[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ściągnęła na nich jeszcze większe troski. Krótko mówiąc, piękne jest, mimo wszystko, życie
człowieka i życie psa; ale jeśli się ma co jeść. Jak sobie radzą Roblesowie i inni wieśniacy, którym
nie starcza żywności, żeby napełnić żołądek? Ano, przeklinają, obwiązują się mocno
wielobarwnym pasem i kręcą się jak głupcy po wyjałowionych suszą pólkach. Przedtem takie
rzeczy się nie zdarzały. Przyzwyczajeni do niezawodnego daru deszczów, nie myśleli o
uprawianiu terenów, które można by sztucznie nawodnić. A poza tym strumienie miały teraz o
wiele mniej wody i płynęła ona w głębi, na samym dnie wąwozów.
- A jak tam u Martiny? - spytał pewnego razu Simon zwracając się do Timotea.
- Tam też wszystko przepadło - odparł syn. - A jeszcze do tego teraz tam jest jej szwagierka,
co to się pokłóciła ze swoim. Siedzi u nich i nie chce wracać do siebie.
Mimo tak ciekawego tematu rozmowa się urwała. Właśnie siedzieli przy wieczerzy i
widzieli jasno, że wkrótce skończy się pszenica, którą jeszcze mieli w miskach. Dawno już zabili
ostatnią kurę. Słońce kryło się za dalekimi wierzchołkami gór, a pałające ogniem niebo rzucało
płomieniste blaski na pola z więdnącymi zbożami. Ani Juana, ani jej córki nie odezwały się
słowem, chociaż przyniesiona przez Timotea wiadomość prosiła się o wyjaśnienie.
- Wez no, Timoteo, nie siedz tak jak ten smutny kogut - powiedział w końcu Simon,
podrzucając synowi swój woreczek z koką.
Obaj wzięli po dużej prymce. Zmrok już zapadał, ale głownie w palenisku mieniły się
jeszcze przedwieczornymi barwami.
Więc Simon podjął rozmowę, czy to aby ulżyć swej gawędziarskiej chętce, czy też pragnąc
po prostu przerwać to smutne milczenie wywołane okolicznościami, za które nie ponosił winy, ale
które przygnębiały go bardzo, gdyż przywykł mieć w swoim domu pełne spiżarnie i ludzi o
pełnych brzuchach.
- To powiadasz, że się pokłóciła ze swoim? Ot, głupi, ot, durny chłop - powiedział.
Czekał chwilę, aby ktoś go zapytał, czemu uważa tamtego za głupca, i podjął:
- Kiedyś, dawno temu, był jeden człek, co miał za żonę wdowę po innym. No i popatrzcie,
jak to ta wdowa umiała dopiec biedakowi. Niech tylko jej coś nie przypadnie do smaku, zaraz
wspomina swego nieboszczyka i płacze, i zawodzi: Ojojoj, ojojoj, zły jesteś, a mój umarły mężuś
taki był dobry, ojojoj, ojojoj. Biedak wychodził z siebie, żeby jej dogodzić, ale zawsze
nieboszczyk był lepszy. A to jeszcze nie wszystko. Bo żona, jak popłakała, to potem mówiła: Już
ja pójdę, już sobie pójdę od ciebie. A on prosił ją i zaklinał, słodki był jak miód, aż w końcu z
nim zostawała. I tak zawsze. Nie było już życia dla tego biedaka. Aż pewnego dnia wpadło mu do
głowy, żeby pójść do króla Salomona i prosić o radę. Bo król Salomon to był mądry, ale to
strasznie mądry pan. Potrafił widzieć z daleka i nie było takiej rzeczy, której by nie wiedział. A
przyszedłszy do króla, ów człek mu się użalił na to wszystko, co wycierpiał. I król tak mu gada:
Ja ci powiem, żeś głupi. A człek na to: I czemuż to, Wasza Mość? (Bo do króla trzeba mówić
Wasza Mość .) A król mu wytłumaczył i tak poradził: Głupiś, bo nie wiesz tego, co wie każdy
poganiacz. Idz i usiądz przy drodze, tam gdzie się ona z drugą krzyżuje. Przyjdzie tam człowiek z
osłem. Słuchaj, co powie do osła, i zrób, co powie. Po tych słowach króla nasz biedak poszedł,
gdzie król mu kazał, i siedział sobie na kamieniach, aż tu patrzy, jedzie jakiś, na ośle jedzie. A jak
przyjechali do rozstaju, to jezdziec chciał w jedną stronę, a osioł w drugą. Musiał jezdziec zsiąść z
osła i ciągnąć go tam, gdzie mu było trza, ale kiedy znów na niego wskoczył, osioł zawracał i
ruszał w drugą stronę. Wtedy jezdziec zsiadł i złapał za kij...
- Aha - wtrąciła Juana. - Jużem to kiedyś słyszała. Nie ucz Timotea takich bezeceństw...
- Cichaj, kobieto, miejże zdziebko wstydu - odparł mąż. - Nie mieszaj się w męskie sprawy.
I ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
- Złapał za kij, dosiadł osła, a kiedy osioł chciał iść nie tą drogą, zaraz mu świsnął kijem po
uszach i jeszcze dołożył raz i drugi... I osiołek wtedy ruszył, gdzie mu kazano, a jezdziec tak
powiada: Na osła i na babę jeden kij poradzi. Widząc to i słysząc, nasz biedak też pojął coś
niecoś, chwycił za kijaszek i wraca do domu. A w domu żona znów zaczyna swoją śpiewkę:
Ojojoj, ojojoj, a gdzieżeś to chodził? Samiutką mnie zostawiasz. Mój nieboszczyk taki nie był.
On to był dobry (i to, i tamto, i owo, wszystko u niego dobre było), ojojoj, ojojoj. Kiedy już dość
miała tej piosenki wyskoczyła z drugą: To już ja pójdę, to już sobie pójdę od ciebie. Wtenczas
chłop jak na nią nie krzyknie: Pójdziesz sobie, powiadasz? I dalejże ją kijem raz i drugi... A tak
mu to ducha dodało, że już sam ze siebie jej rzekł: A idzże sobie, jak tak chcesz. I znowu
kijaszkiem, raz i drugi... Na to kobieta dalejże upraszać: Już nie, już nie pójdę, tylko mnie nie
bij. A chłop dołożył jej jeszcze raz i drugi, i tak ją zostawił. No i tyle. Kobieta już więcej nie
zawodziła bez powodu ani nie gadała, że nieboszczyk był lepszy, ani nie chciała sobie iść...
Dobrze powiadają, że król Salomon to był wielki mędrzec...
Dziewczęta zachichotały, Timoteo przytaknął, a Juana zmarszczyła się, ale tylko dlatego, że
tak jej wypadało. Dobry nastrój powrócił. Aby mu nadać bardziej konkretne wymiary, Simon
rozkazał:
- Timoteo, jutro zabijesz owieczkÄ™...
VIII. Pole kukurydzy
Niedokarmione psy? To prawda, psy nie mogły ani opowiadać, ani słuchać opowieści. Nie
było owiec do pilnowania, ale nie było i mięsa do jedzenia. Po skąpym posiłku, w którym z rzadka
tylko pojawiały się kości, skowyczały długo i włóczyły się po polach, na darmo tracąc siły.
Ale dla niektórych, dla tych najsprytniejszych, wyprawy takie nie były bezowocne. Dwór w
Paucar, położony, jakeśmy to już mówili, w kotlinie, otaczały zielone łany lucerny i inne uprawne
zagony, a wśród nich było też i pole kukurydzy. Dla nawodnienia lucerny specjalna zapora
zatrzymywała wodę z wąwozu; teraz służyła ona także i innym zasiewom, no i oczywiście
kukurydzy.
Za nic sobie mając żar płynący z czystego nieba, rośliny na polach dziedzica puszyły się
dumnie, napojone wodą obmywającą ich korzenie, i zachwycały zielonością, która pośród ogólnej
klęski wyglądała wręcz wyzywająco. Zwłaszcza kukurydza, wysoka, mocna i szumiąca jak las,
otwierała ku słońcu swe żółtawe pióropusze i liście o radośnie zielonej barwie. Na jej łodygach
tkwiły parami pęczniejące swym brzemieniem kolby.
Po ten właśnie przysmak przybiegały tu psy.
I pewnej nocy, kiedy Wańka i Shapra myszkowały poza domem, zobaczyły pędzące
najwyrazniej w ściśle określonym kierunku dwa psy, Manolię i Pioruna. Znały je dobrze.
Zwłaszcza Shapra. On, Zambo i Skórka, zwykle tyranizujące całą okolicę, zapominały o dzielącej
je wrogości, kiedy Manolia - która należała, jak i Piorun, do pewnego tutejszego człowieka -
zaczynała wydzielać zapach podniecający i burzący im krew. Wtedy zawierały pokój, a Manolia
była potulna i łagodna. Kiedy indziej tyrany gryzły i przepędzały każdego psa, który wszedł im w
drogę, z wyjątkiem Rafflesa i całej podstępnej psiarni ze dworu. Teraz Shapra widział, że dokądś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]