[ Pobierz całość w formacie PDF ]

urwała nagle, obracając się za jednym zamachem w kierunku drzwi, a po chwili  w krzyk,
a wprost jak nie swoim głosem:
 Idą już! Idą!  i na ślepo, bezprzytomnie, trzunęła w mrok, wypełniający już
szczelnie chlew.
Jakąś chwilę tłukła się po nim, to o jedną ścianę obijając się, to o drugą, przebudzając
tym najpierw gęsi, które  jak na alarm  tak się hurmą, a prawie jednocześnie rozgęgały.
Potem jedna z krów za ryczała raz i drugi, a dziwnie niespokojnie, jakby w przeczuciu czegoś
złego. Zaraz zawtórowała jej druga, ale aby mruknięciem, przewalając swój wielki, rogaty
łeb do boku. Kury również wybiły się na moment ze snu, bo raptem powstał między nimi
harmider, pełen trzepotu skrzydłami i krekorzenia, ale najgłośniej słychać było koguta, a
jakby nawoływał stadko swoich żon do spokoju i dalszego spania, tak ostro albo i karcąco
zaczął pogdakiwać.
Jedne tylko świnie nie powynurzaly swoich ryjów ze ściółki, w której morzył je sen. bo
konie to już dawno pozrywały się na równe nogi, prawie zaraz po wejściu Hanusi do stajni,
zabierajÄ…c siÄ™ od nowa do wysmykiwania siana zza drabiny, jakby nigdy nic.
Ale jak nagle narobiło się tyle bałamuty w całym chlewie, tak również nagle zapanował
w nim spokój, bo o zupełnej ciszy nie było już mowy. To konie dawały znać o sobie głośnym
chrupaniem siana i szurgotaniem łańcuchami o brzeg żłobu, to krowy niemal raz za razem
pomrukiwały niecierpliwie, a już obydwie jednakowo, jakby na ooś czekały, czegoś chciały.
Bo Hanusia to się tak gdzieś ukryła, zaszyła, że ani dychu, ani slychu. Jakby jej w ogóle
w chlewie nie było.
Do krowiego żłobu się wsunęła? Albo wcisnęła się pod niego jak
król? A może w ściółkę od świń się wgmerala lub wdrapała się za drabinę, żeby za nią,
opatulona sianem, szukać dla siebie najpewniejszego ukrycia?
Ale gdzie się ona mogła schować! Jeżeli tylko nie zapadła się pod ziemię, przebrańcy, jak
zaczną jej szukać, na pewno ją znajdą, wywloką, wyciągną i zrobią, co mają zrobić,
wymierzą jej swoją partyzancką sprawiedliwość. A nie znajdą, to czy nie będzie tak, jak
mówiłem? %7łe mnie i dziecko...? A pobudynki... Dom jak dom, stary już i lichotny, prawie go
na ogień, byle tylko fajerkasę w porządku dali, ale stodoła! Chlew! A żeby choć z rąk
niemieckich spadło to na mnie albo z innej jakiej okoliczności, z innej przyczyny, to jeszcze!
Mówiłoby się  trudno, wojna! To i hańby nie byłoby żadnej, sromoty, a jakby mi naprawdę
przyszło położyć głowę, sprawiliby ludziska pogrzeb uczciwy, godny pogrzeb, ten i ów
pożałowałby nawet, dobrze wspomniał, ale tak? Za Hanusię i z rąk swoich, Polaków? 
zakrzywdowało mi się gorzko, żem się omal nie rozpłakał.  A ona, ta moja Hanusia, to
moje wielkie, ogromne kochanie... przeklęła mnie jeszcze! Kto by pomyślał, przeklęła na-
prawdę! Pomstę rzuciła na moją głowę, a więc dopełnia się miara jej nienawiści do mnie,
albo i nie, bo dopiero się dopełni A tym się dopełni, że ucieknie i zacznie mnie bezlitośnie
obdzierać ze wszystkiego, co się tylko da wydrzeć, żebym razem z gospodarką i dzieckiem
zeszedł na psy. Bo jeśli nie, to czym innym mogłaby...?
Bezwiednie zsunąłem się z wyrka na ziemię, ukląkłem, żeby się pomodlić i prosić Boga o
zmianę mego losu, a grunt, żeby nie wysłuchał Hanusi i nie zsyłał na moją głowę tej strasznej
pomsty albo i wziął mnie jeszcze w swoją opatrznościową opiekę.
Kiedym więc już klęczał, podniosłem ręce do góry, złożyłem je nabożnie, jak trzeba, i
zaczÄ…Å‚em:
 Jezu, coś na krzyżu skonał za nasze grzechy... Jezu, coś na krzyżu skonał za nasze
grzechy  powtórzyłem, znów urywając raptownie, a potem ani słowa nie mogłem już
wymówić, jakbym stracił władzę nad mową albo jakbym ani mówić nie umiał, ani myśleć,
więc jak ukląkłem sobie, tak i klęczałem, i klęczałem a ze mną coś strasznego zaczęło się
dziać, bo nie wiedziałem już, ani gdzie jestem, ani co robię, i nic nie słyszałem, nie czułem,
ot, stałem się cały jak kawał drewna, jakby mnie za chwilę, za moment mieli poprowadzić na
rozstrzał i ulatniało się już ze mnie życie, a na jego miejsce wstępowała martw i zna, żebym
zupełnie bez bólu zszedł z tego świata.
Tak było.
ROZDZIAA XIV
Ale kiedy wywinęły się kroki poza próg mojej chałupy, od ra- zum je usłyszał 
widocznie niedługo trwało to moje ni-życie, ni-śmierć, więc aby tylko moment, a ja już jakby
nie ten sam, bo i z klęczek się zrywam, i do drzwi przypadam, nawet w myślach zagrało mi
znowu, tym bardziej że, ki diabeł I Od strony domu idą, a nie od strony furtki? Czyżby kiedy
wychodzili, nie zawarli jej poza sobą, a specjalnie, żeby teraz mogli się przez nią aby prze-
śliznąć i prosto do Hanusi? Złapać ją we śnie rozmamłaną, bezbronną, a może i przerażoną
takim ich nagłym najściem, a więc już w ich rękach jak galareta, zdaną ze wszystkim na ich
łaskę i niełaskę?
Wszystko możliwe, bo i tak mogło być, i owak, ale najprędzej, że nie dosłyszałem, jak ją
otwierali. Zresztą czy to takie ważne  połapałem się zaraz  czy od strony furtki idą, czy
domu?
Oto wrócili ze wsi i byli już u mnie, w obejściu byli! Wrócili tutaj, a specjalnie, bo teraz
tylko do Hanusi mają sprawę. A że jej nie znalezli w izbie, jednym pędem z powrotem na
dwór i prosto do stajni, bo gdzież by mieli iść, jak nie tutaj, do mnie, żeby się dowiedzieć,
gdzie się ona podziała. Albo może... Albo może, żeby swoją zemstę wywrzeć na mnie
zwyczajem wojennym, że za dzieci odpowiadają ojcowie, a za żonę  mąż?
Chyba, żebym ją wydał  zrodził się nagle we mnie sposób na obronę  chyba, żebym
ją wydał  powtórzyłem jeszcze w myślach.  Wtedy na pewno uratowałbym i siebie, i
dziecko, a może i obejście przed spaleniem? Tak, chyba, żebym ją wydal...
A kroki już były gdzieś mniej więcej pośrodku podwórza, potem w pobliżu gnojowiska, a
więc jeszcze chwila i zaczną się do mnie dobijać, gdy wtem jakby się w ziemię zapadły, tak
raptownie umilkły, a mnie od razu łap! za serce radosną nadzieją: nie przyjdą, dranie, tutaj, a
gdzie indziej polecą, a może w ogóle zawrócą do izdebki po swoje torby, których, jak
wychodzili na wieś, chyba nie brali ze sobą, żeby im nie zawadzały tam w tej ich leśnej
robocie, bo mieliby dalej szukać Hanusi? Mitrężyć na to czas, dla nich na
pewno drogi, czy warto? Tym bardziej że przecież mogą jej wcale nie znalezć!
A po chwili tom sobie nawet już i powiedział, że na pewno tak będzie, że zrobią ten w tyl
zwrot, bo jak stanęli, tak precz stali i stali, jakby naprawdę gdzieś już mieli moją Hanusię.
Ale oni tego w tył zwrot wciąż nie robili. W ogóle nie ruszali się z miejsca, dlaczego?
Czyżby... Już wiem!  omal nie wykrzyknąłem.  Zastanawiają się, czego się teraz mają
jąć, gdzie iść prosto od nas.
Ledwom to sobie jednak powiedział, szarpnęły mną wątpliwości, bo czy możliwe, żeby
dali sobie spokój z Hanusią i odeszli stąd? Cholerę w bok odejdą! Przecież specjalnie do niej
przyszli! A izdebki to może specjalnie nie zajęli? A Hanusia to może bez kozery, przez swoje
tylko zwidywania, tak bardzo się ich boi, że się aż ukryć musiała? Toż ni mniej, ni więcej, ale
na to wychodzi, jakby groziła jej śmierć! A może za to, że poszła do nich, bo ich wzięła za
Niemców, a oni jej kazali? Za samo to? Głupiemu to gadać, nie mnie!
Tymczasem oni dalej stali i stali, jakby na śmierć byli wtopieni w tę księżycową śreżogę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl