[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widoczne.
 W zeszłym tygodniu właśnie w tej zatoczce znalazłem za jednym razem dwa złote
dublony  powiedział Chris.  Na kolejny trafiłem w pobli\u tego miejsca, gdzie wczoraj
nurkowaliście. Mo\e dziś szczęście nam dopisze i znajdziemy więcej monet.
Zsunęli się ze skały i Bob z Pete em zeszli w dół, by przeszukać dno podczas gdy Chris
pływał na powierzchni, z twarzą zanurzoną w wodzie, i z góry wypatrywał, czy gdzieś nie le\ą
lśniące krą\ki. Chłopcy widzieli porośnięte glonami skały, rozgwiazdy i ławice malutkich rybek.
Z zadziwieniem obserwowali poruszające się bokiem kraby. Nie zauwa\yli jednak niczego, co
choćby w najmniejszym stopniu przypominało skarb.
Pete dał sygnał Bobowi i obaj wypłynęli na powierzchnię.
 Jest tu dość płytko  powiedział Pete, wyjmując ustnik.  Moim zdaniem szkoda
marnować tlen. Mo\e nam się przydać gdzie indziej. Zdejmijmy butle i nurkujmy tylko z
maskami, tak jak Chris.
Bob zgodził się na propozycję przyjaciela. Dotarli do brzegu, upchnęli między skałami
ekwipunek płetwonurków i popłynęli z powrotem do Chrisa. Potem wszyscy trzej zaczęli pływać
tam i z powrotem wzdłu\ całej długości zatoczki, pilnie wypatrując na dnie złota.
Ich wysiłki nie zostały nagrodzone \adnym podniecającym odkryciem, więc po jakimś
czasie dotarli do brzegu, by odpocząć w promieniach słońca i porozmawiać.
 Najwyrazniej mamy niezbyt szczęśliwy dzień  oznajmił trochę zniechęcony Chris. 
A liczyłem na to, \e coś znajdziemy. Tata coraz bardziej choruje i wymaga opieki. To nic, znam
inne miejsce, gdzie kiedyś trafiłem na złotą monetę. Popłyniemy tam...
Zamilkł, wpatrując się w jakiś odległy punkcik. Przesuwał się szybko w kierunku brzegu.
Uszu wszystkich trzech chłopców dobiegł ryk silnika.
Zorientowali się po chwili, \e w stronę ich małej zatoczki zbli\a się wielka, ciemnoszara,
chyba mocno podniszczona motorówka.
 Ktoś nas zobaczył i tak\e chce poszukać złota  powiedział Chris.
Kiedy zauwa\ył, \e łódka nie zmniejsza prędkości, skoczył na równe nogi.
 Rozbije się na rafie!  krzyknął.  Hej, hej!  zawołał, wymachując rękami. 
Skręcaj! Tu jest skała!
Bob i Pete równie\ zaczęli krzyczeć i machać rękami.
Po chwili na rufie motorówki zauwa\yli mę\czyznę w kapeluszu ściągniętym na twarz.
Trudno powiedzieć, czy zrozumiał ostrze\enia nadawane przez chłopców, czy te\ nie. Nagle
jednak silnik zaczął ryczeć jakoś inaczej. Aódka zwolniła, jakby prowadzący dał całą wstecz.
Motorówka obróciła się i, nadal poruszając się z du\ą prędkością, zaryła dziobem w burtę
stojącej na kotwicy \aglówki Chrisa.
Cię\ka maszyna przecięła maleńką łódkę z taką łatwością, jakby to była zabawka z kartonu.
Przez chwilę obie były złączone. Potem prowadzący motorówkę zwiększył obroty, dał wsteczny
i po chwili odpływał ju\ od roztrzaskanej \aglówki, kierując się ku otwartemu morzu.
Chłopcy przestali krzyczeć. Jak oniemiali wpatrywali się w łódeczkę Chrisa, która
stopniowo pogrą\ała się w wodzie, a\ całkiem znikła im z oczu.
 Przepadły nasze ubrania, zegarki, wszystko  jęknął Pete.
 Przepadł nasz środek transportu!  powiedział przera\ony Bob.
 Znowu zostaliśmy uwięzieni na tej wyspie.
Chris milczał. Tylko dłonie zaciśnięte w pięści i malująca się na twarzy rozpacz mówiły, ile
znaczy dla niego utrata jedynej własności, jaką posiadał, maleńkiej \aglówki, dzięki której mógł
szukać skarbu, mającego pomóc w uratowaniu jego ojca.
ROZDZIAA 11
Jupiter dostaje ostrze\enie
Kiedy pani Barton przyszła zaprosić Jupitera na drugie śniadanie, Pierwszy Detektyw nadal
tkwił po uszy w notatkach Boba.
 Na Boga! Gdzie się podziewają twoi koledzy?  zapytała starsza pani.  Jedzenie
czeka, a chłopaków ni widu, ni słychu.
Jupiter zamrugał powiekami. Bob i Pete obiecali, \e wrócą w południe. Poszukiwanie
skarbu zapewne tak ich wciągnęło, \e stracili rachubę czasu.
 Mogą się zjawić w ka\dej chwili  powiedział.  Nie będę na nich czekał, bo zaraz
muszę iść do lekarza.
Usiadł w kuchni przy porządnie wyszorowanym sosnowym stole i zjadł kanapkę, popijając
ją mlekiem. Nadal paskudnie ciekło mu z nosa i nie miał apetytu. Pani Barton wytłumaczyła mu,
jak ma dotrzeć do kliniki doktora Wilbura, która znajdowała się zaledwie kilka przecznic dalej.
Ulice były raczej puste. Jupiter mijał rzędy domów zbudowanych w kolonialnym stylu;
większość z nich a\ prosiła się o świe\ą farbę. Zauwa\ył równie\ wiele pustych pomieszczeń
sklepowych z umieszczonymi w witrynach tabliczkami:  Do wynajęcia . Niezagospodarowane
sklepy zwykle świadczą o tym, \e dane miasto prze\ywa cię\kie czasy. Trudno powiedzieć, by
interesy kwitły w Fishingport.
Klinika doktora Wilbura mieściła się w całkiem nowym, porządnie utrzymanym budynku z
cegły. W poczekalni siedziała kobieta z dwójką małych dzieci i dwóch starszych mę\czyzn,
cierpliwie patrzących przed siebie pustym wzrokiem.
Urzędująca za biurkiem pielęgniarka wskazała Jupiterowi drzwi na wprost. Znalazł się w
pomieszczeniu, które było czymś pośrednim między biurem a gabinetem lekarskim. W jednym
końcu stało biurko, a w drugim biała szafka wypełniona lekarstwami.
Doktor Wilbur, wysoki, siwiejący mę\czyzna, jadł przy biurku kanapkę.
 Witaj, Jupiterze  powiedział, obrzucając bystrym spojrzeniem za\ywną postać
Pierwszego Detektywa.  Zaraz się tobą zajmę.
Ayknął kawy z termosu i wstał. Szybko i sprawnie obejrzał Jupiterowi nos, gardło i uszy,
posłuchał bicia serca, opukał klatkę piersiową i zmierzył ciśnienie.
 No tak  odezwał się po chwili  paskudnie się przeziębiłeś. Prawdopodobnie
zaszkodziła ci gwałtowna zmiana klimatu.
Wyjął z szafki kilka białych pigułek i wło\ył je do koperty, którą wręczył chłopcu.
 Przez najbli\sze dwa dni za\ywaj po dwie pigułki co cztery godziny  poinstruował
pacjenta.  Du\o odpoczywaj i nie wchodz do wody. Ręczę, \e wkrótce poczujesz się lepiej.
 Przepraszam bardzo, czy mógłby mi pan poświęcić jeszcze kilka minut?  zapytał
Jupiter.  Chciałbym odbyć z panem krótką rozmowę. Oczywiście, jeśli nie jest pan bardzo
zajęty...
 Muszę dokończyć kanapki  odparł doktor.  W tym czasie mo\emy porozmawiać.
Podszedł do biurka i ponownie usadowił się przy nim.
 No dobrze, zaczynaj  powiedział.  Czego chciałbyś się dowiedzieć?
 Zbieram informacje  zaczął Jupiter.  Poniewa\ do pana nale\y Wyspa Szkieletów,
na której filmowcy mają tyle kłopotów...
 Wyspa Szkieletów!  wykrzyknął doktor Wilbur.  Jestem chory, słysząc tę nazwę.
Biedna Sally Farrington była zbyt miłą dziewczyną, by kiedykolwiek stać się duchem! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl