[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyszeptał jej imię, a ona odwróciła się i spojrzała na niego. W jej wzroku nie było ani triumfu, ani
wstydu; patrzyła spokojnie, śmiało, obojętnie i lekceważąco - jak zawsze.
- Dlaczego... dlaczego mnie okłamałaś? - zapytał. - Dlaczego mnie tu sprowadziłaś? - Wiedział
dlaczego, wiedział, kim jest i kim zawsze był dla Estrel. To nie rozum mówił przez niego, lecz jego
szacunek dla siebie samego i jego wierność, które w pierwszej chwili nie mogły dopuścić do
świadomości i znieść takiej prawdy.
- Wysłano mnie, żebym cię tutaj sprowadziła. Sam chciałeś tu przyjść.
Usiłował zebrać myśli. Cały spięty, nie próbując zbliżyć się do niej, zapytał:
- Czy jesteÅ› ShingÄ…?
- Ja jestem - odezwał się ubrany w grube szaty mężczyzna, uśmiechając się uprzejmie. - Jestem
Shingą. Wszyscy Shinga kłamią. Jeśli więc nim jestem, to kłamię, i w takim razie nie jestem
Shingą, lecz nie-Shingą, który kłamie mówiąc, że nim jest. A może kłamstwem jest to, że wszyscy
Shinga kłamią. Lecz ja naprawdę jestem Shingą i naprawdę kłamię. Ziemianie i inne zwierzęta
również wiedzą, co to kłamstwo: jaszczurki zmieniają barwę, owady naśladują patyki, a flądry
kłamią leżąc nieruchomo na piasku i upodabniając się do niego. Strella, ten tu jest głupszy od
dziecka.
- O nie, Lordzie Kradgy, jest bardzo inteligentny - odparła Estrel jak zwykle cichym i uległym
głosem. Mówiła o Falku tak, jak człowiek mówi o zwierzęciu.
Wędrowała z nim. jadła z nim, spała z nim. Spała w jego ramionach... Falk milczał, obserwując
ją. A ona i wysoki obcy również stali bez słowa, nieporuszeni, jak gdyby oczekując znaku od
niego, by dalej ciągnąć swoje przedstawienie.
Nie czuł do niej urazy. Niczego do niej nie czuł. Zwrócony był ku sobie: czuł się chory,
fizycznie chory z upokorzenia. Idz sam, Opalooki" - powiedział Książę Kansas. Idz sam" -
mówił Hiardan Pszczelarz. Idz sam" - mówił Stary Słuchacz w lesie. Idz sam, mój synu" -
powiedział Zove. Kto wskazałby mu drogę, pomógł w jego poszukiwaniach, uzbroiłby w wiedzę,
gdyby szedł przez prerie sam? Jak wiele mógłby się dowiedzieć, gdyby nie zaufał dobrej woli i
przewodnictwu Estrel?
Nie wiedział nic oprócz tego, że jest bezgranicznie otępiały i że Estrel go okłamała. Okłamywała
go od początku, bez żadnych skrupułów, od chwili kiedy powiedziała mu, że jest Wędrowcem -
nie, jeszcze przedtem: od momentu kiedy pierwszy raz go ujrzała i udawała, że nie wie, kim lub
czym jest. Cały czas wiedziała i wysłano ją po to, aby upewnić się, że dotrze do Es Toch, i być
może, aby przeciwdziałać wpływowi, jaki mogli wywrzeć na niego ci, którzy nienawidzą Shinga.
Lecz dlaczego, myślał z bólem patrząc na nią, jak stała bez ruchu w drugim pokoju, dlaczego teraz
nie kłamie?
- To bez znaczenia, co teraz mówię do ciebie - powiedziała jak gdyby czytając w jego myślach.
I być może czytała. Nigdy nie używali myślomowy, lecz jeśli była Shingą i posiadała mentalną
moc Shinga, której zakres był dla ludzi jedynie przedmiotem przypuszczeń i domysłów, wówczas
przez wszystkie tygodnie ich wspólnej wędrówki mogła być dostrojona do jego umysłu. Skąd miał
wiedzieć? Nie było sensu jej pytać...
Z tyłu rozległ się jakiś dzwięk. Odwrócił się i zobaczył dwie osoby stojące w drugim końcu
pokoju, niedaleko lustra. Mieli na sobie czarne togi z białymi kapturami i dwukrotnie przewyższali
wzrostem człowieka.
- Bardzo łatwo cię oszukać - odezwał się pierwszy olbrzym.
- Musisz wiedzieć, że zostałeś oszukany - powiedział drugi.
- Jesteś tylko półczłowiekiem.
- Półczłowiek nie może poznać całej prawdy.
- Ten, kto nienawidzi, godzien jest, aby go okpić i ośmieszyć.
- Ten, kto zabija, godzien jest, aby go wytrzeć i zniewolić.
- Skąd przybyłeś, Falk?
- Czym jesteÅ›, Falk?
- Gdzie jesteÅ›, Falk?
- Kim jesteÅ›, Falk?
Obaj giganci podnieśli kaptury pokazując, że nie było pod nimi nic oprócz cienia, cofnęli się do
ściany, weszli w nią i zniknęli.
Estrel podbiegła do niego z drugiego pokoju, objęła go przyciskając się do niego i całując z
rozpaczliwą pożądliwością.
- Kocham cię, pokochałam cię, jak tylko cię zobaczyłam. Zaufaj mi, Falk, zaufaj! - Potem
oderwała się od niego jęcząc: - Zaufaj mi! - i oddaliła się jak gdyby ciągnięta przez jakąś potężną,
niewidzialną siłę, wirującą trąbę powietrzną, która wessała ją i przyciągnęła przez rozsunięte
drzwi. Drzwi zamknęły się za nią tak cicho jak zamykane usta.
- Rozumiesz oczywiście - odezwał się wysoki mężczyzna z drugiego pokoju - że jesteś pod
działaniem środków halucynogennych. - W jego szepczącym, precyzyjnie wymawiającym słowa
głosie pobrzmiewała nuta sarkazmu i znudzenia. - Zwłaszcza sobie nie ufasz, co? - Uniósł długie
szaty i obfitą strugą oddał mocz, po czym wyszedł z pokoju poprawiając ubranie i przygładzając
długie, falujące włosy.
Falk stał, obserwując zielonkawą podłogę drugiego pokoju, która stopniowo wchłaniała mocz, aż
w końcu nie pozostało po nim ani śladu.
Skrzydła drzwi zaczęły wolno zbliżać się do siebie, zwężając szczelinę wejścia. Wyrwał się z
letargu i przebiegł przez drzwi, zanim się zamknęły. Pokój, w którym stali Estrel i obcy, był
dokładnie taki sam jak ten, który przed chwilą opuścił, być może nieco mniejszy i ciemniejszy.
Rozsuwane drzwi w jego przeciwległej ścianie były jeszcze otwarte, lecz z wolna zamykały się.
Przebiegł przez pokój i przez drzwi i znalazł się w trzecim pokoju, takim samym jak tamte, tylko
być może odrobinę mniejszym i ciemniejszym. Szczelina w przeciwległej ścianie zamykała się
powoli, więc przedostał się przez nią do jeszcze jednego pokoju, mniejszego i ciemniejszego niż
ostatni, a z niego przecisnął się do innego małego, ciemnego pokoju, a stąd wpełzł w małe, ciemne
lustro i upadł wrzeszcząc w obezwładniającym przerażeniu do białego, porytego bliznami,
gapiącego się nań księżyca.
Zbudził się wypoczęty, rześki i nieco zakłopotany w wygodnym łóżku, stojącym w jasnym,
pozbawionym okien pokoju. Usiadł i wówczas jak na jakiś znak zza przepierzenia wybiegło dwóch
mężczyzn, dwóch dużych mężczyzn o rzucającym się w oczy ociężałym wyglądzie.
- Witamy, Lordzie Agad! Witamy, Lordzie Agad! - mówili na przemian, a potem: - Chodz z
nami, chodz z nami. - Falk wstał, zupełnie nagi, gotów do walki - w tej chwili jedyną jego myślą
było wspomnienie walki i pojmania w wejściu do sali pałacu - lecz ci dwaj nie mieli zamiaru użyć
siły. - Chodz, chodz - powtarzali po kolei, dopóki nie poszedł z nimi. Wyprowadzili go, wciąż
nagiego, z pokoju, a potem wiedli długim, czystym korytarzem i dalej przez salę o lustrzanych
ścianach, po schodach, które okazały się rampą, pomalowaną tak, aby wyglądała na schody, przez
inny korytarz i po innych rampach, aż w końcu weszli do obszernego, umeblowanego pokoju o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]