[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gniewem morza.
Ze szczytu powozu i szczytu gór Cholik przyglądał się miastu, które będzie jego domem podczas
pierwszych podbojów Kabraxisa. Tu zacznie się budowa imperium, powiedział do siebie Cholik,
spoglądając na niczego nie podejrzewające miasto. Jechał na platformie, kołyszącej się do przodu
i do tyłu, gdy sprężyny amortyzowały nierówności drogi. Patrzył, jak zbliża się miasto.
247
*
*
*
Kilka godzin później Cholik stał nad Słodką Rzeką, z której czerpało wodę Bramwell. Głębo-
ka rzeka płynęła między szerokimi, kamienistymi brzegami. Stanowiła też dodatkową przystań dla
mniejszych statków, które prowadziły handel w głębi lądu, oraz zapewniała studnie i irygację dla
farm, znajdujących się już poza właściwym miastem.
We wschodniej części miasta, gdzie osiedlali się drwale i rzemieślnicy, i gdzie wiele lat wcześniej
wyrosły sklepy i rynki, Cholik zatrzymał karawanę na jednym z pól dostępnych dla wszystkich,
którzy chcieli handlować z mieszkańcami Bramwell.
Wokół powozu i wozów natychmiast zebrały się dzieci, z nadzieją na jakiś pokaz. Cholik nie
zawiódł ich, proponując im trupę wędrownych artystów, których wynajął, gdy karawana podróżo-
wała na północ z Portu Tauruka. Wybrali szlak lądowy, o wiele droższy i bardziej męczący niż droga
morska, pozwalający za to uniknąć marynarki Zachodniej Marchii. Cholik wątpił, żeby ktokolwiek,
kto go kiedyś znał, rozpoznał go po przywróceniu młodości, ale nie chciał ryzykować, a Kabraxis
był cierpliwy.
Artyści tańczyli, skakali i wygłupiali się, robiąc rzeczy zdawałoby się niemożliwe oraz wymyśla-
li dowcipne poematy i dialogi, które sprawiały, że widownia pękała ze śmiechu. Żonglerzy i akrobaci
występujący przy wtórze fletów i bębenków wywoływali zadziwienie całych rodzin.
248
Cholik został w powozie i wyglądał przez przysłonięte okno. Taka radosna atmosfera nie paso-
wała do tego, jak nauczono go myśleć o religii. Nowych wiernych kościoła Zakarum nie zabawiano
i nie kuszono w taki sposób, choć niektóre mniejsze kościoły postępowały podobnie.
— Nadal ci się to nie podoba, prawda?
Rozpoznając głos Kabraxisa, Cholik wstał i odwrócił się. Wiedział, że demon nie wszedł do
powozu w zwyczajny sposób, ale nie wiedział, gdzie Kabraxis podróżował, zanim do niego wszedł.
— Stare przyzwyczajenia trudno zmienić — powiedział Cholik.
— Jak zmiana religii? — spytał Kabraxis.
— Nie.
Kabraxis stał przed Cholikiem, będąc w ciele martwego człowieka. Zdecydowawszy się pójść
między ludzi i wybrać miasto na przyczółek swojej kampanii, Kabraxis zabił kupca, poświęcając
jego duszę bezlitosnej ciemności. Kiedy doczesne szczątki mężczyzny były już tylko pustą skorupą,
Kabraxis pracował trzy dni i trzy noce z najczarniejszymi tajemnymi zaklęciami, aż w końcu udało
mu się wejść w trupa.
Choć Cholik nie był nigdy świadkiem czegoś takiego, Kabraxis zapewnił go, że czasem to robio-
no, choć było to niebezpieczne. Przed miesiącem przejęte ciało było młode, należało do mężczyzny,
który nie osiągnął jeszcze trzydziestki. Teraz ten sam mężczyzna wyglądał na starszego od Choli-
249
ka, na człowieka już u kresu żywota. Ciało obwisło, przecinały je zmarszczki i cieniutkie jak włos
blizny, które szpeciły jego rysy. Czarne włosy posiwiały, a oczy z piwnych stały się jasnoszare.
— Wszystko w porządku?
Stary mężczyzna uśmiechnął się, ale był to grymas należący do Kabraxisa.
— Postawiłem temu ciału dużo ciężkich zadań. Ale konieczność jego używania już się kończy.
— Minął Cholika i wyjrzał przez okno.
— Co tu robisz? — spytał Cholik.
— Przyszedłem, żeby popatrzeć, jak przyglądasz się zabawie ludzi, którzy przybyli cię zoba-
czyć — odpowiedział Kabraxis. — Wiem, że obecność tak wielu ludzi wokół ciebie, w większości
szczęśliwych i spragnionych rozrywki, może odebrać ci odwagę. Życie jest o wiele prostsze, jeśli
potrafisz je trzeźwo kontrolować.
— Ci ludzie uznają nas za źródło rozrywki — powiedział Cholik — nie za drogę do nowej religii,
która zmieni ich życie na lepsze.
— Owszem — stwierdził Kabraxis — zmieni ich życie na lepsze. W rzeczy samej, chciałem
porozmawiać z tobą o wieczornym spotkaniu.
250
Cholik uczuł przypływ podniecenia. Po dwóch miesiącach w drodze, planowaniu wybudowa-
nia kościoła i stworzenia bazy, która w końcu spróbuje odciągnąć wiernych od kościoła Zakarum,
cieszyła go myśl, że właśnie zaczynają.
— Więc Bramwell jest tym miejscem?
— Tak — odpowiedział Kabraxis. — W tym mieście jest pradawna moc. Moc, którą mogę wy-
korzystać, żeby ukształtować twoją przyszłość i moje podboje. Dziś wieczorem wmurujesz kamień
węgielny pod kościół, o którym rozmawialiśmy przez ostatni miesiąc. Ale nie będzie to kamień
i zaprawa, o jakich myślisz. To będą wierni.
Te uwagi nie poruszyły Cholika. Pragnął świątyni, budowli, która przyćmi nawet kościół Zaka-
rum w Zachodniej Marchii.
— Potrzebujemy kościoła.
— Będziemy mieli kościół — odrzekł Kabraxis. — Ale posiadanie kościoła zakotwiczy cię
w jednym miejscu. Choć próbowałem cię tego nauczyć, nadal nie rozumiesz. Wiara zaś. . . Buyar-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]