[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie zauważyłem, żebyś na jakieś odpowiedział.
- Już zaczynałem się łamać. %7łeby się wreszcie zamknął.
- Nie jestem pewny, czy osiągnąłbyś w ten sposób zamierzony cel.
- Raczej nie. - Zerknąłem w notatnik Rutherforda. - Dużo zapisałeś?
Rutherford podniósł pióro i pokazał mi pierwszą kartkę. Była cała pokryta zawijasami, zakrętasami
i bazgrołami.
- To ile ja ci za to płacę?
- Nie ty, tylko rząd Jej Królewskiej Mości - odparł.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Przyglądałem się, jak Rutherford powiększa swą kolekcję
bazgrołów. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś i mnie dał papier i coś do pisania.
Szczególnie takie piękne pióro. Też bym sobie pobazgrał, a potem moglibyśmy poprosić
komisarza, żeby ocenił, kto lepiej to robi. I może zwycięzca dostałby w nagrodę .owocowego
lizaka i możliwość pójścia do domu.
Wstałem od stołu, by rozprostować ręce i nogi. Okazało się, że pokój był kwadratowy: dwanaście
kroków w każdą stronę. Już zamierzałem przeliczyć to dla pewności tiptopkami, ale nim się do
tego zabrałem, drzwi się otwarły - wrócili Burggrave i jego koleżanka.
- Panie Howard - zaczęła, opierając dłonie na biodrach. - Jestem nadkomisarz Riemer. Pani
van Kleef właśnie podpisała zeznanie. Twierdzi, że w czwartek wieczorem był pan z nią w Cafe de
Brug. Ze był pan z nią przez cały wieczór. To prawda?
Burggrave zaczął coś mówić, ale pani nadkomisarz uciszyła go ruchem ręki. Znów zwróciła się do
mnie, czekając na odpowiedz. Przez chwilę się zastanawiałem, po czym ostrożnie skinąłem głową.
- W takim razie jest pan wolny - oświadczyła. - Policja Am-sterdam-Amstelłand dziękuje
panu za współpracę.
Na zewnątrz, na parkingu, uścisnęliśmy sobie z Rutherfordem dłonie na pożegnanie.
- Tak z czystej ciekawości - zapytał, poprawiając marynarkę i krawat. - Kto to jest pani van
Kleef?
- Nie mam pojęcia.
- Ale...
- Nie przejmuj się - powiedziałem, klepiąc go po ramieniu i usuwając nitkę z jego klapy. -
Spisałeś się, Rutherford. Jesteś ozdobą swojej profesji.
- Cieszę się, że tak uważasz.
- Uważam. I właściwie to chciałbym dać ci drobny wyraz uznania.
Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnąłem brązową kopertę, którą oddał mi
dyżurny. Wziąłem z niej sześć tysięcy euro i włożyłem Rutherfordowi w dłoń cały ten plik
banknotów.
- Ależ nie trzeba - wzbraniał się, chciwie jednak spoglądając na pieniądze. - Przecież nic
takiego nie zrobiłem.
- Bzdura - zaprotestowałem, zaciskając na nich jego dłoń. - Zrobiłeś aż nadto. Ale jeżeli masz
jakieś opory, potraktuj to jako zaliczkę, bo coś mi mówi, że jeszcze skorzystam z twoich usług.
Rutherford oblizał grube wargi.
- No cóż, stary, trochę kasy zawsze się przyda. Tylko obiecaj, że do mnie zadzwonisz, jak
będziesz w potrzebie. Masz mój numer?
- Mam. Trzymaj siÄ™, Rutherford.
- Ty też się trzymaj, stary. Ty też.
13
Ponieważ poprzedniej nocy nie zmrużyłem oka, kiedy tylko rozstałem się z Rutherfordem,
poszukałem najbliższego kiosku i kupiłem paczkę papierosów. Natychmiast wypaliłem pierwszego,
potem drugiego, oba aż po sam filtr. Potem wróciłem do kiosku i kupiłem sobie parę biletów.
Przystanek był tuż obok kiosku. Czekałem tylko kilka minut, nim pojawił się tramwaj z trzema
wagonami. Wsiadłem, skasowałem bilet i pojechałem, niedaleko, bo na Leidseplein. Z Leidseplein
poszedłem na wschód, mijając zatłoczone bary i restauracje dla turystów, i kasyno nad kanałem, aż
dotarłem do wejścia do Vondelpark.
Choć był to dzień powszedni, po południu, i do tego zima, w parku mijali mnie ludzie na rolkach i
zardzewiałych rowerach, i spacerujące pod ramię pary. Grupy turystów siedziały na plecakach,
niektórzy palili pachnące słodkawo skręty. Od czasu do czasu przeszło obok mnie jakieś
szczególne dziwadło - a to dziewczyna z twarzą podziurkowaną niezliczonymi metalowymi
ćwiekami, a to facet, którego przed chłodem chroniły tylko siatkowe pończochy i skórzane
suspensorium.
Dowlokłem moje znużone kości do Blue Tea House, gdzie zająłem stolik w ogródku. Rozsiadłem
się przy nim na powleczonym gumą krześle i zamówiłem koffie uerkeerd. Paliłem kolejne
papierosy i piłem kawę, czekając, aż kofeina, nikotyna i lodowaty wiatr wspólnie dadzą sobie radę
z moim zmęczeniem i z pieczeniem oczu. Potem zamówiłem drugą kawę i siedziałem, pijąc ją i
paląc jeszcze jednego papierosa, dopóki całkiem nie skapitulowałem przed chłodem i nikotyną.
Wtedy wepchnąłem dłonie w kieszenie i ruszyłem dalej.
Obszedłem park dookoła - zabrało mi to prawie godzinę. Zziębły mi nogi, zaczynał mi zamarzać
nos. Za to w głowie mi się przejaśniło; wiedziałem, że bardziej już się nie dobudzę. Skierowałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl