[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sara przez chwilę myślała, że on już umiera. Ram Dass nalał do szklanki parę kropel z
jakiejś butelki i przytknął ją do ust pana. Sara stanęła w pobliżu, drżąc i spoglądając
niespokojnym wzrokiem na pana Carmichaela.
- Jakie dziecko?... Co to znaczy? - wyjąkała.
- Pan Carrisford był przyjacielem twojego ojca - odpowiedział pan Carmichael. - Nie
bój się niczego. Szukaliśmy cię już od dwóch lat.
Sara przyłożyła rękę do czoła, a wargi jej się trzęsły.
- A ja przez cały ten czas byłam u miss Minchin - szepnęła głucho, jak we śnie. - Tuż
za ścianą...
Rozwikłaniem całej sytuacji zajęła się miła i zacna pani Carmichael. Posłano zaraz po
nią, a ona przybyła niezwłocznie, by przygarnąć Sarę w ciepłe objęcia i wyjaśnić jej, co się
stało. Wrażenie, wywołane nieoczekiwanym zgoła odkryciem, odbiło się bardzo na stanie
zdrowia pana Carrisforda. Proszono więc Sarę, by odeszła do drugiego pokoju, ale pan
Carrisford sprzeciwił się temu:
- Słowo daję, - rzekł słabym głosem do pana Carmichaela - czuję się tak dobrze... a nie
chciałbym tracić jej z oczu.
- Ja się nią zaopiekuję - oświadczyła Janet - a mamusia przyjdzie za parę minut.
I wyszła razem z Sarą do drugiego pokoju.
- My tak się cieszymy, żeś się znalazła! - rzekła do Sary. - Nie masz pojęcia, jak się
cieszymy.
Donald stał z rękami w kieszeni i wpatrywał się w Sarę oczyma pełnymi rozwagi i
skruchy. W końcu rzekł:
- Szkoda, że nie zapytałem cię o nazwisko, gdy dawałem ci sześć pensów... Gdybyś
powiedziała, że się nazywasz Sara Crewe, znalezlibyśmy cię od razu.
Za chwilę przyszła pani Carmichael; na jej twarzy było widać wielkie wzruszenie.
Chwyciła Sarę w objęcia i ucałowała ją gorąco.
- Wydajesz mi się przerażona tym wszystkim, moje biedne dziecko! - odezwała się -
Ale nie ma czemu się dziwić.
Sarę nurtowała w tej chwili jedna myśl.
- Proszę mi powiedzieć - rzekła, rzucając wzrokiem na zamknięte drzwi biblioteki -
proszę mi powiedzieć... czy to ten pan... był owym niedobrym przyjacielem?
Pani Carmichael płacząc, ucałowała ją znowu. Czuła, że powinna często całować tę
dziewczynkę, która od dawna nie zaznała pocałunków.
- On nie był tak zły, jak myślisz, moje dziecko - odpowiedziała.
- Mylisz się, sądząc, że on zaprzepaścił pieniądze twojego ojca. On sam początkowo
też tak sądził... a ponieważ bardzo kochał twojego tatusia, więc ze strapienia tak się
rozchorował, że przez pewien czas prawie odchodził od zmysłów. Dostał zapalenia mózgu,
które o mało go nie przyprawiło o śmierć. Zanim zaczął wracać do zdrowia, tatuś twój już nie
żył.
- Jak to? On nie wiedział, gdzie mnie szukać? - mruknęła Sara.
- Przecież byłam tak blisko!
- Myślał, że znajdujesz się w szkole we Francji - wyjaśniła pani Carmichael. - Różne
mylne poszlaki ustawicznie wprowadzały go w błąd. Szukał cię wszędzie, gdzie tylko mógł.
Gdy widział, jak przechodziłaś taka zaniedbana i smutna, nawet przez myśl mu nie przeszło,
że możesz być córką jego przyjaciela. Ponieważ jednak widział w tobie małą biedną
dziewczynkę, przeto współczuł ci bardzo i pragnął przyjść ci z pomocą. Namówił więc Ram
Dassa, żeby wchodził cichaczem do twego pokoiku na poddaszu i starał się zapewnić ci jak
największe wygody.
Posłyszawszy tę wiadomość, Sara zmieniła się na twarzy i wydała okrzyk radosny:
- To Ram Dass przynosił mi to wszystko? A ten pan polecił Ram Dassowi, żeby to
robił? A więc to jemu zawdzięczam ten sen na jawie?
- Tak, moja droga, tak! To człowiek zacny i dobry, więc współczuł ci mając w pamięci
zaginioną Sarę Crewe.
Drzwi biblioteki otwarły się i ukazał się w nich pan Carmichael, skinieniem
przywołując Sarę.
- Pan Carrisford już czuje się lepiej i pragnie widzieć się z tobą. Sara nie ociągała się.
Gdy weszła do biblioteki, pan Carrisford zobaczył, iż twarz miała rozpromienioną.
Stanęła przed jego fotelem, splótłszy ręce na piersi.
- To pan mi przysyłał tyle ładnych rzeczy? - zapytała radosnym, drżącym od
wzruszenia głosem. - To pan...?
- Tak, moje drogie dziecko, to ja - odpowiedział pan Carrisford, spoglądając na nią
tym wzrokiem, jaki spotykała w oczach ojca, wzrokiem, w którym lśniła ojcowska miłość
oraz chęć przygarnięcia jej do serca. Uklękła przy nim, jak klękała koło ojca, gdy oboje byli
dla siebie najdroższymi w świecie przyjaciółmi.
- A więc to pan był moim przyjacielem - mówiła do niego - to pan był moim
przyjacielem!
Przycisnęła policzek do jego chudej ręki i pocałowała ją kilkakrotnie.
- Za trzy tygodnie będzie zdrów jak ryba! - rzekł pan Carmichael półgłosem do swej
żony. - Przyjrzyj się jego twarzy.
Istotnie, pan Carrisford zmienił się ogromnie. Miał przy sobie małą jejmość , a w
głowie już mu się roiły inne myśli i projekty.
Przede wszystkim trzeba było rozmówić się z miss Minchin i oznajmić jej, jakie
zmiany zaszły w losach jej byłej uczennicy. Misję tę przyjął na siebie pan Carmichael,
albowiem pan Carrisford silnie obstawał przy tym, by Sara nie wracała już do szkoły miss
Minchin.
- Owszem, cieszę się z tego, że nie muszę tam wracać - zgodziła się Sara. - Uniknę
gniewu miss Minchin. Ona mnie nie lubi... co zresztą może moją jest winą, gdyż i ja niezbyt
ją lubię.
Jednakże misja pana Carmichaela okazała się całkiem zbyteczna, gdyż dziwnym
trafem w tejże chwili nadeszła we własnej osobie sama miss Minchin. Poszukując Sary, którą
chciała zaprząc do jakiejś roboty, posłyszała wieść wręcz oszałamiającą. Jedna z pokojówek
widziała, jak Sara wymknęła się chyłkiem przez podwórze, niosąc jakiś przedmiot ukryty pod
płaszczykiem; potem zaś widziano, jak wyszła na schodki sąsiedniej kamienicy i weszła do
jej wnętrza.
- Czegóż ona tam chciała? - krzyknęła miss Minchin.
- Nie wiem, siostrzyczko - odpowiedziała miss Amelia. - Może się zaprzyjazniła z tym
panem, jako że i on mieszkał w Indiach.
- Tak, pewno mu się narzuca i stara się pozyskać jego sympatię swą natarczywością!
To do niej podobne! - sarknęła miss Minchin. - Powinna już od dwóch godzin być w domu.
Nie pozwolę na takie wybryki. Pójdę, zbadam sprawę i przeproszę tego pana za jej natręctwo.
Gdy Ram Dass zaanonsował przybyłą, Sara siedziała na podnóżku przy kolanach pana
Carrisforda i przysłuchiwała się dawanym przezeń różnym wyjaśnieniom spraw minionych.
Posłyszawszy nazwisko przełożonej, powstała odruchowo i nieco pobladła - poza tym jednak
pan Carrisford nie dostrzegł na jej twarzy żadnych objawów dziecięcej trwogi.
Miss Minchin weszła z miną poważną i dostojną. Była chłodno ugrzeczniona i ubrana
wytwornie.
- Przepraszam, że niepokoję pana, panie Carrisford - odezwała się - muszę jednak
wytłumaczyć rzecz całą. Jestem miss Minchin, właścicielka żeńskiego zakładu
wychowawczego w sąsiedniej kamienicy.
Pan Carrisford przyglądał się jej przez chwilę badawczo, nie mówiąc ani słowa. Był
człowiekiem z natury porywczym i chciał utrzymać na wodzy swe usposobienie.
- Więc to pani jest miss Minchin? - zapytał.
- Ja, szanowny panie.
- W takim razie - odpowiedział pan Carrisford - przybywa pani w samą porę. Mój
doradca prawny, pan Carmichael, właśnie wybierał się z wizytą do pani.
- Pański doradca prawny? - zdziwiła się wielce, spoglądając to na pana Carrisforda, to
na pana Carmichaela, który skłonił się jej lekko. - To jakieś nieporozumienie. Przybyłam tu w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]