[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ocal nas, Panie!  zawodzili.  Wybaw nas od gniewu Boga Niedzwiedzia! Złó\
niedzwiedziom ofiary! Chroń nas swoją magią przed gniewem naszych bogów!
Ozark siedział na swym tronie, zaciskając kurczowo dłonie na jego poręczach w kształcie
niedzwiedzich łap i słuchał lamentów swych poddanych, lecz nie odwa\ył się otworzyć przed
nimi drzwi. Wysłał stra\ników, by przepędzili tłum z pałacu, nakazał te\ swym trębaczom i
doboszom obwieścić miastu, by zło\yło ofiary w świątyni Boga Niedzwiedzia i prosić
mieszkańców o hojne dary. Ci, którzy dostali się do środka, dr\ącymi, wzniesionymi w
błagalnych gestach dłońmi oferowali swe klejnoty i inne cenne przedmioty, na zewnątrz zaś
zawodziła płaczliwie i oczekiwała na swoją kolej tak gęsta ci\ba, \e dzieci, które upadły były
tratowane przez dorosłych, a kobiety mdlały z braku powietrza. Legiony karłów maszerowały
ku murom miasta i stawały na blankach posępnie wpatrując się w morze traw, trzymając w
dłoniach gotowe do strzału łuki lub długie włócznie. Stali z determinacją, jednak ich twarze
były blade i często zerkali w stronę ofiarnych stosów płonących w mieście.
A Conan dopiero przygotowywał czary, którymi miał zdobyć Fahrgo.
Rankiem pod murami miasta dały się słyszeć głosy szorstkie i gardłowe, jakby wydawane
przez drapie\ne zwierzęta wykrzykujące w języku Kitharów:
 Wielki Niedzwiedz odwrócił się od ludu, który o nim zapomniał! Przybędzie po
wierzchołkach traw, ponad Zielonym Morzem i biada tym, którzy staną na jego drodze!
Uchodzcie mieszkańcy Fahrgo, fałszywi synowie Niedzwiedzia, ucłiodzcie, póki jeszcze jest
czas!
Stra\nicy na murach krzyczeli z przera\enia i wielu z nich uciekłoby z posterunku, gdyby
nie nagie ostrza mieczy ich dowódców, trzęsących się ze strachu przed gniewem zarówno
bogów, jak i Ozarka. Niektórzy skakali z murów i tonęli w bagnistej fosie, bojąc się
chodzących jak ludzie niedzwiedzi bardziej ni\ śmierci.
W wysokich trawach, za gęstymi zaroślami otaczającymi mury Fahrgo, Conan powracał na
spotkanie swoich ludzi, a na jego ustach malował się ponury, pełen satysfakcji uśmiech.
 Teraz zapalcie swe pochodnie, niedzwiedzie  nakazał wojownikom odzianym w gęste
brunatne futra  rozniecajcie ogień wzdłu\ całej wschodniej ściany miasta. Podpalajcie
Strona 50
Howard Robert E - Conan. Synowie boga niedzwiedzia
suche trawy, które wy nazywacie kentyr, a jeśli nie będzie się zajmować, ścinajcie krzaki
mieczami i rzucajcie ich szczyty w ogień. Uwa\ajcie tylko, by nie wdychać dymu. Kiedy jego
kłęby uniosą się nad miastem, a stra\ników na murach porwie śmiech śmierci, przybądzcie na
drogę, gdy\ wtedy nadejdzie czas ataku.
Mę\czyzni odpowiedzieli mu stłumionymi okrzykami i przytknęli pochodnie
przygotowane wcześniej, do pochodni Conana. Cymmeryjczyk czekał z Vigomarem w
miejscu, gdzie uwiązano do pali złapane niedzwiedzie. Zwierzęta uchwyciły w nozdrza
zapach dymu i mruczały niespokojnie, kołysząc głowami i przestępując z nogi na nogę.
Conan przyglądał się temu z uśmiechem na twarzy.
 Nie bójcie się małe Wielkie Niedzwiedzie!  rzucił.  Nim minie noc \aden z was nie
będzie głodny!
Suche trawy paliły się z trzaskiem, a nad ich gęstwą pojawiły się języki płomieni, które
wiatr kierował na bujne krzaki, których ciemnozielone liście zwijały się i czerniały
pozostawiając po sobie kłęby gęstego, czarnego dymu. Aodygi łamały się nadpalane od dołu,
a włochate kwiatostany wraz z miriadami nasion padały w ogień i wybuchały krociem małych
eksplozji, a dym stawał się coraz gęściejszy i unosił się coraz wy\ej. Ogromna, czarna chmura
uniosła się nad bagnem i kierowana wiatrem zbli\ała się do murów Fahrgo.
Conan czekał spokojnie z drapie\nym uśmiechem na twarzy, a Vigomar stał obok niego
patrząc na czarny kłąb rozwartymi szeroko oczyma.
 To tylko dym  powiedział niepewnie.  Kitharowie nie wezmą go przecie\ za Boga
Niedzwiedzia. I co z tym śmiechem śmierci?
Conan mruknął coś pod nosem nie chcąc wyjawiać wszystkich sekretów rośliny
nieustającej radości, jak zwali ją mieszkańcy Khitaju. W końcu powiedział:
 A jak było poprzedniej nocy, gdy słyszałeś głos Fahrgo i przemawiały do ciebie kolory,
a dzwięki były niczym niebo o świcie? Obwieściłem stra\nikom, \e Bóg Niedzwiedz zwróci
na nich swój gniew, a moja magia potrafi stwarzać nie tylko miłe wizje, jakich doznałeś.
 Twa magia&  Vigomar z obawą wypowiedział te słowa.  Panie, wybacz, \e o tym
zapomniałem!
 Kitharowie nie zapomną  odparł krótko Cymmeryjczyk.
Czarne dymy o cierpkim zapachu dotarły ju\ do blanków i dały się słyszeć jękliwe krzyki
przera\enia przerywane co chwila wybuchami kaszlu. Stra\nicy słali w ciemność strzałę za
strzałą nie bacząc na to, \e nie widać było \adnych napastników i nie zwa\ając na rozkazy
swych dowódców, gdy\ strach zaćmiewał ich umysły. Opętał ich te\ szaleńczy śmiech,
zabierając im siły i tworząc w umysłach obraz rzucającego się na miasto ogromnego,
czarnego niedzwiedzia w miejsce chmury dymu. Wtedy śmiejąc się opętańczo odwrócili się i
rzucili z bronią na swych dowódców, a gdy zabili wszystkich, którzy do tej pory nie uciekli,
rzucili się w panice w dół, ku pogrą\onemu w chaosie miastu, w przerwach między
wybuchami diabelskiego chichotu krzycząc z przera\enia.
Ozark opuścił swój złoty tron i wyszedł na ukryte, w uniesionym setkami stóp pyle, ulice
Fahrgo. Szedł kołysząc swym tłustym ciałem, złorzecząc co chwila, gdy uliczny bruk ranił
jego bose stopy, nie nawykłe do chodzenia. Kazał posłać na ofiarę Bogowi Niedzwiedziowi
swych najlepszych i najbardziej lubianych niewolników, a oszaleli mieszkańcy miasta
własnymi rękami mordowali swych synów i córki, by przypodobać się bóstwu. Kapłani nie
mieli ju\ sił, by co chwila unosić ofiarne sztylety, ich szaty były szkarłatne od krwi ofiar, a
ich no\e stępiły się na kościach. Nadal jednak czarne dymy unosiły się nad miastem i było ich
coraz więcej z ka\dym podmuchem porannej bryzy. Dymy dostawały się do domów, nawet
do największej świątyni Boga Niedzwiedzia i wszędzie, gdzie się pojawiały rozlegał się
szaleńczy chichot i okrzyki przera\enia.
Poza murami, w gęstwinie traw Conan uznał, \e nadeszła pora na decydujący atak. Zwołał
przed siebie swych ludzi ubranych w namaszczone tłuszczem maski z sierści i niedzwiedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl