[ Pobierz całość w formacie PDF ]

akurat wtedy, kiedy ma się odbyć poród. Powiedziała mi, \e my mę\czyzni wszyscy jesteśmy
tacy sami, \e prawdziwe chrześcijaństwo zaczyna się w domu i \e jeśli nie mam dosyć
szacunku dla mojej \ony, to na nią nie zasługuję. Wszystkie te uwagi były tym boleśniejsze,
\e tkwiła w nich cząstka prawdy.
 Ale wiesz  ciągnęła Gwen  dzieci przychodzą na świat i bez asysty ojca przy porodzie.
Lekarz i tak nie pozwoliłby ci trzymać mnie za rękę, a tego bym chciała najbardziej, więc
tęskniłabym za tobą nawet wtedy, gdybyś był w pokoju obok. Czujesz, \e powinieneś jechać,
prawda?
 Tak.
 Więc jedz spokojnie, Dawidzie. Niech Bóg ma cię w swej opiece.
Kiedy odje\d\ałem, Gwen, w bardzo ju\ widocznej cią\y, stała w ogrodzie i machała mi na
po\egnanie. Wiedziałem, \e zanim spotkamy się następnym razem, cud narodzin ju\ się
dokona. Zastanawiałem się, czy ja te\ będę mógł jej opowiedzieć o jakichś narodzinach.
Po pierwszych czterech dniach spotkań szczerze w to wątpiłem.
Byliśmy tak zajęci przygotowaniami, \e tym cię\ej było nam znieść zawód, jaki przynosiła
kampania ewangelizacyjna. Kampania? Ju\ samo słowo kojarzy się z rozentuzjazmowanymi
tłumami. Tymczasem nic z tych rzeczy.
Czwartego wieczoru przyszła około setka ludzi. Hala mogła pomieścić siedem tysięcy.
Pamiętam jak stałem przy małym okienku na balkonie, skąd mogłem widzieć przybywających
nastolatków sam nie będąc widziany. Ka\dego wieczoru liczyłem na przełom. Ka\dego
wieczoru z naszych specjalnych autobusów wysypywała się zaledwie garstka dzieciaków,
które wchodziły do hali.
Poszedłem za kulisy. Doradcy i kościelni pracownicy młodzie\owi stali w kółku,
przestępowali z nogi na nogę i starali się znalezć jakieś słowa zachęty.
 Wiesz, Davie, \e nie liczby się liczą. Chodzi o jakość, nie o ilość.
49
Ale wszyscy wiedzieliśmy, \e nie mamy ani jednego, ani drugiego. Młodzie\, która przybyła,
przyszła na przedstawienie. Cię\ko jest mówić do niemal pustej widowni, kiedy
młodzie\ówka wydmuchuje ci w twarz kółka dymu i rzuca nieprzyzwoite uwagi.
Najgorsze było to, co dzieciaki nazywały  rozwalaniem . Jeśli tylko czegoś nie rozumieli
albo w coś nie wierzyli, zaczynali się śmiać. W końcu właśnie przez ten śmiech zacząłem się
panicznie bać wychodzenia na podium. Czwarty wieczór był najgorszy ze wszystkich.
Zrobiłem co w mojej mocy, \eby spotkanie przebiegało we względnie dostojnej i uroczystej
atmosferze, a\ tu nagle, ni z tego ni z owego, szef któregoś z gangów parsknął śmiechem.
Ktoś to podchwycił i chwilę pózniej, zanim zdołałem nad tym zapanować, wszyscy trzymali
się za brzuchy. Tamtego wieczoru zakończyłem spotkanie wcześniej i poszedłem do domu
załamany i bliski rezygnacji.
 Panie  powiedziałem naprawdę zezłoszczony  jak dotąd nie udało nam się dotrzeć do tej
młodzie\y nawet odrobinę. Co mam robić?
I jak zwykle  czemu za ka\dym razem muszę się tego uczyć od nowa?  kiedy naprawdę
poprosiłem, rzeczywiście dostałem odpowiedz.
Małego Jo-Jo poznałem następnego dnia na Brooklynie. Wskazano mi go jako przywódcę
gangu Smoków z Coney Island, jednego z największych gangów ulicznych w mieście.
Chłopiec, który mi go pokazał, nie chciał mu mnie przedstawić.
 Małemu Jo-Jo mogłoby się to nie spodobać, Dave.
Więc sam podszedłem do tego chłopaka i wyciągnąłem do niego rękę.
