[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W scenie miłosnej nie ma miejsca na miłość.
JL
rzypuszczam, że się piekielnie dobrze bawisz - wycedził Elliot przez
zaciśnięte zęby. Jeżeli przedtem był zły, teraz był wściekły. Jego oczy stały
się bezbarwne i blade, wyglądały okropnie.
Letty przełknęła ślinę. Nim się zorientowała, co chce zrobić, pochylił się
i wbił jej palce w ramiona, przyciągając do siebie.
152
- Boże, gdy zobaczyłem, jak zwisasz z krawędzi parapetu... - Zdusił
w gardle resztę tego, co miał powiedzieć.
- Angela? Co z nią? - spytała.
- Nic jej nie będzie.
Zacisnął zęby i odwrócił się, ciągnąc Letty brutalnie za sobą. Mocno
utykając, pociągnął ją do miejsca, gdzie był uwiązany jej wałach. Obok
stał czarny koń Elliota.
Bez słowa podsadził ją do siodła, potem sam wsiadł na konia. Spojrzał
na nią ze złością.
- Pojedziesz za mną do domu?
Przytaknęła. W strugach deszczu ruszył przodem w stronę rezydencji
Marchów. Gdy dojechali, zsunął się z siodła i zaklął, bo ugięła się pod nim
noga. Błyskawicznie zeskoczyła na ziemię i podbiegła do niego, ale spoj­
rzał na nią z taką wściekłością, że nie zaproponowała pomocy.
Chwycił lejce i z bolesnym wysiłkiem pociągnął konie do stajni. Nie
obejrzał się.
- Drzwi są otwarte. Wejdź.
Posłusznie weszła do środka. Oto była w domu Elliota.
Rezydencja z czerwonej cegły zbudowana była wokół głównego holu
i pięknych schodów, które pięły się zygzakiem między trzema piętrami.
Korytarz za nimi prowadził na tyły domu. Po obu stronach holu były drzwi.
Spostrzegła, że te po lewej są lekko uchylone.
Zajrzała do środka. To był najwyraźniej pokój kobiecy. Stały w nim dwie
sofy i podnóżek obite biało-czerwonym kwiecistym perkalem. Na filigra­
nowych stolikach tłoczyły się okrągłe słoiczki z różnobarwnymi motylami
i porcelanowe figurki. Nad kominkiem wisiał olejny obraz przedstawiają­
cy ciemnowłosą kobietę i dwóch kędzierzawych chłopców po obu jej stro­
nach. Starszy wydawał się spokojny i zamyślony, młodszy był wesoły
i czymś zaciekawiony.
Drzwi frontowe za plecami Letty otworzyły się. Wszedł Elliot i otrząs­
nął się z wody jak wielki spaniel, potrząsając głową i rękami. Ściągnął
marynarkę i rzucił na poręcz schodów.
- Buntingowie godzinę temu przysłali tu chłopca z wiadomością - po­
wiedział. - Dzięki Bogu, przynajmniej oni wykazali się odrobiną rozsąd­
ku.
Był kompletnie przemoczony. Biała koszula i kamizelka kleiły mu się
do rąk i piersi. Przez materiał widać było napięte mięśnie ramion. Odwró­
ciła wzrok, czując ciepło na policzkach.
- Przepraszam, co powiedziałeś?
153
- Most na drodze do Buntingów jest zalany i nie przejadą po nim powo­
zy. Goście zostaną u nich do rana - spojrzał na nią ponuro. - Angela odzy­
skała przytomność, jak tylko tu dotarliśmy. Nie patrz tak na mnie. Wiem,
co mówię. Nic jej nie będzie. Zapewniam cię.
Kiwnęła głową. Jeśli Elliot mówił, że Angeli nic nie będzie, mogła mu
wierzyć. Elliot nigdy by jej nie okłamał. W przeciwieństwie do niej.
- Skąd wiedziałeś, dokąd pojechałam? - spytała.
Nie przyszło jej do głowy zapytać, skąd w ogóle wiedział, że obie z An­
gela były przy drzewie czarownic. Potrzebowała go i zjawił się w odpo­
wiednim momencie.
- Jak tylko przyniosłem Angelę do domu i oddałem pod opiekę mojej
gospodyni, zorientowałem się, że nie przyjechałaś za nami. - Rzucił jej
potępiające spojrzenie. - Wróciłem pod drzewo czarownic, ale ciebie już
tam nie było, więc pojechałem do Hollies. Tam również ciebie nie zasta­
łem, lecz dowiedziałem się sporo od Cabota, choć niewiele z tego mi się
spodobało. Nie śmiałem przypuszczać, że moje podejrzenia okażą się słusz­
ne, nie miałem jednak żadnych innych wskazówek, więc skierowałem się
do domu Himplerumpów. Możesz sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy
zobaczyłem, jak schodzisz po ścianie. Właściwie nie powinienem się dzi­
wić. W końcu już kiedyś wykazałaś spore zainteresowanie wspinaczką po
bluszczu - dokończył przez zaciśnięte zęby.
Przełknęła ślinę. Wyglądało na to, że jest bardzo, bardzo zły.
- Musiałam... wrócić po coś, co... - zająknęła się.
- Angela opowiedziała mi o liście - przerwał jej.
Oczywiście. Wszyscy mogli liczyć na sir Elliota Marcha. Wszyscy po­
wierzali mu swoje tajemnice i dawne wykroczenia, swoje obawy i drobne
grzeszki. Wszyscy, tylko nie ona. Ale jej grzechy były bardziej godne po­
tępienia niż innych.
- Opowiedziała mi o żądaniu Kipa. Ta burza może nas jeszcze urato­
wać. Mamy szczęście.
Po ostatnich słowach zrozumiała, że już wziął na siebie odpowiedzial­
ność i uznał, że sam rozwiąże ich problemy.
- Pomówiłem z Grace i Cabotem. Bardzo chcą pomóc i chętnie będą
opowiadać historyjkę, że nie chciałem, byście obie z Angela były same
w Hollies w taką noc i dlatego zabrałem was tutaj. Rozumiesz mnie? Zga­
dzasz się? - spytał szorstko.
Przytaknęła. Kątem oka zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Wyglądała
okropnie. To nie w porządku, że on przypominał Posejdona, podczas gdy
ona morską wiedźmę. Spod jej przemoczonego płaszcza wystawała w ubło-
conych fałdach spódnica. Potargane włosy zwisały w mokrych kosmy­
kach i opadały na szyję. Była tak blada, że aż sina.
- Może mi powiesz, co wyprawiałaś na ścianie domu Himplerumpów?
- zapytał z wysiłkiem.
Spojrzała mu w lustrze w oczy. Po raz pierwszy nie była w stanie wymy­
ślić żadnej historyjki, by wytłumaczyć swoje postępowanie. Nawet nie
próbowała. Była zmęczona recytowaniem roli i unikaniem słownych puła­
pek.
- Poszłam do Kipa odzyskać list Angeli i udało mi się.
- Czy Kip cię widział? - Kiwnęła głową. - Powie komuś o tym? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl