[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kradłach za groblą i tam się przespał. Nad ranem przypomniał sobie, że zostawił w leśnym bunkrze rewol-
wer. Trudno, nie będzie po niego wracać. W południe rozsiadł się na stacji w Zabrzezinach. Tu go nic zaata-
kują, za dużo kręci się ludzi. Zresztą, czy przyjdzie im do głowy, że oto siedzi sobie spokojnie na publicz-
nym widoku i macha niedbale nogami w podartych tenisówkach. Czekał w słońcu. Niech się coś wreszcie
stanie. Cokolwiek. %7łeby ustał ten dokuczliwy, drobny dreszcz, który odczuwał w całym ciele. Wiedział, że
Firlejową często bywa w Zabrzezinach. Zwłaszcza latem, kiedy u kuzynki dojrzewają truskawki. Nie pomy-
lił się. Z pierwszego wagonika kolejki wynurzyła się niewysoka dziarska postać w niemodnym słomkowym
kapeluszu i wrzasnęła:
Jest! Jest! Złodziej! Aapcie złodzieja!
W pamięci Ryśka przesuwały się poszczególne obrazy, a nad jego głową nocne niebo zamieniło się w
niebo przedświtu. Jeszcze trochę tu pobędzie. Do wschodu słońca, jak umówił się z Groniem. Decyzja Gro-
nia Hyla dla niego zaskoczeniem, ale rozumiał jej sens. Groń postanowił sobie, że zdobędzie zaufanie Ryśka
i że to ułatwi rozwikłanie całej sprawy. Ale pewnie się rozczaruje, kiedy Rysiek wyśpiewa mu całą prawdę. I
na co właściwe była jemu. Ryśkowi, potrzebna ta noc? Wahał się. gdy sam sobie usiłował dać na to pytanie
odpowiedz. Czy tylko po to, aby poddać próbie dobrą wolę Gronia? Uporządkować myśli przed zeznaniem?
Zrozumieć samego siebie? A czy nie po to też, aby durniom z rozbitej swojej pliczki pokazać, że się ich nie
boi?
Zdawało mu się, że widzi i słyszy po raz pierwszy, jak o świcie odżywa las. Poranny wiatr poruszył
sosnami, korony ich zaszumiały spokojnym, głębokim basem jak morze. Rysiek chciałby tak na zawsze po-
zostać w tym lesie, takim swojskim, przytulnym: Zdał sobie sprawę, że najbardziej po to potrzebował tej
pustej nocy. Pozostanie już na zawsze jego własnością. Nie tylko jako miejsce rachunku sumienia, ale w
jakimś sensie miejsce rozgrzeszenia i pociechy. Istnieje na świecie coś, co jest wierne i przyjazne człowie-
kowi niezależnie od burzliwych losów ludzkich. Ziemia pod szerokim niebem, trawa, brzozy, las. W więzie-
niu, w snach, będzie miał do czego wracać.
Wstał, otrzepał dżinsy z okruchów suchej trawy i zaczął zbiegać stromą ścieżką w stronę Topolewa. Z
wysokości wyglądało jak dolina. Ale w dolinie tej nic było już nocy. Panował w niej dzień.
Gdy dobiegi do stóp pagórka, wyszli do niego z krzaków. Było ich pięciu i tak otoczyli Ryśka, że nie
miał drogi ucieczki. Marek-Cygan. Mietek-Prawus, mały Waldek, Janusz i Kajtek-Kufel. Cygan trzymał
niedbale ręce w kieszeniach, tamci mieli w rękach noże.
Dość już zabawy. Marzyciel. To Cygan przyjął na siebie role prokuratora. Pomarzyłeś sobie
całą noc na Górce i dość. Jesteś zdrajca, ?czyli kurwa. I dokąd to tak ci spieszno, co? Do nowego przyjacie-
la, pana komendanta Gronia pewnie. Czy nic tak?
Groń... zaczął mówić Rysiek, siląc się na spokój.
Ale Mietek przerwał mu. śmiejąc się ze złośliwym triumfem:
Z żadnym Groniem nie spotkasz się, bracie.
Powiedział, że jeżeli zwrócimy wszystko, wyroki będą bardzo niskie. Może w ogóle nas puszczą...
Pleciesz przerwał Cygan. Co będziesz zwracać, kiedy wszystkośmy tej nocy wynieśli.
I magnetofon z kasetami, od Kotkowskiego?
A jakże. Zanieśliśmy mu z całą paradą wyjaśnił drwiąco Kufel. Ale nie darmo. Dał nam za to
trochę zielonych. Skasował taśmy przy nas. Pogroziliśmy trochę staruszkowi. Ale nic się nie bój, żyje ten
twój prorok. Ale Gronia przeklina. Obiecał nam, że sprawi mu łomot. Jeszcze dziś, bo rano wyjeżdża za gra-
nicÄ™.
Dranie, jesteście dranie! krzyknął Rysiek.
No widzisz, nie masz po co chodzić do Gronia, Marzycielu. Cygan z upodobaniem wymawiał
owo nieszczęsne Marzycielu".
Skarbu nie ma. Taśm jako dowodu rzeczowego ani centymetra... No i spowiednika będzie ci brakować.
Bo jak pan magister nie da mu rady, to jest i drugi amator do porachunku. Draczny facet. Przyskrzyniliśmy
go przy bunkrach, kiedy robiliśmy tam porządek. Myśleliśmy szpieg jaki, czy co. Ale to wariat. Szukał
czegoś po krzakach, pod drzewami i narzekał, że tak powyrastały, że on miejsca, w którym schował zaraz po
wojnie swój rewolwer, znalezć nie potrafi. Okazało się, że to braciszek naszego pana komendanta i straszną
złość na niego ma. Taką. że chce go zastrzelić. O co tam poszło, nie pytaliśmy, co nam do tego. A przeszka-
dzać nie będziemy. %7łeby mu nie było smutno, daliśmy mu pukawkę. Leżała w bunkrze, pewnie twoja... Ale
on mówił, że jego. %7łe poznaje.
Zbliżali się do Ryśka krok za krokiem. Cyganowi sprawiało przyjemność dręczenie ofiary, z upodoba-
niem przyglądał się pobladłej twarzy Kabata. Dookoła chłopaka zamknął się pierścień oblegających.
Błysnęły noże jak iskry. Właśnie wzeszło słońce, wystrzeliło zza horyzontu purpurową kulą, jego pro-
mienie odbiły się we wzniesionych ostrzach.
Stać, bo strzelam. Ręce do góry. Rzucić broń.
To Bielski wyszedł zza rozłożystego pnia dębu i celował w nich z pistoletu.
Poddali się. Wprawdzie Cygan miał zamiar rzucić się do ucieczki, zrobił krok, ale Bielski strzelił
ostrzegawczo w powietrze, a Rysiek, wykorzystując moment zaskoczenia, powali! Cygana ciosem pięści w
splot słoneczny.
Kabat głos Bielskiego był podniesiony, ale spokojny. Ganiaj na posterunek. Uprzedz. Z naj-
bliższego domu dzwoń, żeby mi tu przysłali radiowóz. Będę schodzić z nimi powoli w dół,
Rysiek rzucił się biegiem. Przestrzeń, dzieląca skraj lasu od posterunku, od centrum Topolewa, nigdy
nie wydała mu się tak wielka. Minuty, które mijały gdy biegi, były najdłuższymi, jakie w życiu pamiętał. Po
drodze spotkał radiowóz: zgodnie z rozkazem Gronia patrolowa! osiedle. Wskazał milicjantom kierunek
za chwilę będą przy Bielskim.
Dotarł do posterunku bez tchu. Pusto jeszcze było na stacji, pusto przed posterunkiem i w sionce. Jed-
nym szarpnięciem ramienia otworzył drzwi i głęboko odetchnął. Zza biurka uniosła się na jego spotkanie
tęgawa, nieforemna postać w wygniecionym mundurze.
No, jesteÅ›...
Dosłyszał jeszcze Rysiek te dwa słowa, wypowiedziane z głęboką radością. A potem zza okna. otwar-
tego za biurkiem na całą szerokość, rozległ się strzał i Groń całym ciężarem ciała runął na stojące przed nim
biurko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]