Jo-Jo najpierw trzepnął swoją ręką w moją otwartą dłoń, potem pochylił się i splunął mi na
buty. Zgodnie ze zwyczajami gangów była to oznaka najwy\szej pogardy. Potem odszedł i
usiadł na ławce odwrócony do mnie plecami.
Podszedłem do niego i usiadłem obok. Powiedziałem:
 Jo-Jo, gdzie mieszkasz?
 Pastorze, nie chcę z tobą gadać. W ogóle nie chcę mieć z tobą do czynienia.
 Ale ja chcę mieć do czynienia z tobą  powiedziałem.  Zostanę tu dopóki mi nie powiesz,
gdzie mieszkasz.
 Siedzisz w moim salonie, pastor  powiedział Jo-Jo.
 A gdzie idziesz, kiedy pada?
 Przenoszę się do mojego apartamentu w metrze  odpowiedział.
Jo-Jo miał na nogach parę starych płóciennych butów. Z prawego wystawał mu palec. Miał
te\ na sobie brudną czarną koszulę i parę za du\ych spodni w kolorze khaki. Spojrzał na moje
buty. Były całkiem nowe. Wtedy przypomniały mi się zabłocone buty dziadka i
uprzytomniłem sobie, jaki ze mnie głupiec.
Jo-Jo powiedział do mnie tak:
 Słuchaj, bogaczu, mo\esz sobie przyje\d\ać do Nowego Jorku i opowiadać o wielkim
Bogu, który zmienia ludzkie \ycie. Masz nowe buty i dobrze dobraną do garnituru koszulę.
Spójrz na mnie! Jestem włóczęgą. W mojej rodzinie jest dziesięcioro dzieci. śyjemy z
zasiłku. Mnie po prostu wykopali z domu, bo nie starczało dla wszystkich jedzenia.
Jo-Jo miał rację. Zdjąłem więc tam w parku swoje buty i poprosiłem, \eby je przymierzył.
 Co to za numer? Co chcesz udowodnić? śe masz serce, czy coś w tym stylu? Nie wło\ę
twoich śmierdzących butów.
 Jęczałeś, \e nie masz butów, no to je bierz.
Jo-Jo na to:
 Nigdy nie miałem nowych butów.
 Włó\ je.
W końcu, z ponurą miną, Jo-Jo wło\ył buty na swoje nogi.
50
Wówczas wstałem i odszedłem. Poszedłem chodnikiem do samochodu stojącego dwie
przecznice dalej w samych skarpetkach. Był niezły cyrk  ludzie patrzyli na mnie i śmiali się.
Kiedy dochodziłem ju\ do samochodu, Mały Jo-Jo dogonił mnie i powiedział:
 Zapomniałeś swoich butów.
 To twoje buty.
Wsiadłem do samochodu.
 Pastorze  powiedział Jo-Jo zaglądając przez otwarte okno  zapomniałem ci uścisnąć rękę.
Więc uścisnęliśmy sobie dłonie. Potem powiedziałem:
 Słuchaj, nie masz gdzie mieszkać. Ja sam co prawda korzystam teraz z czyjejś gościny, ale
jest tam jeszcze w salonie kanapa. Mo\e ludzie, którzy mnie przyjęli, zgodzą się przenocować
i ciebie. Zapytam ich.
 Dobra  odpowiedział Jo-Jo po prostu.
Wsiadł do samochodu i pojechaliśmy do mieszkania Ortezów.
 Pani Ortez  powiedziałem z lekkim wahaniem w głosie  to jest przywódca Smoków z
Coney Island. Jo-Jo, chciałbym, \ebyś poznał osobę, która zaoferowała mi nocleg, bo tak jak
ciebie, nie stać mnie na opłacenie go.
Potem zapytałem panią Ortez, czy Jo-Jo równie\ mógłby zostać u niej przez parę dni.
Spojrzała na swoje dwoje dzieci, potem na nó\ sprę\ynowy wystający z kieszeni Jo-Jo,
wreszcie podeszła do niego, bardzo \yczliwie objęła go ramieniem i powiedziała:
 Jo-Jo, mo\esz spać na kanapie.
To był odwa\ny czyn  wie to ka\dy, kto miał do czynienia z tymi niebezpiecznymi
chłopakami. Wziąłem Jo-Jo na stronę i powiedziałem:
 Twoje ubranie cuchnie. Jesteśmy teraz u kogoś w mieszkaniu i trzeba będzie coś z tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl