[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kryj siÄ™! - krzyknÄ…Å‚ Stary. - Biegnijcie do lasu!
Heide i Profesor rzucili się na ziemię chowając za jedną z zasp, by kryć nasz odwrót. To była okazja, na
którą czekał Rosjanin. Zaczął biec w kierunku swoich towarzyszy, wymachując w powietrzu rękami i
krzycząc  Urra Stalin" ile miał tchu w piersiach. Jednak był to także moment, na który czekał też Heide. W
wiosce! obiecał Fiodorowi, że osobiście załatwi Ruska! i teraz mógł to zrobić już legalnie. Posypały się
strzały z karabinu maszynowego. Spod osłony drzew widzieliśmy, jak Rosjanin nagle odskakujje do tyłu,
jakby pociągnięty niewidzialnym sznurkiem. Zrobił pełen obrót i powoli zwalił się w śnieg leżąc tam
nieruchomo. Karabin Heidego wypluł z siebie kolejną serię. Teraz, już ukryci wśród drzew, bombardowaliśmy
wroga wszystkim, co mieliśmy. Heide wstał wyzywająco i rzucił trzy granaty, jeden po drugim, zanim pobiegł
w ślad za Profesorem. Granaty eksplodowały w kłębowisku śniegu i ludzkich szczątków. Dołączając do nas
Heide śpiewał swoją pieśń triumfu.
Julius Heide był urodzonym mordercą. W czasach pokoju byłby z pewnością zamknięty jako niebezpieczny
psychopata, ale trwała wojna i Heide był uważany za doskonałego żołnierza, nieustraszonego,
pozbawionego wyobrazni, zawsze w gąszczu walki i zawsze gotowy, by strzelać do wszystkiego, co się
rusza. Dostawał medale za odwagę i był nagradzany za swoją agresję. Jeśliby przetrwał wojnę, a rzecz
jasna był to typ człowieka, który to zrobi, zostałby instruktorem w szkole wojskowej. Społeczeństwo mogło
zawsze wykorzystać instynkty kogoś takiego jak on, jeśli tylko rozpoznało je na czas. Tak czy inaczej, nie był
to facet, którego towarzystwo sprawiałoby ci frajdę. Ciężko dysząc, ale będąc wyraznie zadowolony, padł
obok Porty i Legionisty, obsługujących cekaem.
- Załatwiłem przynajmniej dwudziestu.
- To musiało im dać do myślenia... Byli ostrzeliwani przez swoich.
- Pewnie myślą, że mają do czynienia z komandosami z  Brandenburczyków".
- W takim razie niech Bóg ma nas w opiece, jeśli dorwą nas w swoje łapy.
- Duszą ich drutem kolczastym - powiedział Steiner. - Widziałem raz paru schwytanych Brandenburczyków.
Jednego udusili drutem,
a drugiego upiekli żywcem na rożnie.
- Milutko - stwierdził Porta. - A ja tak nie lubię upałów.
- W każdym razie - cieszył się Heide - nie spodziewam się, żeby któryś z tych wszarzy został jeszcze przy
życiu.
Szliśmy wśród drzew, ale zaledwie po kilku metrach usłyszeliśmy niepowtarzalny dzwięk zbliżających się
czołgów. Jak jeden mąż rzuciliśmy się w krzaki na widok pierwszego zbliżającego się T34. Granat świsnął
nam koło uszu i wszyscy padliśmy na twarz. Porta pobiegł dalej wąską ścieżką i zderzył się z rosyjskim
sierżantem, który naturalnie wziął go za swojego, a nie wroga. Nie żył jednak na tyle długo, by zrozumieć
swój błąd: Porta wyładował w niego z bliska magazynek i przejął miotacz ognia, który mężczyzna dzwigał.
- Teraz pokażemy skurwysynom! - krzyknął.
Ustawił się prosto na drodze nadjeżdżających czołgów i przyklękając na jednym kolanie, czekał spokojnie
jakby było to tylko rutynowe ćwiczenie. My, w tym czasie, czailiśmy się w krzakach gryząc z nerwów
paznokcie.
- Strzelaj, na Boga - szepnął Stary. Mały nie był w stanie się opanować.
- Strzelaj kurwa, STRZELAJ! - krzyknÄ…Å‚ do Porty.
Dookoła rozpętało się piekło, ale w tym momencie Porta wypalił i długi płomień buchnął w kierunku
najbliższego T34. Wydawało się, że
czołg stanął dęba, by go uniknąć. Ruszył jeszcze kawałek do przodu i znieruchomiał. Płomień skoczył teraz
wysoko do wieżyczki pojazdu. Otworzył się właz i wysunął się z niego mężczyzna. Wyszedł do połowy i
znowu wpadł do środka. Niebieskie płomienie lizały chciwie jego ciało. Jego długi krzyk agonii wystarczył, by
zmrozić każdemu krew w żyłach. Choć może nie krew Heidego. Jemu pewnie się to podobało. Odrażający
zapach palącego się ciała wkrótce wypełnił nasze nozdrza. Dwa pozostałe czołgi zawróciły i uciekły w panice
przez chaszcze. Najwyrazniej wzięły miotacz ognia za broń przeciwczołgową i nie miały zamiaru czekać, aż
ich zarżniemy.
Jeśli chodzi o nas, to także postanowiliśmy wziąć nogi za pas. Biegliśmy, aż wydostaliśmy się z lasu,
zdyszani i wykończeni rzuciliśmy się jak zwierzęta lizać śnieg, by dać choć trochę ulgi naszym wysuszonym
gardłom. Dookoła panowała cisza i bezruch, ale w oddali słychać było wycie pocisków i ciężkie pomruki
artylerii.
- Oto i ona - powiedział Steiner, wskazując ku północnemu zachodowi. - Linia frontu.
- Boże, jak ja tego wszystkiego nienawidzę.
Profesor nagle położył się w śniegu i Po chwili wahania reszta zrobiła to samo. Potrzebowaliśmy krótkiego
relaksu, zanim zabierzemy się do kolejnej porcji problemów.
- Czego tak naprawdę nienawidzisz? - zapytał Porta, leżąc na plecach i gapiąc się na wierzchołki drzew.
Profesor wykonał niecierpliwy ruch ręką.
- Wszystkiego. Wszystkich tych kłamstw i oszustw i bezsensownej rzezi. Wszystko to miało inaczej
wyglądać. Tak przynajmniej mówili, jak wstępowałem do SS w Oslo.
- Naturalnie - stwierdził Porta sucho. -I pewnie obiecywali ci chlubne zwycięstwo, małe flagi do machania i
trąbki do trąbienia? A wróg miał być tylko grupą ołowianych żołnierzyków tylko czekającą, by ją
poprzewracać jak kręgle? Jezu, jacy niektórzy są naiwni!
- Umieraliśmy jak muchy - ciągnął dalej Profesor. - Wysyłali nas do walki kompletnie nie przygotowanych.
Zanim mieliśmy nawet szansę poznać rodzaj zagrożenia, większość z nas już nie żyła.
- Już to wszystko słyszałem - mruknął Barcelona.
- No. Sprawiali wrażenie, jakby wojna to była jakaś szkolna wycieczka - stwierdził Porta. -Jak długo was
Å‚askawie trenowali?
- Sześć tygodni - powiedział Profesor. Wszyscy odwrócili się do niego.
- Sześć tygodni?
- Tylko tyle.
- Boże, nas szkolili trzy lata - powiedział Stary powoli. - Dla nas wojna rozpoczęła się na luzie, w Polsce.
Zupełnie jak ćwiczenia, tylko że z prawdziwą amunicją zamiast ślepaków... Sześć tygodni! Boże! Ilu z was
przetrwało pierwsze starcie?
- Na początku było nas dwustu trzydziestu
pięciu. Wszyscy ochotnicy. Wszyscy z dywizji Wiking na Ukrainie. Pierwszego dnia stu dwudziestu jeden
poległo. Straciliśmy więcej, gdy drogę zbombardowały myśliwce wroga i jeszcze więcej, gdy zapaliły się
ambulanse... Dowódca oszalał i strzelił sobie w łeb. Dwa dni pózniej ośmiu z nas zostało rozstrzelanych za
 dezercję w obliczu wroga". Dziewięciu zostało wysłanych do obozów karnych za stwierdzenie, że oficerowie
byli bardziej winni tej sytuacji niż my. To byli zawodowcy i wiedzieli, czego się spodziewać. My byliśmy
ochotnikami i wprowadzono nas w błąd... W więzieniu we Lwowie bili mnie bez przerwy przez sześć godzin.
Wtedy sądziłem, że mam szczęście, że udało mi się przeżyć. Teraz nie jestem tego pewien.
- Dopóki na świecie są kurwy, warto żyć -stwierdził Mały pokrzepiająco.
Profesor uśmiechnął się, a wszyscy, automatycznie, ożywili się na słowo  kurwa". Seks był tematem, który
nigdy nas nie męczył. Wszyscy znaliśmy na pamięć preferencje innych, żyliśmy ich intymnymi marzeniami, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl