[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Johnpodał taksówkarzowi adres, aJessieusiłowaławykorzy-
stać jazdę domiastanaprzywołaniesię doporządku. Niebyłoto
łatwe, ponieważ Tarrant siedział tuż obok. Cogorsza, taksówka
skręciła gwałtownie, rzucającJessie wstronę Johna, którywy-
ciągnął ramię i przytulił ją dosiebie.
Instynktownieprzysunęłasię bliżej. Takjej byłodobrze. Po-
łożyła odważnie rękę na jego udzie, a John przykrył dłonią jej
palce i spojrzał z tak żarliwą namiętnością, że ciało Jessie
natychmiast odpowiedziało. Niechętnie zabrała dłoń i usiadła
prosto, usiłującskupić się naplanach nanajbliższą przyszłość.
Niestety, wwyniku bliskości Johna i niedawnego odkrycia
swoich uczuć, umysł Jessie niepracował ze zwykłą efektywno-
ścią. Wkońcupostanowiłapoddać się ogarniającymjąuczuciom
i zostawić myślenie na pózniej.
Wciąż była weuforii, gdywkońcudojechali dobiuraJohna.
Najwyrazniej imwięcej z nimprzebywała, tymbardziej był jej
potrzebny. Niebyłotopocieszającezjawisko. JohnTarrant szyb-
kostawał się podstawowymwarunkiemjej szczęścia.
- Dzień dobrypanu, dzień dobrypani. - Powitalnyuśmiech
recepcjonistki przerwał jej niepokojące myśli.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
154
- John! - Wyatt pospieszył w ich kierunku z radosnym
uśmiechemna twarzy. - DzwoniłemranodoWaszyngtonu, ale
powiedzieli mi, żejuż wyjechałeś. Miałemnadzieję, żezajdziesz.
Waddings był takzadowolonyznaszychpropozycji, żezadekla-
rował kupno.
- Naprawdę?- Johnwyglądał nazaskoczonego,
- Naprawdę. - Wyatt był z siebie dumny. - Powiedział, żeto
dokładnie to, o co mu chodzi. Nawet nie zaprotestował, gdy
usłyszał cenę.
- Moje gratulacje - powiedziała szczerze Jessie, a Wyatt
uśmiechnął się doniej przelotnie.
- Prawnicyprzygotowują kontrakt. Będziegotówdopodpisu
pod koniec przyszłegotygodnia.
- To świetnie - wydusił z siebie John, a serce Jessie zalała
czułość. BiednyJohn. Wiedział, oczywiście, żejegopracownicy
są wstaniedziałać bez niego, aleniebył dotegoprzygotowany
emocjonalnie. Potrzebował czasu, bysię pogodzić ztąmyślą.
- John, mógłbyś mi poświęcić parę minut?- Jessieuśmiech-
nęłasię przepraszającodoWyatta. Współczułamu. Zrobił świet-
ną robotę i miał prawooczekiwać, żeszef będziewniebowzięty.
TymczasemJohnniewykazywał entuzjazmu, aWyatt był zmie-
szanyi niepewny. Ale Wyatt to nie jej sprawa, natomiast John
-tak.
- Przepraszam. - Wyatt odpowiedział na jej uśmiech. -Nie
miałemzamiaruprzeszkadzać. Myślałemtylko, żeJohn będzie
chciał usłyszeć dobre nowinyjak najprędzej.
- Tojapowinnamprzeprosić. Wiem, żemarzy, byprzejrzeć
z panemwszystkie szczegóły, i obiecuję, że nie zatrzymamgo
długo.
Jessiepodążyła zaJohnemdojegobiura i zamknęłaza nimi
drzwi, obserwując, jakpodchodzi dookna i patrzyniewidzącym
wzrokiemna panoramę miasta.
- Dlaczegoniejestemzadowolony?Wyatt załatwił właśnie
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
155
ogromny kontrakt. Więc dlaczego nie jestem zadowolony?
- Przeczesał palcami włosy.
- Bowłaśnieodkryłeś, żetwojedzieckopotrafi chodzić samo.
- Cotakiego?- Zmarszczył brwi.
- I niejesteś pewien, czymaszbyć dumnyzjegosamodziel-
ności, czy żałować, żejuż cię takbardzoniepotrzebuje.
- Wyglądanato, żewcalemnieniepotrzebuje!
- No, nie wiem. -Jessiepodeszła bliżej. Wsunęła dłoniepod
marynarkę Johnai przesunęłapomaterialejegokamizelki. - To
typrzygotowałeś pierwotnepropozycje. Totyzbudowałeś dobrą
reputację firmy, dzięki czemuWaddings wogóletuprzyszedł. To
tyzatrudniłeś Wyattai nauczyłeś gotyle, żebył wstaniewyne-
gocjować taki kontrakt.
- Ateraztojamampogratulować Wyattowi zcałegoserca?
- Nowłaśnie - potwierdziła Jessie. - Niech Wyatt ma swoją
chwilę. Tyjuż udowodniłeś, żepotrafisz poruszać się w świecie
biznesu. Człowieku, przecież doszedłeś odniczegodomilionów.
- Oddwóch tysięcysześciuset siedemdziesięciuośmiudola-
rówi trzydziestu dwóch centów.
- Cotakiego?
- Niezacząłemodniczego. Zacząłemoddwóchtysięcysześciu-
set siedemdziesięciuośmiudolarówi trzydziestudwóchcentów.
- Niezłyzysk osiągnąłeś z tej inwestycji - zaśmiała się.
- Chybaoddammojefinansewtwojeręce.
- Dodiabła z twoimi finansami. - Przyciągnął dosiebie jej
chętne ciało. - Oddaj siebiewmoje ręce.
Jessiezatrzepotałateatralnierzęsami.
- Drogi panie, mapanzadatki napierwszorzędnegorozpust-
nika.
- Wewszystkim, corobię, staramsię być jaknajlepszy.
- I jesteś - powiedziała cicho, przytulając się. Czuła, jak jej
piersi twardnieją wzetknięciu z jegociałem.
- Przytobiewznoszę się nawyżyny. - Przyglądał się zafascy-
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
156
nowanyjej ustom. - Powoli, jakbyrozkoszując się chwilą, po-
chylił głowę i nakrył jej wargi swoimi.
Jessiejęknęła cichutko, a jej usta rozchyliłysię, witającsłodki
napór jego języka. Zacisnęła konwulsyjnie ramiona wokół jego
pasa.
Johnwestchnął z żalem, podniósł głowę i spojrzał wjej brą-
zowe oczy.
- Jeśli teraz nieprzestaniemy... - Położył ręce na jej ramio-
nach. - Jeśli chodzi ociebie, zupełnietracę nadsobą kontrolę.
-Ja się tymnieprzejmuję.
- Któreś z nas musi. - Odsunął się nieco. - Wdrzwiach nie
mazamka, apani Peterszazwyczaj poprostupukai wchodzi, nie
czekającna zaproszenie. Nigdydotychczas mi tonieprzeszka-
dzało.
- Aja myślałam, że jesteś przewidujący. - Jessie próbowała
rozładować napięcie, choć każdy nerwjej ciała domagał się
bliskości Johną.
- Ciebiewogóle nie przewidziałem- powiedział niejasno.
- Amówiąc o planach, to cozrobimyz dziewczyną Lemminga?
Jessieprzestawiłasię nanowytemat zwidocznymwysiłkiem.
- Masz rację, że nie możemypo prostu podejść i zapytać
oLemminga. Może... - przerwała, ponieważ pani Peters zastu-
kała dodrzwi i weszła.
- Proszę pana, jest tukomiwojażer, którydomagasię spotka-
niaz panemosobiście. Mówiłammu, żeporozmawia z nimpan
Wyatt...
- Komiwojażer?Acosprzedaje?
- Materiałypiśmiennedlabiur.
- Niechgopani tutaj przyśle. I jeszczejedno: byłbymzobo-
wiązany, gdybypani czekałanazaproszeniedowejściadopoko-
ju, kiedyjest u mnie pani Anders.
Kobietaprzeniosłazdumionespojrzenieznicniewyrażającej
twarzyJohna na zarumienioną Jessie.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
157
- Oczywiście. - Wjej oczach mignęło rozbawienie. - Prze-
praszam. Sama powinnambyła na towpaść. - Uśmiechnęła się
doJessie porozumiewawczoi wyszła.
- John! - zaprotestowała Jessie. - Czy wiesz, co ona teraz
myśli?
- %7łe nie chcę, bymi przeszkadzano, kiedyspędzamz tobą
grzesznechwile- wyszczerzył zębywuśmiechu. -I ma rację.
- Pan Tarrant?- Dopokojupospieszniewszedł dobrzezbu-
dowanymłodymężczyzna. - Nazywamsię RyanWelling. Prze-
praszam, jeśli zdenerwowałempańską sekretarkę, niechcącroz-
mawiać znikiminnymzkierownictwafirmy, alesprzedaję zu-
pełnie nowyprodukt i jestempewien, że chciałbypan samgo
ocenić.
- Samgoocenić?-Johnprzezchwilę przyglądał się znamy-
słemmłodemuczłowiekowi, poczymwstał. - Oczywiście. I sam
go wypróbować. Mogę? - Wyciągnął rękę po walizkę z prób-
kami.
- Tak, jaknajbardziej. - Mężczyzna podał Johnowi walize-
czkę. - Proszę pozwolić mi zademonstrować...
- Nie, nie, jeszczenie. - John wpatrywał się wwalizeczkę.
- Najpierwmusimysprawdzić, czywibracjesąwłaściwe.
- Wibracje?- powtórzył zezdumieniemWelling.
- Niemógłbymprzecież używać produktu, któregowibracje
mi nie odpowiadają! - John spojrzał na młodegoczłowieka ze
zgrozą.
Jessiedostrzegła iskierki śmiechuwjegooczachi próbowała
domyślić się, ocomu chodzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]