[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ukryto. Rachel nie zamierzała jednak angażować Cory'ego do poszukiwań.
Po południu pojechała na przejażdżkę z Jamesem Kestrelem. Spędzili razem miłą
godzinę. Pod koniec spotkania Rachel wiedziała już, że James ma wyrobioną
opinię w wielu kwestiach i zupełnie brak mu poczucia humoru. Z początku
uważała go za obiecującego kandydata na męża, lecz zmieniła zdanie, gdy
zorientowała się, że flirtował z panną Lang. Takie zachowanie świadczyło o
niestałości charakteru.
James usiłował ją namówić na jeszcze jedną wycieczkę, i to wkrótce, lecz Rachel
odmówiła. Swoje stanowisko złagodziła obietnicą towarzyszenia mu podczas
wyjazdu na regaty za kilka tygodni. Miała ochotę obejrzeć zawody, a wątpiła, by
reszta jej rodziny się tam wybrała. Ogarnęło ją lekkie poczucie winy, gdyż
wykorzystywała Jamesa Kestrela niemal tak, jak on wykorzystywał pannę Lang.
W czwartek mżyło i archeolodzy musieli pozostać w domu. Niezadowolony sir
Arthur sięgnął po roczniki Towarzystwa Archeologicznego, lady Lavinia zaszyła
się w bibliotece, by napisać kilka listów. Wieczorem w Midwinter Marney Hall
odbyło się przyjęcie z koncertem, ale Cory nie przyszedł. Zaskoczona Rachel
odkryła, że za nim tęskni. Był za to obecny sir John Norton, który wyraznie
demonstrował zainteresowanie jej osobą i nie posiadał się z radości, kiedy
zgodziła się, by następnego dnia zawiózł ją do miasta. Rachel żałowała tylko, że
sama nie potrafi wykrzesać z siebie większego entuzjazmu.
W sobotę powróciły upały i słońce, więc zabrała szkicownik i poszła na spacer.
Wędrowała niespiesznie po sosnowym lesie nad rzeką. Wkrótce przystąpiła do
pracy. Dotąd rzadko zdarzało się jej rysować ludzi  skupiała się na uwiecznianiu
naczyń, waz i ozdób, gdyż ilustrowała bogatą kolekcję znalezisk rodziców. Przez
chwilę szkicowała matkę, lecz pulchna lady Lavinia wyglądała jak tłusta kaczka,
więc Rachel dała za wygraną i skupiła się na rysowaniu ojca. Sir Arthur krzątał
się przy najbardziej oddalonym na wschód wykopie i z początku jego cienka
sylwetka przypominała na kartce papieru patykowatego ludzika. Rachel się
skupiła i narysowała go ponownie, choć nie mogła przestać myśleć o tym, że pod
koniec dnia jego tweedowy surdut będzie ciężki od kurzu i nie obejdzie się bez
solidnego trzepania.
Póznym popołudniem nagle przybył Cory Newlyn. Uniósł dłoń na powitanie
państwa Odellów i podążył do wykopu, w którym kilka tygodni wcześniej
siedział z Rachel. Poruszał się ze swobodną gracją, a gdy się zbliżył, Rachel
wstrzymała oddech. Po upływie kilku dni tylko się utwierdziła w przekonaniu,
że powinien ponieść karę za lekceważące zachowanie podczas balu. Była
urażona i zirytowana, bo ich kłótnia najwyrazniej niewiele dla niego znaczyła,
skoro nie pospieszył z przeprosinami. Gdy nadeszła chwila zemsty, była
zdenerwowana.
Obserwowała Coryego, który zamienił parę słów z Bradshawem, ściągnął surdut
i przystąpił do pracy; najwyrazniej w gorący dzień nie zamierzał dusić się w
tweedowym ubraniu. Nie miał także na głowie swojego ohydnego kapelusza i
powiewy wiatru mierzwiły mu płowe włosy, a lnianą koszulę opinały na klatce
piersiowej. Z kolei jasnobrązowe spodnie wyraznie podkreślały mięśnie ud.
Rachel ponownie sięgnęła po ołówek i przystąpiła do pracy nad szkicem.
Pierwsza próba okazała się katastrofą. Kompletnie nie uchwyciła proporcji, przez
co Cory objawił się jako olbrzym z małą główką. Rachel aż się wzdrygnęła na
myśl o tym, że taki bohomaz mógłby stanowić punkt wyjścia do obrazu w
albumie lady Sally. Gdyby go pokazała publicznie, ośmieszyłaby się tylko i z
pewnością nie upokorzyłaby Coryego. Zniecierpliwiona, otworzyła szkicownik
na czystej stronie i zaczęła od nowa. Gdy druga próba również zakończyła się
fiaskiem, zamyśliła się głęboko. Może nie poświęciła pracy dostatecznej uwagi.
Może powinna uważniej przyjrzeć się Coryemu i przeanalizować jego
fizyczność.
Znajdował się w odległości około siedemdziesięciu metrów od niej, lecz był
odwrócony bokiem, więc zachodziło tylko niewielkie prawdopodobieństwo, że
ją zobaczy. Oparła szkicownik na kolanach i przez pięć minut uważnie
obserwowała modela. Szczególną uwagę zwracała na płynność ruchów.
Na początek naszkicowała profil. Podkreśliła wyraziste kości policzkowe i
szczękę, namazała rozczochraną, jasną czuprynę i zaznaczyła grzywę włosów na
czole. Luzna, lniana koszula miała teraz podwinięte rękawy, dzięki czemu Rachel
doskonale widziała, jak prężą się muskuły Coryego, kiedy podnosił przedmioty i
kopał ziemię. Musiała przyznać, że ten widok sprawia jej przyjemność. Rachel
przystąpiła do rysowania tułowia i tym razem doskonale uchwyciła proporcje.
Była zdumiona i zachwycona własnymi postępami.
I wtedy Cory zdjÄ…Å‚ koszulÄ™.
W jednej chwili wyrzucał z dołu łopaty ziemi, a w następnej odłożył szpadel i
szybkim ruchem ściągnął koszulę przez głowę. Popołudniowe słońce
rozświetliło jego skórę i nadało jej złocisty połysk. Ołówek wypadł Rachel z dłoni
i potoczył się po trawie. Zdarzenie nad rzeką powinno ją przygotować na taki
widok, lecz była zaskoczona. Zaparło jej dech w piersiach.
Spojrzała na szkic i nagle myśl o poniżeniu Coryego za jego zachowanie wydała
się jej nierozsądna i żałosna. Rachel widziała teraz, że jej pomysł był od samego
początku chybiony, bo zrodził się z zazdrości. Po prostu nie lubiła, kiedy Cory
zwracał uwagę na inne kobiety.
Siedziała nieruchomo, jednocześnie wstrząśnięta i ogarnięta pożądaniem, kiedy
wiatr wyszarpnął kartki papieru ze szkicownika i rozrzucił je na wszystkie
strony. Instynktownie wyciągnęła dłoń, by złapać odfruwające prace, a wtedy
Cory podniósł głowę i spojrzał prosto na nią. Momentalnie chwycił koszulę i
wyskoczył z dołu.
Rachel zerwała się na równe nogi. Nie wiedziała, co robić ani gdzie skierować
wzrok. Kartki ze szkicownika tańczyły na wietrze i uciekały, gdy nieporadnie
usiłowała je chwytać. Kątem oka zauważyła, że Cory pospiesznie włożył koszulę
i po chwili usłyszała chrzęst piasku pod jego butami, kiedy wdrapywał się na
wzniesienie. Przeszło jej przez myśl, że przyłapał ją na podglądaniu, a na domiar
złego go rysowała. Drżącymi palcami chwyciła najbliższe kartki papieru. Cory
schylił się po parę rysunków i spojrzał na nie z ciekawością. Podszedł do Rachel i
grzecznie wręczył szkice.
 Cześć.  Chociaż wspinał się na wzniesienie, nie dostał najmniejszej zadyszki.
Tymczasem Rachel z trudem chwytała powietrze.
 Och! Eee... Cześć, Cory  wymamrotała, wyrwała mu rysunki i przycisnęła je
do piersi.  Dziękuję.
 Drobiazg  odparł.  Wietrzny dzień.
Rachel zaryzykowała i pobieżnie zerknęła na uratowane przez Coryego prace.
Na wszystkich widniały podobizny rodziców. Chwała Bogu. To oznaczało, że
przechwyciła już obciążające ją rysunki i mogła je ukryć przed jego wzrokiem.
Cory obserwował ją uważnie. Rachel miała świadomość, że jej twarz
poczerwieniała. Pospiesznie zacisnęła palce na rysunkach, które trzymała w
dłoni. Popełniła błąd, choć do tej pory nie uświadamiała sobie tego faktu.
Poprzysięgła sobie, że już nigdy nie podejmie próby narysowania Coryego.
 Nie miałem pojęcia, że tu jesteś  ciągnął ze wzrokiem utkwionym w jej twarzy.
 DÅ‚ugo tu siedzisz?
Rachel poczerwieniała jeszcze bardziej.
 Tak... nie! To jest na tyle długo, by sporządzić kilka szkiców.  Machnęła ręką. 
Moich rodziców, krajobrazu...
 Krajobrazu  powtórzył Cory. Kąciki jego ust uniosły się w nieznacznym
uśmiechu.  Rozumiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl