[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mogłabym poprosić Emila, by pozwolił mi zatrzymać niektóre z nich, ale wątpliwe,
czy dobrowolnie zrezygnuje z czegokolwiek.
A \ebrać u niego nie będę.
Czy miałam prawo zrzec się w imieniu maluchów ich prawa do majątku?
Tak, przecie\ chodziło o \ycie Brora. Mam nadzieję, \e dzieci zrozumieją to któregoś
dnia.
Oba powozy wjechały na dziedziniec i wszyscy z wyjątkiem Brora wysiedli.
- I co? - odezwała się macocha władczym głosem. - Dostaniemy w końcu skarb, naszą
prawowitą własność?
- Spokojnie - rzekł Alvar. - Najpierw musimy wnieść do domu Brora.
- Nikt nie będzie wchodził do mojego domu! Nie \yczę sobie nikogo poza Emilem!
- Wcale na to nie liczyliśmy - odparł Alvar. - Cała czwórka rodzeństwa zamieszka u
mnie. Pozostaje tylko kwestia, kto ma największe prawo do tego dworu.
- Emil jest ju\ tu panem, a ja jako \ona Nilsa Broderssona dziedziczę przed jego
dziećmi.
- Dwór jest zapisany na Matyldę. Najpierw ona musi więc podpisać dokumenty, w
których zrzeka się własności.
- Zrobi to. Ale teraz dość gadania! Dawajcie nasz skarb!
Dwór tonął w półmroku. Zwieciło się w niektórych oknach nale\ących do słu\by.
Kilku słu\ących czekało w drzwiach, by przyjąć troje dzieci, ale matka Emila powstrzymała
ich.
Matylda była ju\ bardzo zmęczona i marzyła jedynie o tym, by w spokoju zająć się
Brorem i dwojgiem maluchów. A tymczasem nie mogła nawet wejść do własnego domu.
Brakowało jej sił, by walczyć o swoje prawa.
- Spotkajmy się w pół drogi! - krzyknął Alvar. - Dzieci puśćcie do nas natychmiast! I
\adnych sztuczek.
Matylda wiedziała, \e i Alvar jest śmiertelnie zmęczony. Rana dokuczała mu bardziej,
ni\ chciał to przyznać sam przed sobą. Trzymał się wyłącznie dzięki silnej woli.
Jaka\ była mu wdzięczna za jego odwagę!
Grupki zbli\yły się do siebie. Konie wierzgały i parskały. Chłodny wiatr powiał od
strony bramy i zatańczył wokół dziedzińca. To ju\ jesień, pomyślała Matylda i uświadomiła
sobie, \e straciła serce do rodzinnego dworu.
Maluchy podbiegły do niej, a ona otoczyła je ramionami i przytuliła. Kucnęła i
uspokajająco coś im tłumaczyła. Dzieci były przera\one i z lękiem spoglądały ukradkiem na
tych dwoje, którzy przetrzymywali je w charakterze zakładników. Beda wyraziła się o nich
nieładnie, a Matylda, która w głębi serca zgadzała się z małą, nawet jej nie usiłowała
strofować.
Alvar uniósł skórzany mieszek i rzucił go Emilowi. Z ulgą pozbywał się tego cię\aru.
Matka i syn pochylili się nad torebką.
- Sprawdz, czy nas nie oszukali - upomniała go gorączkowo matka.
- Nie, nie rób tego - ostrzegła Matylda. - Idz i zakop to z powrotem w kurhanie, dla
własnego dobra.
- Aha! - odezwał się Emil chytrze. - Nie chcesz, \ebym sprawdził, czy czasem nie
wło\yliście do torebki kamienia zamiast skarbu? Zaraz się upewnię.
- Nie rób tego, Emilu - prosiła Matylda.
Alvar jest dziwnie milczący, pomyślała, rzucił im mieszek bez \adnego ostrze\enia.
Gdyby mogła czytać w jego myślach, pewnie by się zdumiała.
Emil ledwie zdą\ył poluzować rzemyki, gdy gwałtownie chwycił się za szyję.
Zachwiał się trochę, ale zaraz odzyskał równowagę.
- Ten cholerny Bror chyba mnie zaraził. Zaczyna mi być niedobrze.
Atak jakby ustąpił.
- Tak tu ciemno - parsknął Emil. - Chodz, mamo, wejdziemy do środka. Słu\ba!
Zapalcie świece w pokoju gościnnym. Muszę w końcu obejrzeć, co dostałem. Nareszcie
zobaczę skarb, który sam wygrzebałem z kurhanu.
- Ukłułeś się wówczas w palec, Emilu. Zapomniałeś o tym? - przypomniała Matylda.
- Bzdury! To był tylko jakiś korzeń.
Zachowywał się jak w gorączce.
- Matylda, wejdziesz ze mną do środka. Dziś jeszcze podpiszemy dokumenty. A
wtedy wynocha z mojego domu! Nie chcę tu \adnych intruzów: was i tego zarozumiałego
kapitana, który panoszy się po cudzym dworze. I pamiętaj, nie rób głupstw. Wiesz dobrze, \e
w ka\dej chwili mogę oskar\yć cię o złamanie przysięgi mał\eńskiej.
- Matylda nie złamała \adnej przysięgi - odezwał się Alvar spokojnie. - Wydaje mi się,
\e to raczej ty powinieneś zrobić rachunek sumienia.
Emil zamierzał coś na to odpowiedzieć, jednak uznał, \e ma wa\niejsze sprawy na
głowie.
Byli z matką tak przejęci skarbem, \e nie zwrócili uwagi, i\ wszyscy wchodzą za nimi
do środka: Matylda, Alvar i maluchy uczepione kurczowo sukni siostry, nawet grupka
słu\ących, wśród których znajdował się stangret, ucho i oko macochy.
Wyraznie ma upodobanie do stangretów, pomyślała Matylda z odrazą. Na ogół
wybiera bardzo przystojnych.
Matylda szepnęła zaufanej słu\ącej o chorym bracie. Ta skinęła głową na znak, \e
rozumie, i wraz z kilkoma innymi wyszła z izby. Po chwili dziewczyna usłyszała, \e powóz
opuszcza dziedziniec.
Pokój gościnny był rzęsiście oświetlony.
Alvar objął Matyldę ramieniem, by dodać jej otuchy. Ale to tylko rozwścieczyło
Emila. Brutalnie pociągnął Matyldę w swoją stronę, drugą ręką dając znak stangretowi, by
przytrzymał Alvara. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl