[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że może zrobimy to razem. Odłóż więc książkę... Podoficerowie są zawsze na służbie,
jak twierdzi Jelly.
Nie zerwał się od razu. Powiedział spokojnie.
Naprawdę uważasz, mały, że to konieczne? Powiedziałem przecież, że nic przeciw-
ko tobie nie mam.
Na to wygląda.
Myślisz, że dasz radę?
Mogę spróbować.
No dobra.
Poszliśmy do umywalni, przegnaliśmy szeregowca, który miał zamiar wziąć prysznic,
i zamknęliśmy drzwi. Ace spytał:
%7łyczysz sobie, mały, żebyśmy stosowali jakieś ograniczenia?
84
No... nie mam zamiaru cię zatłuc.
Zgoda. Nie będziemy sobie łamać kości... chyba że niechcący. Odpowiada ci?
Odpowiada zgodziłem się. Och, chyba zdejmę koszule.
Nie chcesz, żeby się splamiła krwią rzucił lekko. Zacząłem się rozbierać, a on
kopnął mnie w kolano, nawet bez zamachu, płasko, całą stopą. Noga mi zdrętwiała.
Prawdziwa walka trwa sekundę albo dwie, bo tyle czasu potrzeba, żeby zabić czło-
wieka lub powalić go bez przytomności. Ale my postanowiliśmy nie zrobić sobie krzyw-
dy. To zmieniało sprawę.
Obaj byliśmy młodzi, w doskonałej kondycji, wyćwiczeni i przyzwyczajeni do otrzy-
mywania razów. W tych warunkach walka musiała trwać, dopóki któryś nie został tak
zbity na kwaśne jabłko, że nie mógł się ruszać. Albo mogła zakończyć się przez jakiś
przypadek. Obaj jednak byliśmy zawodowcami i uważaliśmy, aby żaden przypadek się
nie zdarzył. No i tak to trwało. Nie przytaczam szczegółów, bo były równie banalne jak
bolesne. W jakiś czas potem leżałem na plecach, a Ace polewał mnie wodą. Popatrzył na
mnie, postawił mnie na nogi i oparł o ścianę.
Przyłóż mi! powiedział.
Co? Kręciło mi się w głowie i dwoiło w oczach.
Johnnie... przyłóż mi!
Jego twarz pływała przede mną w powietrzu. Postarałem się ją umiejscowić i grzmot-
nąłem. Zamknął oczy i osunął się na ziemię, a mnie z najwyższym wysiłkiem udało się
nie pójść w jego ślady. Zebrał się powoli i wstał.
W porządku, Johnnie powiedział. Dostałem nauczkę i nie będę więcej py-
skował... i nikt w mojej sekcji. No to już zgoda?
Skinąłem głową. Okropnie zabolało.
Dasz grabę?
Podaliśmy sobie ręce i to też zabolało.
Nieomal każdy przeciętny człowiek wiedział więcej o toczącej się wojnie niż my. Był
to okres, kiedy Pluskwo-Pajęczaki zlokalizowały naszą rodzinną planetę (zresztą dzięki
Skórniakom) i dokonały najazdu niszcząc Buenos Aires. To przekształciło lokalne incy-
denty w otwartą wojnę.
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Ziemska Federacja wojnę przegrywa. Nie wiedzie-
liśmy też nic o ogromnych wysiłkach, by rozbić zawiązane przeciwko nam przymierze
i przeciągnąć Skórniaków na naszą stronę. Coś na ten temat można by wywnioskować
z instrukcji, jakich nam udzielano na przykład przed najazdem, w czasie którego po-
legł Flores, polecano nam oszczędzać Skórniaków. Niszczyć wszystkie obiekty stałe, ale
nie zabijać mieszkańców, chyba że będzie to nieuniknione.
Naprawdę nie wiedzieliśmy, że przegrywamy. Byliśmy Byczymi Karkami Rasczaka,
najlepszą, niepowtarzalną jednostką w całym pułku. Właziliśmy do kapsuł na rozkaz
Jelly ego i po zrzucie walczyliśmy, bo tego od nas oczekiwano.
85
Nasi najgorsi wrogowie, Pluskwo-Pajęczaki, składały jaja. Nie tylko składały, ale tak-
że przetrzymywały je w zapasie i wysiadywały w razie potrzeby. Jeśli zabiliśmy jednego
wojownika albo tysiąc, albo parę tysięcy natychmiast wykluwały się nowe rzesze go-
towych do walki.
Można sobie wyobrazić, że na przykład jakiś dyrektor od spraw ludnościowych
Pluskwo-Pajęczaków wydaje przez telefon polecenie gdzieś tam na dół i powiada: Joe,
ogrzej dziesięć tysięcy wojowników, żeby byli gotowi na środę... i każ przygotować re-
zerwowe inkubatory, bo wzrasta zapotrzebowanie .
Nie twierdze, że dzieje się dokładnie tak, ale takie są wyniki. Błędne też byłoby mnie-
manie, że pobudką ich działania jest instynkt, jak u termitów czy mrówek. Postępują
równie inteligentnie jak my, ale w sposób o wiele bardziej skoordynowany. Potrzeba
przynajmniej roku, by wyszkolić rekruta Pluskwo-Pajęczak już lęgnie się gotów do
walki.
A jednak powoli uczyliśmy się z nimi walczyć.
Nauczyliśmy się odróżniać robotników od wojowników: jeżeli rzuca się na ciebie
to wojownik, jeśli ucieka możesz go zlekceważyć. Nauczyliśmy się też nie mar-
nować amunicji nawet na wojowników, chyba że w obronie własnej. Zamiast tego szu-
kaliśmy jam i wrzucaliśmy bombę z gazem porażającym system nerwowy Pluskwo-
Pajęczaków. Dla nas był on nieszkodliwy. Potem, następnym granatem, blokowaliśmy
wyjście z jamy.
Nie wiadomo było, czy gaz dociera aż tak głęboko, by zabić ich królowe, ale dzięki
wiadomościom uzyskanym przez nasz wywiad i od Skórniaków, mieliśmy pewność, że
ta taktyka bardzo im się nie podobała.
Między jedną potyczką a drugą przyszedł rozkaz awansowania Jelly ego na porucz-
nika. Na miejsce Rasczaka. Jelly starał się nie nadawać temu rozgłosu, ale pani koman-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]