[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powrotną drogę do domu. Przez całe popołudnie Trevelyan siedział na wilgotnej ziemi oparty
o mur, usiłując jak najciaśniej otulić się tartanem ojca. i oglądał Claire z coraz większą
gromadą wieśniaków. Angus wyczarował skądś dudziarza, wkrótce dołączyło do niego
jeszcze dwóch innych. Ktoś położył na ziemi dwa zardzewiałe miecze i młoda dziewczyna
zaczęła nad nimi tańczyć. Claire powiedziała, że chciałaby nauczyć się tego tańca.
Wkrótce i ona zgrabnie przeskakiwała nad mieczami. Szybko podchwyciła właściwe
kroki i po pewnym czasie całkiem niezłe dawała sobie radę. Dudziarze, chętni do flirtu jak
wszyscy Szkoci, coraz bardziej przyspieszali tempo melodii, aż w końcu Claire prawie
fruwała. Trevelyan był przyzwyczajony do roli obserwatora. Podczas swoich podróży
zdarzało mu się to nieraz. Jak słusznie przypuszczała Claire, widział niezliczone
okrucieństwa. W pewnej afrykańskiej wiosce jego przybycie uczczono ukrzyżowaniem
człowieka. Widział też setki karawan niewolników. Cywilizowany świat oburzał się na
istnienie niewolnictwa, ale Trevelyan mógłby opowiedzieć z własnego doświadczenia, że
przy tym, co działo się właściwie codziennie we wsiach ludów pierwotnych, niewolnictwo
było doprawdy fraszką.
Ktoś dbał o to, by szklaneczka Trevelyana zawsze była pełna whisky. Szkocka stanowiła
podstawowe remedium na wilgotny, chłodny klimat. Ludzie zaczynali ją pić rano i nie
przestawali aż do końca dnia. Mimo to rzadko widziało się pijanego Szkota, bo w walce z
zimnem spalało się całą energię zawartą w alkoholu.
Trevelyan siedział pod ścianą długie godziny, sącząc whisky i przyglądając się ludziom,
którzy śmiali się i od czasu do czasu śpiewali. Wkrótce zaczęli się schodzić mieszkańcy chat
oddalonych o wiele kilometrów. Nie na darmo mówiono, że przejście piętnastu kilometrów to
dla Szkota zwykły spacer.
Stopniowo dochodził do przekonania, że Claire powiedziała prawdę. Istotnie, jest Szkotką
w nie mniejszym stopniu niż Angus. Co więcej, jest nią bardziej niż on, Harry albo
ktokolwiek inny z mieszkańców Bramley. Ile czasu minęło, odkąd ktoś z jego rodziny wybrał
się ostatnio na objazd majątku? Gdy Harry czegoś chciał, na przykład zamierzał kupić nowe
ubranie albo szukał przygody, jechał do Londynu. Reszta rodziny przemieszczała się między
jednym dworem a drugim, nawet nie zwracając uwagi na to, gdzie akurat są. Wprawdzie tytuł
MacArranów był szkocki, a książę nominalnie przewodził klanowi, ale dla kogo z rodziny
miało to jakiekolwiek znaczenie?! Ojciec Trevelyana wspominał o tradycji, lecz rozmawiał na
ten temat tylko z najstarszym synem, tym, który miał zostać dziedzicem. Do Trevelyana w
ogóle rzadko się odzywał, jeśli akurat nie beształ go za wdanie się w kolejną awanturę,
Ulubieńcem ojca był najstarszy syn, a Harry był ukochanym dzieckiem matki. Natomiast
Trevelyan najczęściej spędzał czas samotnie i na własną rękę odkrywaj, co w życiu jest
piękne, pilnując się, aby go na tym nie złapano.
W końcu jednak powinęła mu się noga i wyrzucono go z domu. Przez te lata wracał do
Bramley tylko na krótkie pobyty. Z członka rodziny stał się gościem, na którego nic zwracano
uwagi.
Pan drży powiedziała Claire, pochylając się nad nim.
Jej miła twarz była zaróżowiona od tańca. Wyglądała wyjątkowo ładnie.
Treyelyan, nie chciał jednak mieć takiej urodziwej pielęgniarki.
Może przydałyby się pani okulary. Nigdy nie czułem się lepiej.
Uśmiechnęła się do niego, a potem głośno oznajmiła wszystkim, że jest zmęczona i musi
wracać, bo czeka ją daleka droga. Zamiarem powrotu na piechotę wzbudziła powszechne
zdziwienie.
To doprawdy zwykła przechadzka. Chwila i będę w domu wyjaśniła ze śmiechem.
Wyciągnęła rękę do Trevelyana, on jednak nie skorzystał z pomocy i wstał sam.
MacTarvit zerknął na niego i zaproponował odwiezienie ich wozem.
Prędzej będzie mróz w piekle, niż pozwolę się gdzieś wiezć odburknął Trevelyan i
ruszył miedzy krzakami jeżyn w stronę Bramley.
Pożegnawszy się z wieśniakami, Claire pobiegła za nim.
Zachował się pan wobec nich bardzo nieuprzejmie. Oni byli dla nas bardzo mili.
Może dla pani, ale nie dla mnie. Po przejściu zaledwie kilkuset metrów poczuł, ze
uginają się pod nim nogi. Nawet pożałował, że nie przyjął propozycji podwiezienia wozem.
Teraz jednak za nic nie wróciłby i nie zdradził się ze swoja słabością przed tyloma ludzmi.
Nie chciał też skompromitować się przed Claire.
Podążała za Trevelyanem i próbowała odgadnąć, nad czym tak się zamyślił. Szedł ze
spuszczoną głową i skulonymi ramionami, wyglądał jak człowiek przejęty misją. Z pasją
uderzał w ziemię żelazną laską, a gdy robił krok, wspierał się na niej całym ciężarem ciała.
Nie mogła też zrozumieć, dlaczego twierdził, ze uprzejmość wieśniaków była
przeznaczona tylko dla niej. Przecież widziała przynajmniej czterech mężczyzn, którzy po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]