[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy pani doprawdy popłynie z nami jutro na Mogiłę?
Pochylił się trochę i nieśmiało w twarz jej spojrzał.
- Bo to troszkę i wstydno, że do tego czasu nigdy jej pani nie odwiedziła...
Zmiałość tego zarzutu w dziwnej była sprzeczności z nieśmiałością, z jaką na mgnienie oka w twarz jej
spojrzał. Ona zamyślonym wzrokiem daleko gdzieś patrzała.
- Iluż, iluż ja rzeczy w życiu swoim wstydzić się muszę - powoli i ze zsuniętymi brwiami wymówiła a
nigdy - dodała - nigdy tego tak mocno nie uczułam jak teraz.
- Pani pewno popłynie jutro z nami?
- Najpewniej.
- A jeżeli czasem stryj zostanie w domu?
Spojrzała na niego pogodnie, ufnie i odpowiedziała:
- Popłynę z panem.
Tuż obok zielonej gałązki na ręku Justyny czerwieniła się szrama od draśnięcia sierpu pochodząca. Jan
patrząc na tę różową szramę, tak jakby oczu od niej oderwać nie mógł, z cicha mówił:
- Bo to, widzi pani, już ja dziś z twarzy stryja widzę, że go jutro chandra schwyci. A kiedy go już ta
pochmurność napadnie, to za nic z domu nie wyjdzie, nie je, nie pije i z nikim gadać nie chce. Tak
czasem przeżyje dzień jeden, a czasem dwa i trzy dni... My podtenczas z Antolką na palcach chodzim i
cicho gadamy, tak jakby umarły w domu leżał... Taka już u niego duszna choroba jakaś!
W tej chwili Anzelm niezwykle śpiesznym krokiem Witolda wyprzedzając zbliżył się do jednego z
otwartych okien domu.
- Ja panu zaraz te książki pokażę - mówił - zaraz po... po... po... każę!
Wąska ławka nie broniła wcale przystępu do okna; owszem, Witold przyklęknął na niej i do wnętrza
zajrzawszy jednym spojrzeniem ogarnął dość szczególnie wyglądającą izdebkę. Był to tak zwany
przeciwek, dlatego tę nazwę noszący, że sień go rozdziela z obszerną świetlicą. Malutka to była
izdebka, więcej długa niż szeroka, z niskim, belkowanym sufitem i chropowatymi, skąpo pobielanymi
ścianami. Drewniany tapczan z siennikiem, poduszką i na domowych krosnach wytkaną kołdrą, prosty
stół pod oknem, zielona skrzynia, zapewne z odzieżą, i jedno stare krzesło z drewnianą tylną poręczą
stanowiły wszystkie sprzęty znajdujące się w tej izdebce. Nad łóżkiem wisiały trzy spore obrazy:
najwyżej, prawie pod sufitem, Ostrobramska Maria w ramach, złoconym i dość jeszcze błyszczącym
papierem oklejonych; niżej, prawie nad samą pościelą, dwa szare, w drewnianej oprawie, wizerunki
siedzących na koniu rycerzy. Zza ramy świętego obrazu wychylał się pęk palm święconych; na szare
wizerunki opadała na ćwieczku zawieszona mała korona cierniowa. U okna, na stole, stał niewielki
dzban z wodą i stała przy nim dnem do góry przewrócona szklanka, a dalej, przy samej ścianie, za
lampką z wysokim kominkiem leżało kilka książek w zniszczonej oprawie. Po te książki Anzelm rękę
wyciągnął i jedną po drugiej podawał je Witoldowi. Przy tym powoli czytał ich tytuły:
- Psalmy Kochanowskiego... Niech pan spojrzy na te dwa wyrazy, co na boku wypisane.
- Andrzej Korczyński - głośno przeczytał Witold.
- Pan Tadeusz... Niech pan spojrzy na te dwa wypisane wyrazy...
- Andrzej Korczyński...
- Ogrody północne... Niech pan spojrzy..:
W ten sposób kilka tytułów przeczytał bladym swym palcem wskazując napisy im towarzyszące, z
jednostajnym zawsze brzmieniem. Jeden tylko był nieco dłuższy. Zawierał się w czterech wyrazach:
"Andrzej Korczyński - Jerzemu Bohatyrowiczowi".
- Ojcu Janka, jego ojcu - ze szczególnym ku Witoldowi mrugnięciem szepnął Anzelm, a potem książki
znowu na stole złożył.
- Wszystko to od niego, i tyle tylko u nas światłości jest, ile jej on zostawił. Gdzie tam! i tyle już nie
ma, bo jedni pomarli, drudzy zgłupieli i zapomnieli, a są i tacy nawet, co bez uszanowania i
wdzięczności, owszem, z pośmiewiskiem go wspominają. Z. Mułu ziemskiego zlepieni jesteśmy i o to
tylko dbamy, co tyczy się mułu tego, czyli naszego ciała. Ale kto raz, choć troszkę, duszne radości i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl