[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówił. I oczywiście miał rację. Nie ma przecież sytuacji bez
wyjścia. To prawda, że praca odgrywa ważna rolę w życiu, ale
czy dobro dziecka nie jest ważniejsze? Może nadszedł czas,
żeby zapisała się na studia plastyczne, o których marzyła od lat?
RS
124
Jeśli będą żyły skromnie, to oszczędności powinny
wystarczyć im do czasu, aż Kelly zdobędzie nowy zawód.
Trzeba będzie na razie zrezygnować z zakupu domu i
wymarzonego dalmatyńczyka, ale wiedząc, jaką ma alternatywę,
Carlie na pewno siÄ™ zgodzi.
Teraz musi sprawdzić, na której uczelni mogłaby rozpocząć
naukę, gdy mała pójdzie do szkoły. Perspektywa nowego życia
zaczynała się Kelly coraz bardziej podobać. Przy odrobinie
szczęścia będzie tak zajęta, że nie starczy jej czasu na
rozmyślanie o Benjaminie Shepardzie.
W poniedziałek rano Ben zajął miejsce w jednym z dalszych
rzędów w sali konferencyjnej w Cheyenne. Wokół panował
nieopisany gwar.
Otworzył program wykładów. Od kilku miesięcy cieszył się,
że będzie mógł wzbogacić swą wiedzę, teraz jednak tematy,
które miały być dziś poruszane, wydały mu się dziwnie
nieciekawe.
Wez się w garść, powtarzał sobie w duchu, jednak jego myśli
uparcie wracały do wydarzeń ostatnich dni.
Rozmowa z Kelly uświadomiła mu, jak bezsensowne
prowadzi życie. W końcu wziął kilka dni urlopu i pojechał do
Denver odwiedzić córkę. Tanya ucieszyła się na jego widok.
Długo opowiadała mu o szkole i koleżankach. Alyce, która
niedawno urodziła syna, też sprawiała wrażenie szczęśliwszej i
dojrzalszej niż przed laty. Zapewne drugi mąż działa bardziej
stymulująco na jej osobowość.
Uzyskawszy obietnicę, że Tanya odwiedzi go w Sundance
przed końcem wakacji, Ben pojechał do Cheyenne. Czuł się o
dziesięć lat młodszy; nareszcie opuściło go obezwładniające
poczucie winy.
Gdy tylko wróci do domu, spotka się z Kelly i wyjaśni jej
wszystko. Tak bardzo chciałby być teraz z nią i z Carlie... Plany
na przyszłość wprawiły go w nader radosny nastrój. Tylko żeby
RS
125
Vern nie pokrzyżował mu szyków. %7łe też musiał zaprosić Kelly
na przejażdżkę. A może jeszcze będzie próbował ją pocałować...
Oczami wyobrazni Ben zobaczył Kelly w jedwabnej pościeli,
jej rudozłote włosy rozrzucone na poduszce. Niebawem włoży
jej na palec zaręczynowy pierścionek, a jego pozbawiony życia
dom zmieni się w oazę szczęścia i radości.
Oczywiście, czasami trudno będzie mu łączyć obowiązki
męża, ojca i lekarza, lecz w głębi duszy był przekonany, że
może liczyć na wyrozumiałość Kelly.
Rozejrzał się wokół. Po co tu w ogóle przyjechał, skoro myśli
jedynie o tym, żeby wrócić do domu? Jeśli wyjedzie od razu,
powinien zdążyć do Sundance na lunch.
Pół godziny pózniej odebrał swoje rzeczy z hotelu i odwołał
rezerwacjÄ™.
- Czegoś tak absurdalnego jeszcze nie czytałam! - Vanessa
cisnęła raportem Kelly o stół. - Panna Evers zdaje się szukać
winy wszędzie, tylko nie w sobie.
W sali posiedzeń szpitala panowała atmosfera napięcia.
Zebrani w niej członkowie komisji do spraw oszczędności z
niedowierzaniem studiowali fakty, które Kelly przedstawiła w
swym raporcie. Jednak niespodziewane przybycie Bena na
zebranie bardziej wytrąciło Kelly z równowagi niż gwałtowny
wybuch Vanessy. Czyżby pomyliła daty? W dodatku Ben
tryskał energią i Kelly zachodziła w głowę, co robił w czasie
weekendu.
Sama spędziła go niezwykle pracowicie. Wysłała
wymówienie na adres agencji, przez wiele godzin mozolnie
pisała swój raport i odbyła długą rozmowę z córką. Carlie
ucieszyła się, słysząc, że nie musi rozstawać się z matką, jednak
gdy dowiedziała się, że niebawem opuszczą Sundance, jej
radość wyraznie osłabła.
- Pieniactwo! To słowo najlepiej oddaje cechy charakteru
panny Evers. - Głośna tyrada płynąca z ust Vanessy wyrwała
Kelly z zamyślenia.
RS
126
- Kelly nie formułuje żadnych bezpośrednich oskarżeń -
zauważył Marvin Albertson, dyrektor administracyjny szpitala.
- I nic dziwnego. Przecież wymyśliła to wszystko, żeby lepiej
wypaść w waszych oczach - broniła się Vanessa.
- Raport zawiera kilka interesujących punktów, które
wymagają wyjaśnienia - wtrącił Ben. - Na przykład dlaczego
płacimy pieniądze firmie, która nie istnieje?
Vanessa otworzyła usta, ale nie odpowiedziała.
- Może Hank potrafi nam to wyjaśnić? - zapytał dyrektor.
Twarz głównego księgowego przybrała kolor ściany.
- To Vanessa podpisuje faktury. Nie miałem powodów
podejrzewać, że coś jest nie w porządku.
- Ta firma istnieje. Mogę to udowodnić, bo sama składałam u
nich zamówienie! - wybuchła główna podejrzana.
- A co od nich kupujemy? - zapytała Kelly.
- Nie pamiętam dokładnie. Musiałabym sprawdzić w
papierach.
- Cieszę się, że istnieją na to jakieś dokumenty, bo pani
współpracownicy nie mogli ich dla mnie odszukać.
- Kelly ma rację. Skoro powstały wątpliwości, dobrze by było,
żebyś pokazała nam dokumentację - powiedział Ben.
Vanessa podniosła się z krzesła.
- Dajcie mi kilka minut, to jÄ… przyniosÄ™ i wreszcie
zakończymy te idiotyczne dyskusje.
- Zwietny pomysł. Zaczekamy. - Marvin Albertson rozsiadł
siÄ™ wygodnie.
Pewność siebie, jaka przez cały ten czas cechowała zacho
wanie Vanessy, kazała Kelly zastanowić się, czy jednak nie
popełniła pomyłki. Czyżby informacje dostarczone przez
Marian nie były do końca prawdziwe?
- Wyjeżdżam na krótkie pięć dni i od razu wszystko się wali -
zażartował Ben, rozładowując nieco napięcie. W oczekiwaniu
na dokumenty członkowie komisji zaczęli wymieniać uwagi,
próbując zgadnąć, która strona ma rację. Mijały kolejne minuty.
RS
127
- Niech ktoÅ› zadzwoni do biura Yanessy i dowie siÄ™, ile
jeszcze czasu potrzebuje - polecił dyrektor.
Szef radiologii siedział najbliżej telefonu.
- Mówią, że co najmniej od godziny nikt jej nie widział -
oznajmił, odkładając słuchawkę.
Przez dłuższą chwilę zebrani spoglądali na siebie z
niedowierzaniem. Tylko Kelly odetchnęła z ulgą.
- Zadzwońcie na portiernię. Jeśli już wyszła z budynku, trzeba
będzie zawiadomić policję - odezwał się Ben.
- Masz rację. Mam tylko nadzieję, że cała ta afera nie
przedostanie się do gazet. - Marvin Albertson był
niepocieszony.
- Zdaje się, że wyświadczyłaś nam dużą przysługę - Ben
zwrócił się bezpośrednio do Kelly.
- Wykonywałam tylko swoje obowiązki - odrzekła skromnie,
choć w jego ustach pochwała zabrzmiała szczególnie
przyjemnie. W tej chwili zorientowała się, że zostali sami w
pokoju.
- Myślałam, że wyjechałeś na cały tydzień.
- Zmieniłem plany. Jestem potrzebny tutaj.
- Ktoś zachorował?
- Nie - wyjaśnił krótko. - A jak ci się udała randka z Vernem?
- zapytał, tym razem bez uśmiechu.
- Musiałam ją odwołać.
- A to dlaczego?
- Bo dzisiaj jestem ostami raz w pracy. Jutro wyjeżdżamy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]