[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się na ostateczny sygnał.
Wnętrze frachtowca zostało wypatroszone i na przeciwległych końcach zainstalowano
dwa wielkie urządzenia - w dawnych czasach nazwano by je armatami - każde
wycelowane dokładnie w elektryczną lufę drugiej.
Thoresen ledwo słyszał odliczanie. Koncentrował się na dwóch obrazach na ekranie:
jednym z nich była wielka, jarząca się pustka wewnątrz kadłuba statku, drugim przestrzeń
na zewnątrz, na pierwszym planie prom. Technik dotknął jego ramienia. Wszystko gotowe.
I zupełnie niespodziewanie Baron poczuł się całkowicie odprężony. Posłał Technikowi
uśmiech i wprowadził kod, uruchamiający operację.
"Armaty" wypaliły i dwie cząsteczki elementarne o identycznych masach ruszyły ku
sobie, natychmiast osiągając prędkość światła. I wyższą. Ekran Thoresena zajaśniał i
wszystko się skończyło - niemal zanim się zaczęło. Po czym ekran znowu powrócił do
życia. Nic. Tylko ziejąca pustka. Ani frachtowca, ani...
- Prom! - wrzasnął Technik. - Nie ma go. Oni wszyscy...
- Do cholery z promem - warknął Thoresen. - Co się stało?
Jego palce śmigały nad klawiaturą, gdy programował powtórkę filmu - tym razem z taką
prędkością, aby mógł prowadzić obserwacje.
Cząsteczki płynęły ku sobie, zostawiając długie ślady. Przeniknęły przez magnetyczny
bąbel, jaśniejący we wnętrzu kadłuba, a potem spotkały się... spotkały... spotkały... A
potem znikły... pojawiły się znowu... przesunęły poza czasem i przestrzenią... dopóki nie
zostały zastąpione przez jedną, zupełnie inną cząsteczkę. Thoresen zaśmiał się - udało
mu się. Nagle magnetyczna okrywa zapadła się. Błysnęło jasne światło i kadłub, i prom
znikły w ogromnej eksplozji.
Baron odwrócił się do Technika, nadal pozostającego w szoku.
- Chcę, aby zmieniono grafik. Technik gapił się na niego.
- Ale ci ludzie na promie...?
Thoresen zmarszczył brwi, popatrzył na pusty ekran, a potem zrozumiał.
- A, tak. Nieszczęśliwy wypadek. Nie będzie trudno ich zastąpić.
Zaczął wychodzić z laboratorium, ale zatrzymał się na moment.
- Aha, następnym razem powiedzcie załodze, aby odsunęła się trochę dalej od
frachtowca. Technicy są kosztowni.
Lester uśmiechnął się i poklepał Technika po ramieniu. Mężczyzna bulgotał coś jeszcze
i łzy płynęły mu po policzkach. Lester przysunął się nieco, aby posłuchać. Tylko taka
paplanina. Nic konkretnego.
To było łatwe, pomyślał. Aatwiejsze, niż się spodziewał. Pracował nad tym człowiekiem
od pewnego czasu. Duża ilość pieniędzy, nowa tożsamość, rezydencja opłacona do końca
życia na jakimś wspaniałym świecie. Technik z radością poszedłby na to, ale za bardzo
bał się Thoresena, aby zrobić coś więcej. Słuchał Lestera i wypijał jego drinki. Aż pewnego
dnia załamał się. Zadzwonił w stanie bliskim histerii i poprosił, aby Lester pozwolił mu
przyjść.
Zaszedł jakiś straszny wypadek, powiedział Lesterowi, ale mimo nacisku potrząsał tylko
głową. Nie, Baron... I Lester wiedział, że ma swoją szansę.
Usiadł, więc koło Technika i przyłożył strzykawkę do jego szyi. W chwilę pózniej
mężczyzna zmienił się w śliniącego się idiotę. Ale ten idiota powiedział wszystko, czego
Lester potrzebował. Ułożył go pózniej wygodnie na łóżku. Będzie spał przez jakiś czas, a
potem obudzi się z potężnym kacem. Nie będzie nic pamiętał.
Teraz Lester musiał skontaktować się z Mahoneyem. To, co miał do powiedzenia o
Projekcie Bravo, gwarantowało rychły koniec kariery Thoresena.
Rozległ się głośny trzask rozrywanego plastyku. Lester obrócił się, a potem zamarł
widząc Barona wchodzącego przez zrujnowane drzwi. Obok szło dwóch strażników.
Thoresen popatrzył na śpiącego i uśmiechnął się,
- Małe party, Lester?
Lester nic nie odpowiedział. Co mógł zrobić? Thoresen skinął na strażników. Dzwignęli
Technika i wynieśli z pokoju.
- A więc, teraz już wiesz?
- Tak - powiedział Lester.
- Szkoda. Nawet cię lubiłem. - Zrobił krok do przodu, zbliżając się niebezpiecznie do
starca, chwycił go za gardło. Zacisnął. Lester łapał powietrze, czując, jak pęka mu
kręgosłup. Minęły minuty, zanim Baron upuścił ciało Lestera. Odwrócił się, gdy jeden ze
strażników wszedł do pokoju.
- Zróbcie to tak, żeby dobrze wyglądało - powiedział. - Nagła choroba, et caetera, et
caetera. I nie przejmujcie się rodziną. Ja się nimi zajmę.
Rozdział 26
Sten gwizdnął bezgłośnie i kopnął drzwi tak, aby się zamknęły. Muchy zaczęły kręcić się
już dookoła odciętej głowy H'mida leżącej na blacie lady.
Sten schylił się i dotknął palcami kałuży krwi dookoła ciała. Wciąż trochę płynna... nie
więcej niż godzina. Sten sięgnął ponad ramieniem i wyjął mały kawałek w kształcie litery
W, który utkwił pomiędzy łopatkami.
Okrążył ladę i cicho przebiegł przez schody prowadzące do mieszkania właściciela
sklepu. Pustka. %7ładnych śladów przeszukiwania czy rewizji. yle, bardzo zle. Ostrożnie
uchylił jedno okno, a potem spojrzał przez nie.
O dwa dachy dalej przyczaiło się trzech Q'riya, spoglądając w dół na ulicę. A poniżej...
jeszcze jeden, tuż pod drogą ucieczki Stena. Bardzo zle zamaskowany, wypastowane
czubki butów zdradzały go połyskując spod skraju długich szat.
Próbowali go znalezć czy był już w pułapce? Sten pomyślał znowu. Chcieli go złapać.
Sklep spożywczy po drugiej stronie wąskiej ulicy miał zamknięte okiennice. Nie o tej porze
dnia. Wewnątrz musiał być oddział M'lan, zbójów na usługach szczepu Q'rxya.
Sten przycisnął się do ściany... wdech licząc do czterech, wydech licząc do czterech,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]