie na sucho ta sztuka! Zobaczymy!
 No, jak nie ujdzie, to będę wtedy cierpiał. A dzisiaj pani miejsca nie stworzę.
 PowinieneÅ› pan!
 Nie powinienem.
 A właśnie żeś pan powinien!  tonem najwyższej już pasji wykrzykuje krewka dama.
Do tego dialogu miesza się mały opiekun klatki chłodną i kategoryczną uwagą:
 Nie drzyjże się mama tak znowu na cały głos, bo mi mama kosa obudzisz!
Dały się słyszeć właśnie sygnały odjazdu. Pociąg drgnął. Mimo smutku przytłaczającego,
oczy wszystkich spoglądają na klatkę z pytaniem, czy kos ewakuowany obudził się w istocie,
czy też jedyny z nas wszystkich przespał szczęśliwie tę chwilę.
119
WYBIEG INSTYNKTU
Pomimo tak niezrachowanej ilości zdarzeń i tak niesłychanej ich wielorakości w ciągu ży-
cia  podświadome myślenie, ów samoswój, wewnętrzny i tajnym nurtem płynący strumień
wspominania poprzez wszelkie dalekie czasy i rzeczy  ileż to razy zadawało umysłowi pyta-
nie:  czemuś ty wówczas tak postąpić doradził? Ogień radości bucha w piersiach, jak wtedy.
Serce znowu bije, nie dzisiejsze: zmiażdżone, chore, nieszczęsne, ni to badyl w polu między
wichrami jesieni, lecz tamto  młodzieńcze, dzielne, niezwyciężone i zwycięskie, którego w
istocie zaprawdę już nie ma.
Pospolita i śmieszna, nic nie znacząca uczniowska przygoda stawała już tylekroć jako iskra
świetlna wśród ciemnych mgieł licznych dni, wypada ją wreszcie uprzytomnić.
Działo się  oczywiście  w starym mieście Kielcach, za czasów moskiewskiego w nim
rozbijania się i panoszenia. Byliśmy  ósma klasa gimnazjalna  pilnowani i strzeżeni jak
gromadka dziatek, którą należy trzymać nie byle jak w ryzach, żeby sobie snadz jakiego k u k
u nie zadała. Po godzinie ósmej wieczorem nie wolno nam było pod żadnym pozorem wy-
chodzić z domu i  znajdować się na ulicy . Wyjątek stanowiły eskapady nocne ze starym
nauczycielem matematyki i fizyki, Gracjanem Czarneckim,  na gwiazdy , gdy, wyniósłszy na
wzgórek obok cerkwi moskiewskiej jego własne lunety i przyrządy, zapalaliśmy się do astro-
nomii. Zdarzało się. iż na owe  gwiazdy przed mieszkaniem zgryzliwego  Gracjana Fran-
cowicza , czyli  Zubla , które to miano jedno pokolenie naszej szkoły przekazywało następ-
nemu  delegowany w tym celu zapaleniec w pojedynkę  zbierał się i reprezentował ogół, a
wesoła reszta kierowała swe chyże kroki ku gwiazdom najzupełniej ziemskim i daleko bar-
dziej dostępnym. Spotkani na ulicy o tak póznej i zakazanej godzinie przez czynniki miaro-
dajne i szpiegujące, zwalali swą karygodną obecność wśród zawiłości ciemnych ulic na barki
astronoma Gracjana, tłumacząc się, że właśnie zdążają pod cerkiew na obserwacje pierścieni
Saturna. Wykręty takie przyjmowane były za dobrą monetę, o ile się wpadało w ręce któregoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl