[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezrozumiałego dla siebie powodu nie chciał jej zbywać.
187
ous
l
a
and
c
s
Teraz jednak czuł niesmak na myśl o zwierzeniach i postanowił,
że w przyszłości będzie bardziej stanowczy i zdecydowanie sprzeciwi
siÄ™ rozmowom o Elanie. Poczucie winy i odrazy do samego siebie
były wyłącznie jego sprawą.
Po ustanowieniu takiej bariery wydawało się rozsądne nie
spotykać się przez jakiś czas. Powinni sobie zrobić przerwę na
złapanie oddechu. Od ponad dwu tygodni byli zaręczeni". Kupił jej
pierścionek i często widywano ich razem. Jeśli nie będą się spotykać
przez kilka dni, nie powinno to wzbudzić niczyich podejrzeń.
Ale, niestety, tęsknił za nią. Zdecydowanie za bardzo. Przerażało
go, że nie potrafi przestać o niej myśleć. Co najmniej czterokrotnie, a
może nawet pięciokrotnie w ciągu dnia z trudem powstrzymywał się
od wystukania numeru jej telefonu. Zdarzało się nawet, że podnosił
słuchawkę i wystukiwał pierwsze dwie lub trzy cyfry jej numeru.
Przerywał jednak połączenie, myśląc: Nie, zaczekaj. Musi
upłynąć jeszcze trochę czasu... Czy wystarczy na przykład trzy i pół
dnia? Musi wystarczyć.
Skontaktuje się z nią dopiero w środę przed południem. Dłużej
nie wytrzyma!
188
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 12
Telefon zadzwonił pięć po dwunastej. Lynn poczuła
przyspieszone bicie serca i ucisk w gardle. Nie miała wątpliwości, że
to Ross. I nie myliła się.
- Wybierzmy się na lunch - zaproponował.
- Teraz? - rzuciła bezwiednie, a radość rozpierała jej serce,
zupełnie jakby ktoś napompował je helem w ilości wystarczającej do
uniesienia siÄ™ w przestworza.
- Dzwonię z kancelarii. Za ile przyjechać po ciebie? Mogę za
dziesięć minut?
- Zwietnie.
Odłożyła słuchawkę i pobiegła na górę, by się ubrać.
Dwukrotnie zmieniała sweter, wreszcie zdecydowała się na jeden z
najnowszych, niebieski, z satynową lamówką przy kołnierzyku i na
rękawach. Poprawiła makijaż i włosy.
Kiedy usłyszała dzwonek, niemalże sfrunęła po schodach, żeby
otworzyć drzwi.
Gdy zobaczyła Rossa przed domem, natychmiast zapomniała o
wszystkich rozterkach, które ją nękały w ciągu kilku ostatnich
samotnie spędzonych dni. Może jest idiotką, żyjącą mrzonkami. Ale
dla Rossa warto poddać się takim marzeniom, nawet jeśli są nierealne.
Pojechali do State Street Grill. To dziwne, ale zaczęła myśleć o
tej wspaniałej, mało uczęszczanej restauracji jako o ich miejscu.
Serwowano tam pyszne potrawy, poza tym mogli się cieszyć większą
189
ous
l
a
and
c
s
intymnością niż w Hip Hop Cafe. Ross przyznał, że chętnie daje
zarobić właścicielom tej restauracji, zwłaszcza teraz, gdy sezon letni
się skończył i nie ma turystów, więc interesy idą nie najlepiej.
Podczas posiłku myślała wciąż, że powinna nawiązać do
ostatniego wspólnie spędzonego wieczoru i przynajmniej spróbować
mu wyjaśnić, dlaczego poruszyła temat, jego zdaniem, zakazany,
przez co naraziła mu się tak bardzo, że przez kilka dni unikał jej i nie
chciał się z nią spotkać.
Ilekroć jednak zebrała się na odwagę, wystarczyło, że spojrzała
na niego i po prostu nie mogła o tym mówić, bo urzekał ją
ujmującym, smutnym uśmiechem, a w jego oczach odczytywała
serdeczność i zrozumienie. Nie mogła zepsuć takiej chwili i patrzeć
potem, jak jego twarz przybiera odpychajÄ…cy wyraz, a spojrzenie staje
się chłodne.
Podjęła więc zupełnie inny temat. Powiedziała mu, że ma szansę
pogodzenia się z rodziną, że Trish już prawie zawarła z nią pokój,
poza tym udało jej się umówić siostrę na poniedziałek w przyszłym
tygodniu na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie podjęcia pracy w
szkole. I że wczoraj znów zadzwoniła do Arlene i rozmawiała ze
swojÄ… macochÄ….
- No i...?
- Rozmawiałyśmy dość długo. Zdążyła mi się nawet poskarżyć
na lekarstwo, które bierze na nadciśnienie. Uważa, że znów powinna
je zmienić - z betablokerów na inhibitory ACE.
- Czy to właściwe?
190
ous
l
a
and
c
s
- Zmiana lekarstwa? Musiałbyś o to spytać jej lekarza.
- Nie to mam na myśli. Chodzi mi o to, czy to dobry znak, że
narzekała na lekarstwa, które bierze.
- O, tak. Fakt, że opowiada o swoich kłopotach, oznacza, że
prawie mi już wybaczyła.
- Powinno być odwrotnie. To ty możesz jej wybaczyć, nie ona
tobie. Chyba zdajesz sobie z tego sprawÄ™?
- Sama już nie wiem, komu bardziej potrzebne wybaczenie. Jeśli
zdaniem mojej macochy mnie, to w porządku, niech tak będzie.
Nie zgadzał się z nią. Widziała to po jego minie. Jednak nie
sprzeczał się już i była mu za to wdzięczna.
Przy pożegnaniu obdarzył ją długim, gorącym, namiętnym
pocałunkiem. Marzyła, żeby ta chwila trwała wiecznie. Kiedy Ross
podniósł głowę, z trudem chwytała powietrze, ale miała ochotę wspiąć
się na palce, by znów poczuć jego usta na swoich. Nagle jak przez
mgłę dotarły do niej słowa:
- W sobotę będzie zabawa w ratuszu.
- Czy to zaproszenie?
- Przyjadę po ciebie o ósmej wieczorem.
- Będę czekać.
- A w piÄ…tek... zjemy razem lunch?
- Zwietnie.
- To do zobaczenia - rzekł wychodząc.
- Do widzenia...
191
ous
l
a
and
c
s
W ciągu kolejnego tygodnia spotkała się z nim pięć razy.
Trzykrotnie poszli na lunch, raz na zabawÄ™ do ratusza i raz, w piÄ…tek
wieczorem, zjedli razem obiad. Pojechali do Bozeman, restauracji
znanej z dobrej kuchni włoskiej i francuskiej.
Podczas żadnego z tych spotkań nie wspomnieli o zmarłej żonie
Rossa. Rozmawiali o tym, jak dobrze funkcjonuje teraz jego
kancelaria, o jej uczniach, o pogodzie, która dotychczas była
wyjÄ…tkowo Å‚agodna. Flirtowali i droczyli siÄ™ ze sobÄ…, ale
konsekwentnie unikali zagłębiania się w poważniejsze tematy.
Dwu- lub trzykrotnie Lynn próbowała skierować rozmowę na
bardziej osobiste sprawy. Za każdym razem robił unik, ale choć starał
się to robić niepostrzeżenie, nie udało mu się jej nabrać.
Usilnie strzegł swojej przeszłości przed wścibstwem Lynn.
Coraz bardziej umacniała się w przekonaniu, że nie tylko
przeszłość Rossa jest dla niej niedostępna. Niezależnie od tego, jak
bardzo będzie się starała, on nigdy nie wpuści jej do swego serca.
A skoro tak się rzeczy mają, to dlaczego ona wciąż siebie
oszukuje? Przecież już niemal przez miesiąc kręcą się w tym tyglu
wspólnych obiadów i kolacji, zakupów, wypraw do Billings i do kina.
MiesiÄ…c.
Dokładnie taki czas sobie wyznaczyli, zaczynając całą tę farsę.
Jak na ironię, ich kłamstwo zaczynało się przeradzać w prawdę. Z
wyjątkiem zaręczyn, które były udawane od początku do końca.
192
ous
l
a
and
c
s
Potrzebowała czasu, aby dotrzeć do Rossa. Najwyższa pora
nakłonić go do wyjawienia tajemnic, które przecież miały wpływ na
ich wzajemne relacje.
Cóż, dano jej czas, ale go zmarnowała.
W poniedziałek po lekcjach, gdy uczniowie już wyszli, Trish
wpadła do klasy. Wystarczyło jedno spojrzenie na uradowaną twarz
siostry, by Lynn odgadła.
- No i...?-spytała jednak.
- Właśnie rozmawiałam z panią Parchly.
- I...?
Trish wydała okrzyk radości:
- Przyjęli mnie! - Przebiegła przez klasę i objęła siostrę.
- Gratuluję. - Lynn serdecznie uścisnęła drobną, szczupłą Trish. -
Tak siÄ™ cieszÄ™...
- Ja też. Och, nie masz pojęcia, jak bardzo. Lynnie, naprawdę
bardzo się postaram. Zobaczysz, nauczę się wszystkiego i będę
sumiennie wykonywała obowiązki, tak że będziesz ze mnie dumna.
- Już jestem.
- To dobrze. - Trish odsunęła się, przygładziła włosy i otarła łzy
szczęścia z policzków. - Wobec tego zrobię wszystko, żebyś miała
jeszcze więcej powodów do dumy. Co ty na to?
- Trudno ci coś zarzucić. Trish pociągnęła nosem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]