[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lexington, Park i wreszcie Madison (żebym zapamiętała kolejność nazw tych alej,
Luke kazał mi powtarzać:  Licz przed, myśl potem , czyli Lexington, Park, Madison,
PiÄ…ta).
Ulice - na przykład Wschodnia Pięćdziesiąta Dziewiąta, na której jest
Bloomingdale's, albo Wschodnia Pięćdziesiąta, gdzie jest Saks - biegną prostopadle
do alej. Tak więc Bloomingdale's jest na Pięćdziesiątej Dziewiątej przy Lexington
Avenue, a Saks na Pięćdziesiątej przy Piątej Alei. Mieszkanie matki Luke'a jest na
rogu Osiemdziesiątej Pierwszej i Piątej Alei... Tuż za rogiem jest Betsey Johnson na
Madison między Osiemdziesiątą Pierwszą a Osiemdziesiątą Drugą.
No a poza tym jest też West Side. Ale tego będę się musiała nauczyć pózniej,
bo teraz już i tak jest mi wystarczająco trudno pamiętać, gdzie właściwie mieszkam.
No dobra, więc metro jezdzi po East Side wzdłuż Lexington Avenue. Czyli,
powiedział Luke, jeśli się zgubisz, wystarczy, że znajdziesz Lexington, a trafisz też i
do metra.
Chyba że człowiek jest w Village, czyli tam, gdzie teraz jestem, bo tam
Lexington nagle przechodzi w coÅ›, co siÄ™ nazywa CzwartÄ… AlejÄ…, a potem Lafayette, a
potem CentrÄ™ Street.
No ale nie będę się tym właśnie teraz przejmowała. Po prostu ruszę na zachód
od Drugiej Alei i może znajdę gdzieś po drodze Lexington, niezależnie pod jaką
nazwą akurat tu się kryje, i jakiś przystanek metra, żeby dojechać do domu.
Dom. Wow. Ja już mówię, że to mój dom.
No cóż, czy nie zawsze tak jest? To znaczy, kiedy chodzi o miejsce, gdzie
mieszkasz z kimÅ›, kogo kochasz?
Może to dlatego Kathy Pennebaker wyjechała z Nowego Jorku. Nie przez
niemiłych ludzi ani niezrozumiałe nazewnictwo ulic, ani te wszystkie numery z
podkradaniem cudzych chłopaków, ale dlatego, że nie miała tu nikogo, kogo by
mogła kochać.
A przynajmniej takiego kogoś, kto by tę miłość odwzajemniał.
Biedna Kathy. Pożarta i wypluta przez wielkie miasto.
No cóż, mnie to nie spotka. Ja się nie zamienię w kolejną Kathy Pennebaker z
Ann Arbor. Nie wrócę do domu z podkulonym ogonem. Poradzę sobie w Nowym
Jorku, nawet jeśli mnie to zabije. Bo jeśli poradzę sobie tutaj, to będę umiała poradzić
sobie...
Och, taksówka! I to wolna!
Ja wiem, taksówki są drogie. Ale może chociaż ten jeden raz. Bo jestem tak
okropnie zmęczona, a do metra jest jeszcze tak daleko, a ja chcę dojechać do domu na
tyle wcześnie, żeby zdążyć zrobić obiad dla Luke'a, i...
- Na OsiemdziesiÄ…tÄ… PierwszÄ… przy PiÄ…tej poproszÄ™.
Och, i patrzcie, tu zaraz jest przystanek metra Astor Place. Gdybym tylko
przeszła jeszcze jedną przecznicę, zaoszczędziłabym piętnaście dolców...
No cóż, nieważne. W tym tygodniu już żadnych taksówek. A tak miło się
siedzi w czystej, klimatyzowanej taksówce, zamiast przedzierać się w tłumie w dół
schodów na śmierdzący peron, gdzie trzeba czekać na zapchane metro, w którym
nawet nie znajdzie się miejsce siedzące. A poza tym w każdym wagoniku żebrzą o
pieniądze. Mnie się nigdy nie udaje o d m ó w i ć . N i e chcę się zamienić w j e d n ą
z takich twardych, p o - zbawionych serca mieszkanek Nowego Jorku, jak ta
Wypiercingowana Damulka, która wyraznie uważała, że moja sukienka Gigi Young
jest bardzo zabawna. Jeśli nie potrafi się współczuć komuś, kto ma kłopoty - albo
choćby zdać sobie sprawę z tego, jak trudno jest znalezć sukienkę Gigi Young, która
nadawałaby się jeszcze do noszenia - to po co człowiek w ogóle ma żyć?
Więc kończy się na tym, że za każdym razem, kiedy jadę metrem, wychodzę z
niego o pięć dolarów uboższa, nie licząc nawet opłaty za bilet. Właściwie taniej jest
jechać taksówką. W pewnym sensie.
O Boże. Shari ma rację. Muszę znalezć sobie pracę. I jakieś własne życie.
I to szybko.
ROZDZIAA 5
Pokażcie mi kogoś, kto nigdy nie plotkuje, a ja wam pokażę kogoś,
kto nie interesuje siÄ™ ludzmi.
Barbara Walters (ur. 1929),
amerykańska dziennikarka telewizyjna
Marynuję steki, kiedy odzywa się telefon. Nie moja komórka, ale domowy
telefon matki Luke'a.
Nie odbieram, bo wiem, że to nie do mnie. Poza tym jestem zajęta. To nie
żarty przygotować obiad choć w przybliżeniu godny smakosza w nowojorskiej
kuchence, mniej więcej tak dużej, jak wnętrze tej taksówki, którą wracałam do domu
z miasta dziś po południu. Mieszkanie mamy Luke'a jest naprawdę przyjemne, jak na
manhattańskie apartamenty zjedna sypialnią. Nadal są tu oryginalne przedwojenne
gzymsy i złocona armatura, i drewniane parkiety, i tak dalej.
Ale kuchenka nadaje się raczej do rozpakowywania jedzenia zamówionego z
dostawą do domu niż do gotowania.
Po mniej więcej pięciu dzwonkach włącza się automatyczna sekretarka pani
de Villiers. Słyszę jej głos - z tym południowym akcentem, jeszcze teatralnie
przesadzonym:  Halo, dodzwonili się państwo do Bibi de Villiers. Albo rozmawiam z
drugiej linii, albo w tej chwili odbywam drzemkę. Proszę zostawić wiadomość, a ja
postaram się jak najszybciej oddzwonić .
Chichoczę.  Vogue powinien zrobić wywiad z Bibi. Skoro mowa o
profesjonalnych paniach domu z towarzystwa. Poza tym jest przecież żoną księcia.
No cóż, prawie księcia. I ma świetny - nawet jeśli nieco konserwatywny - gust w
doborze ubrań. Nie widziałam jej nigdy w niczym poza Chanel lub Ralphem
Laurenem.
- Bibi. - W mieszkaniu rozlega się jakiś męski głos... W mieszkaniu, które
przepełnia też zapach świeżo posiekanego czosnku, który dodałam do marynaty
razem z sosem sojowym, miodem i oliwą z oliwek, a wszystko to kupiłam w Eli's na
Trzeciej Alei... Czyli ładny kawałek drogi z Piątej. - Nie odzywasz się już dość długo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl