[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydaje się inny. Lecz my, kobiety mądre, rozważne, nie
decydujemy się mu zaufać. %7łyjąc samotnie, przynaj
mniej wiemy, że żaden nie ma nad nami władzy i nie
może nas skrzywdzić.
- Nie żyję samotnie - zaprotestowała Megan.
- To prawda, masz syna. Któregoś dnia jednak chło
piec dorośnie, wyfrunie z gniazda, założy własną rodzinę.
Przez moment na twarzy starszej pani malował się
wyraz tak dojmującego smutku, że Megan odruchowo
wyciągnęła do niej dłoń.
- Ty zaś będziesz miała satysfakcję, że umknęłaś
pułapki małżeństwa. Sądzisz, że nikt mnie nigdy nie
prosił o rękę? - Nie czekając na odpowiedz, staruszka
ciągnęła: - Był taki jeden. Uśpił moją czujność.
W ostatniej chwili się zreflektowałam. Odrzuciłam jego
oświadczyny. Nie chciałam żyć w takim piekle, jakie
stało się udziałem mojej matki.
Colleen Calhoun zamilkła. Przez chwilę rozpamię
tywała przeszłość.
- Ojciec starał się ją złamać, zniszczyć. I w końcu ją
zabił, a potem sam zwariował. Nie z powodu wyrzutów
sumienia. Raczej ze złości, że stracił coś, czego bardzo
pragnął, a co ciągle wymykało mu się z rąk. Dlatego
pozbył się z domu wszystkiego, co należało do matki.
To był jego sposób na samooczyszczenie.
- Współczuję... - szepnęła Megan.
- Niepotrzebnie. Tamto wydarzyło się wieki temu.
A wracając do terazniejszości... Człowiek uczy się na
własnych błędach. Dlatego ty i ja nie ufamy mężczy-
POMYZLNE WIATRY 235
znom, dlatego boimy się ryzyka. Niech Coco cieszy się
z małżeństwa, a my cieszmy się wolnością.
Po tych słowach starsza pani odwróciła się na pięcie
i odeszła, postukując laską.
Megan pogrążyła się w zadumie. Colleen się myli,
przekonywała samą siebie, przekładając serwetki z kąta,
w kąt. Wcale nie była osobą zimną, zamkniętą w sobie;
bojącą się miłości. Przecież zaledwie parę dni temu
powiedziała Nate'owi, że go kocha. Przeszłość nie rzu
ca cienia na jej terazniejszość i przyszłość.
Nie rzuca? Megan westchnęła głęboko i oparła się
o framugę drzwi. Wiedziała, że się okłamuje. Dawno
temu kochała Baxtera. Jej uczucie do Nate'a było pra
wdziwsze, pełniejsze, znacznie silniejsze. Ale skoro
tamta pierwsza miłość skończyła się tak wielkim roz-
czarowaniem, skąd mogła mieć pewność, że z tą będzie
inaczej?
W wolnej chwili będzie musiała się nad wszystkim
spokojnie zastanowić. Przeanalizować dane, sporządzić
listę plusów i minusów...
Zdegustowana sobą, rzuciła serwetki na półkę. Chy
ba oszalała! Miłość to nie równanie matematyczne.
A ona traktowała uczucia jak szyfr, który musi złamać,
aby poznać stan swojego serca.
Tak dłużej być nie może. Jeżeli nie potrafi wejrzeć
w głąb samej siebie, jeżeli...
Błądziła myślami, to odpływała gdzieś, to wracała,
i nagle coś ją tknęło.
Szyfr! Zostawiając bałagan w szafce, rzuciła się pę
dem do swojego gabinetu.
236 POMYZLNE WIATRY
Księga Fergusa leżała na biurku. Megan chwyciła ją
i w podnieceniu zaczęła kartkować.
Rzędy cyfr nie musiały oznaczać notowań giełdo
wych, cen akcji ani numerów kont. Zresztą znajdowały
się w dziwnym miejscu, na samym końcu księgi. Ostat
ni zapis, dokonany przez Fergusa dzień przed śmiercią
Bianki, dzieliło od tajemniczych cyfr co najmniej kilka
naście pustych stron.
Może, przemknęło jej przez myśl, była to zaszyfro
wana wiadomość? Może Fergus chciał coś zanotować,
ale tak, by nikt tego nie odczytał? Może było to przyzna
nie się do winy? Albo prośba o wybaczenie?
Usiadła i wzięła kilka głębokich oddechów. Była
księgową; cyfry nigdy nie miały przed nią tajemnic.
Prędzej czy pózniej pozna odpowiedz.
Minęła godzina, potem dwie. Na biurku rósł stos
pomiętych, niekiedy porwanych kartek. W trakcie krót
kich przerw, kiedy dawała chwilę wytchnienia swoim
oczom i głowie, zastanawiała się, czy przypadkiem nie
popada w szaleństwo. Bo czy ktoś przy zdrowych zmy
słach szukałby w cyfrach zaszyfrowanej wiadomości?
Brnęła dalej. Nie potrafiła się poddać. W oddali usły
szała, jak przepływający statek wyciem syreny pozdra
wia mieszkańców Wież. Cienie wydłużały się. Słońce
powoli chyliło się ku zachodowi.
Z każdym kolejnym niepowodzeniem rosła jej deter
minacja. Znajdzie klucz do zagadki. Choćby miała
tkwić przy biurku całą noc.
Nagle znieruchomiała. Zmarszczywszy czoło, po
nownie wbiła wzrok w zapisaną cyframi kartkę. Tak,
POMYZLNE WIATRY 237
o to chodzi! Skupiona, w miejsce cyfr zaczęła wpisy-
wać litery.
Pierwszym słowem, jakie się wyłoniło z zaszyfro
wanego tekstu, było imię: Bianca.
- Boże. - Megan przycisnęła rękę do ust. - A więc
mam rację.
Wykreślała, podmieniała i tak krok po kroku, litera
po literze, słowo po słowie, budowała zdania. Starała się
zachować spokój. Wiedziała, że jeśli ulegnie emocjom,
zacznie się spieszyć, a z pośpiechu wynikną błędy.
Co pewien czas obraz przed oczami stawał się
niewyrazny, zamazany. Wtedy zaciskała powieki, oddy
chała równo i czekała, aż umysł jej się przejaśni.
Wreszcie miała gotowy tekst.
 Bianca mnie prześladuje. Nie daje mi spokoju. Wszy
stko, co do niej kiedykolwiek należało, muszę schować,
zniszczyć, sprzedać. Czy duchy chodzą po ziemi? Czy
uprzykrzają innym życie? Nie, to jakaś bzdura. Ale ciągle
widzę jej oczy - zielone jak szmaragdy. Patrzyła na mnie,
kiedy wypadała z wieży, i wciąż patrzy. Szmaragdy - zo-
stawię jej tę jedną pamiątkę. Może wreszcie dziś zasnę".
Zafascynowana Megan czytała dalej. Podane przez
Fergusa wskazówki były czytelne i dokładne.
Wsunąwszy kartkę do kieszeni, opuściła pośpiesznie
gabinet. Nie zamierzała o niczym informować miesz
kańców Wież. Chciała wszystko sprawdzić sama. Z czę
ści domu, gdzie trwał remont, wzięła potrzebne narzę
dzia: łom, dłuto, taśmę mierniczą. Tak zaopatrzona, krę
tymi żelaznymi schodami wspięła się na wieżę.
Wiedziała, że Bianca lubiła tu przychodzić, stać przy
238 POMYZLNE WIATRY
oknie i wypatrywać Christiana. To tu wylewała łzy, tu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl