[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nim ze współczuciem.
- Biedny wuj. Największy interes jego życia, a ci głupi tubylcy odmawiają współpracy. A
propos, co to za wielki interes?
Ayns przyjrzał się jej badawczo. Kiedy była młodsza, takie spojrzenia onieśmielały ją, ale
obecnie wiedziała, że on na wszystkich patrzy w ten sposób.
- Ambasada na Binoris - rzekł. Wyprostowała się, zaskoczona.
- Ale bomba! To się nazywa interes! Ale w jaki sposób ambasador na nic nie znaczącej
planecie może uzyskać przeniesienie na najważniejszą z niepodległych planet w galaktyce?
Ayns odchylił się w tył i przeniósł wzrok na sufit.
- To delikatna sprawa - powiedział w zamyśleniu. - Nawiasem mówiąc, w dzisiejszych
czasach zdobycie nominacji na ambasadora gdziekolwiek jest sprawą delikatną. Jak już w to
wdepnęliśmy, pozostaje tylko kwestia, jak to wykorzystamy.
- Wiedziałam, że wuj nie tylko "odgrywa ambasadora". Ayns skinął głową.
- Mamy poparcie w kołach politycznych, ale to nie wystarcza, przynajmniej w służbie
dyplomatycznej, a z całą pewnością nie w przypadku tak lukratywnej ambasady, jak ta na
Binoris. Musimy tutaj wyrobić sobie opinię, a mamy na to tylko niecałe dwa lata. Ambasador
na Binoris odchodzi na emeryturę w przyszłym roku.
- Aaa! To stąd te wszystkie rowy odwadniające i tratwy. Ayns ponownie skinął głową.
- Musimy przekształcić ten świat i dokonać istotnej poprawy poziomu życia tego ludu, a
powinniśmy to zrobić tak, żeby udało się zainteresować prasę dyplomatyczną. Mamy bardzo
mało czasu, a ci tubylcy wcale nie chcą nam pomóc.
- Ale za to jaka nagroda was czeka, jeśli wszystko się uda! - wykrzyknęła z entuzjazmem. -
Zmietanka towarzyska, sztuki piękne...
- Bzdura! - Ayns popatrzył na nią z ukosa. - Binoris ma ogromne rezerwy surowców
mineralnych, zaś ambasadorowi Federacji najłatwiej zdobyć koncesję na ich wydobywanie.
Ta nominacja jest warta przynajmniej sto milionów rocznie.
Wrócił Wembling z plikiem papierów.
- Biedny wuj - powiedziała Talitha współczująco. - Taka stawka, a tubylcy nie chcą nic
pomóc. Czy przyjęli choć jedną z twoich propozycji?
- Oczywiście! - wypalił oburzony. - Czyżbyś nie widziała jeszcze moich promów?
Rozwiązałem w ten sposób ich problemy z przeprawą przez rzeki. Chodz, pokażę ci.
Wypadł z nią z budynku i ruszył biegiem w stronę lasu przez gęsto usianą kwiatami łąkę.
Początkowo była zbyt zaskoczona, by protestować, ale gdy stwierdziła, że pędzą jak wariaci
leśną ścieżką, zaczęła niespokojnie wypatrywać drzew z pękami pnączy.
- Daleko jeszcze? - wysapała. Wuj nawet nie zwolnił.
- Z kilometr, może dwa.
- Po co więc ten pośpiech? - spytała. - Ukradną ci ten prom, czy co, jeśli będziemy szli
normalnie?
Zwolnił i teraz poruszali się szybkim marszem, idąc krętą ścieżką przez las, która skończyła
się na brzegu strumienia. Wembling odwrócił się, promieniejąc dumą, by zobaczyć reakcję
Talithy.
Nieopodal stała łódz tubylców. Do obu jej końców przymocowano pętle, zawieszone na linie
rozciągniętej w poprzek strumienia. Dwie inne liny przywiązano do drzew po obu stronach
wody. Chcąc przedostać się na drugi brzeg, wystarczyło po prostu ciągnąć odpowiednią linę,
zwijając ją w łodzi. Druga tymczasem rozwijała się. Lina zawieszona nad strumieniem nie
pozwalała łodzi spłynąć z prądem.
Wembling pomógł Talicie wsiąść do łodzi, którą następnie przeciągnął przez wąski strumień
tam i z powrotem.
- No i co o tym myślisz? - zapytał.
- To bardzo... sprytne - mruknęła.
- Takie promy mamy przy wszystkich ważniejszych przejściach - rzekł. - Zrobiłem im
naprawdę dobrą reklamę, demonstrując ich działanie na zdjęciach pokazanych w dzienniku
transmitowanym przez osiem planet, Å‚Ä…cznie z Binoris i...
Przerwał, wpatrując się w Talithę.
- Tal, ty mi możesz pomóc! Będziesz mi pozowała do zdjęć. Twoje zdjęcie w tym kostiumie
kąpielowym w takim promie z pewnością pokażą w dzienniku na stu planetach. A niech to,
trzeba było wziąć aparat. I co powiesz?
Była zbyt oburzona, żeby odpowiedzieć. Na szczęście, zanim milczenie stało się kłopotliwe, z
drugiego brzegu zawołał ich Arie Hort.
- Zastanawiałem się, dokąd państwo tak gnali. W ambasadzie czeka jakaś delegacja tubylców
i chce się widzieć z ambasadorem.
- Na pewno chcą mnie oficjalnie zaprosić na to święto - rzekł Wembling. - Muszę szybko
wracać. Hort pomógł mu wysiąść z łodzi.
- Arie - powiedział Wembling, wdrapując się na brzeg - niech pan ją przewiezie, jeśli ma
życzenie. Tyle razy, ile tylko zechce.
Zniknął na leśnej ścieżce, ale po chwili, zanim któreś z nich zdążyło się poruszyć, był już z
powrotem na brzegu.
- Niech pan jej pozwoli, żeby sama ciągnęła linę, Arie.
- Pozwolę - obiecał Hort.
Wembling pokazał zęby w uśmiechu, skinął głową i pomachał im ręką na odchodnym.
- Mój Boże! Jakiż on jest z tego dumny! - wykrzyknęła Talitha.
- Niech pani wyjdzie z tej łodzi! Szybko! - zawołał spiesznie Hort.
Zaskoczona wdrapała się na brzeg i oboje skryli się za jakimiś krzakami. W chwilę pózniej
dwóch tubylców wyszło z lasu na brzeg strumienia po drugiej stronie. Nie zmieniając tempa
marszu, przeszli przez wodę, która sięgała im zaledwie do pasa, a potem zniknęli w lesie.
4 - Pomnik
- W ogóle nie korzystają z promu? - spytała zaskoczona Talitha, kiedy tubylcy nie mogli już
jej słyszeć.
- Tylko wówczas, gdy sądzą, że ktoś z nas ich obserwuje - rzekł Hort.
Zaprowadził ją z powrotem do łodzi. Chcąc wzbudzić w sobie dostateczny entuzjazm bez
uciekania się do kłamstw, Talitha odbyła samotnie podróż tam i z powrotem, zaś Hort patrzył
na to z brzegu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl