[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poruszę palcami... Próbuję, próbuję! Nie mogę...
148/259
Z całej siły wstrzymuję się od płaczu. Gdybym
się nie przezwyciężał, usiadłbym w kącie najciem-
niejszym i płakałbym jak dziecko.
Próbuję co godzinę, co kwadrans, wnet po
każdym obudzeniu się ze snu. Nie mogę, i przez
długie godziny nocne leżę osłupiały ze zdziwienia,
szeroko otwartymi oczyma wpatrujÄ…c siÄ™ w ciem-
ność. Jak to! Ja grać nie mogę? Cha, cha, cha!
Można umrzeć ze śmiechu, takie to niepraw-
dopodobne. Chwytam skrzypce, prowadzÄ™ smy-
czkiem po strunach... Nie mogę! Zdaje się, że raz
głową uderzyłem o ścianę, a innym razem wyr-
wałem z niej sobie garść włosów.
Na koniec zwierzam siÄ™ lekarzowi z trwogi i
rozpaczy swojej. CzyniÄ…c to siedzÄ™ obok niego na
kanapce i czuję sam, że jestem dziwnie mały,
pokorny, że oczy moje pomimo woli mojej przy-
bierają wyraz błagalny, a głos brzmi jakoś cieniej
niż zwykle. Jestem pełen rozżalenia ogromnego,
a pomimo to śmieję się z samego siebie i prawie
pogardzam sobą. Jak można być tak słabym i
tchórzliwym! Myśląc tak, błagam o ratunek. Nie
wiem nawet sam, jak się to stało, jak i kiedy
wyszły mi na usta te wyrazy ciche, obfite, gorące,
jak modlitwa zrozpaczonego o miłosierdzie boże.
BÅ‚agam o ratunek.
149/259
Lekarz, zmieszany nieco, wzruszony, per-
swaduje. Ależ to przejdzie! Nigdy nie przechodzi
prędko. Czasu i cierpliwości trzeba, kuracji
odpowiedniej także. Gdy mówi, wpatruję się w
niego, usiłuję czytać w jego oczach, czy wypad-
kiem nie kłamie, aby mię uspokoić, czy jest zu-
pełnie pewnym tego, co mówi. Zrazu słowa jego
leją we mnie balsam kojący, ale potem strzała
wątpliwości mię przeszywa. Nie; nie jest pewnym
tego, co mówi. Sam wątpi. Oto nawet proponuje
naradę lekarską, i jest to dowód najlepszy tego,
że wątpi. Nie przejdzie to, nie; widzę teraz jasno,
jak przy stu świecach, że nie przejdzie. Ale naza-
jutrz trzej najznakomitsi w stolicy lekarze oświad-
czyli po naradzie, że przejdzie. O mało nie
wyskoczyłem przez okno z radości. Zmiałem się,
ściskałem wszystkie ręce, aż trzeszczały, gadałem
jak maszyna nakręcona śmieszne rzeczy ze łzami
w oczach. Około wieczora schwyciłem skrzypce i
smyczek. Ach, jak zagram! Tak długo nie grałem...
taka szalona tęsknota do tych tonów, które są ży-
ciem moim, wszystkim moim, całym mną... Nie,
nie mogę! Ramię krótkie, palce sztywne, ból...
Ach, to nie przejdzie! Usiadłem w kącie,
przysłoniłem lampę, aby jak najmniej świeciła, i
długo w noc przesiedziałem śród zmroku, osłupi-
ały, mały, bezsilny, prawie bezmyślny.
150/259
Nigdy przedtem nie przypuszczałem, aby
człowiek mógł stać się takim wahadłem ze-
garowym, tętniącym: tak, nie! tak, nie!, aby mógł
stać się stworzeniem tak nędznym, zmalałym,
skurczonym wobec swojego niestałego jak wiatr
i jak wszystko na ziemi tajemniczego  przez-
naczenia!
IV
Słyszałem, czytałem, że ludzie odzyskujący
zdrowie po chorobach długich z radością
niewymowną witają powracające do nich tętna ży-
cia i zjawiska świata. Rzecz dzieje się najczęściej
na wiosnę lub latem, kiedy słońce świeci na lazu-
rach, kwiaty kwitną, ptaki świegocą, zefirki błogie
latają po świecie. Istotę ipowracającą do zdrowia
otaczajÄ… istoty inne, zlewajÄ…ce na niÄ… morza
miłości, wezbrane od trwogi doznanej, dmucha-
jÄ…ce, chuchajÄ…ce. I te to bodaj dmuchanie,
chuchanie wzbrania przystępu do jej mózgu py-
taniom krogulczym i chmurom ciemnym. Więc jak
dziecko naiwne wraca na łono życia i wyciąga
ręce po jego przysmaki z radością tym większą,
im bliższym prawdy było przypuszczenie, że już
nigdy kosztować ich nie będzie.
Ze mnÄ… inaczej. Mnie powracajÄ…cego do
zdrowia otaczają cztery ściany pokoju
hotelowego, pokryte obiciem amarantowym, po
którym wiją się jaśniejsze, lecz także amarantowe
arabeski. Sprzęty amarantowym aksamitem
powleczone, firanki amarantowe u okien, stoły
152/259
politurowane, zwierciadło w ramach pozłacanych,
pozłoty u sufitu, nad oknami, na ścianach. Mo-
notonnie, nudnie, głupio jest w tym pokoju kosz-
townym i bogatym. Za oknami żółtawa ściana
przeciwległego domostwa i zima biała w mieście
oszalałym od karnawału. Znieg biały na dachach,
powyżej pasek białego nieba, w dole biały pas ul-
icy, po której lecą z brzęczeniem dzwonków roje
sanek. Monotonnie i nudnie. Głupio także, bo za
czym tak szalenie pędzą ludzie na tych rojach
sanek? Poczekajcie, stańcie na chwilę, popatrzcie,
pomyślcie! Czy nie spostrzegacie u bliskiego za-
łomu ulicy, na obłokach, w powietrzu czegoś,
czegoś okropnego, a niepojętego, co spadnie na-
jniespodzianiej, za gardło was pochwyci i wyr-
wawszy z wrzącego potoku życia zawlecze Bóg
wie dokąd, albo pozostawiając na łonie życia
uczyni z was Bóg wie co, lecz wcale nie to, czym
teraz jesteście?
Ludzie gromadnie zapisywali swoje nazwiska
u drzwi moich, dopóki z rozkazu lekarza były one
przed nimi zamkniętymi; a gdy tylko się ot-
worzyły, poczęli wchodzić przez nie także gromad-
nie. Jakże! Mistrz sztuki muzycznej, ulubieniec
ludzkości, klejnot świata! Trzeba go przecież
odwiedzać, zabawiać, zapisywać się we wdz-
ięcznej jego pamięci, aby przy spotkaniu pub-
153/259
licznie ściskał nas za ręce, aby zresztą uczucia i
starania nasze co prędzej uczyniły go sposobnym
do zachwycania uszu naszych.
Grady zapytań, elegie ubolewań, hymny
uciechy i nade wszystko, nade wszystko ogromne,
do utajenia niepodobne zajmowanie siÄ™ mojÄ…
chorą ręką. Ręka! czy być może? Ręka właśnie!
Co za traf szczególny i nieszczęśliwy! Ale to prze-
jdzie! Naturalnie, że przejdzie. Nie podobna, aby
los był okrutnym aż do przyprawienia świata o
stratÄ™ tak kolosalnÄ…. Jednak co to takiego? jak
się nazywa? jak prędko przejść może? Co lekarze
omówią o tym?
Tłumne pytania i życzenia tłumne, gorące,
szczere, u większości znacznej zupełnie szczere.
Pomimo to coÅ› w wyrazach twarzy, spojrzeniach,
zgięciach głosów, co mówi wyraznie, choć bez
słów:  Może i nie przejdzie, a jeżeli nie przejdzie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl