[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Realizacja Projektu otwierała drzwi nawet do innych galaktyk. Obliczenia wykonane
na podstawie nowej teorii dowodziły, \e momentalne wyzwolenie energii, porównywalnej z
energią gwiazd, wytworzy tunel w czasoprzestrzeni, przez który z łatwością prześlizguje się
statek kosmiczny. Bez szkody dla ludzi i bez jakichkolwiek paradoksalnych zjawisk.
Wszystko to jednak nale\ało sprawdzić doświadczalnie. Naturalnie nie na Ziemi i nie
w pobli\u Układu Słonecznego, który po takim eksperymencie rozpadłby się w pył. Względy
techniczne nie pozwalały te\ odholować anihilatorów na bezpieczną odległość. Pozostawało
jedno: rozsadzić laserami jakąś gwiazdę i zobaczyć, co z tego wyjdzie.
Nie mogła to być byle jaka gwiazda. W naszym zasięgu znajdowała się tylko jedna,
odpowiadająca wszelkim warunkom. Lecieliśmy właśnie do niej.
Chętnie wierzę, \e fantastyczne opisy lotów międzygwiezdnych zawarte w
zeszłowiecznych ksią\kach przyprawiają o \ywsze bicie serca nie tylko dzieci i wyrostków.
Nie chciałbym, aby moja relacja została potraktowana jako całkowita negacja romantyki, ale
prawda jest taka, \e trudno wymyślić coś nudniejszego ni\ lot do gwiazd.
Osądzcie sami. Jeśli nie jesteście pozbawieni daru obserwacji, to zauwa\yliście z
pewnością, \e wszelka monotonia, poruszanie się utartą koleją, zaciera ró\nice między
poszczególnymi dniami, zamienia je w szare pasmo minut i godzin. Dobrze zapamiętujemy
tylko to, co ostro odbija od przeciętności, bez względu na to, gdzie to coś się wydarzy - w
domu czy na pokładzie gwiazdolotu. Tyle tylko, \e w gwiazdolocie wszystko jest znacznie
monotonniejsze, gdy\ nieoczekiwane widoki pojawiajÄ… siÄ™ w iluminatorach rzadziej ni\ w
oknach mieszkania, a przypadkowych spotkań i nowych towarzyszy mo\e w ogóle nie być.
Dlatego miesiące spędzone na czuwaniu były dla nas bardzo ucią\liwe.
Literat lub psycholog naturalnie mógłby poczynić wiele interesujących obserwacji,
wykryć wiele ciekawych zjawisk. Na przykład powszechną pasję do uprawiania
najrozmaitszych gier, która nie ominęła nawet Timierina, twórcy teorii Projektu, chocia\ na
Ziemi ten ascetyczny naukowiec zupełnie nie przejawiał podobnych skłonności. Niemal
ka\dy z członków załogi stał się nieszkodliwym dziwakiem. Ja ku swojemu zdumieniu
zacząłem z wielkim zapałem kolekcjonować monety. Stwierdziłem przy tym, \e nawet
myślowe zbieranie starych krą\ków miedzi, srebra i złota ma niewytłumaczalny urok. W
bibliotece pokładowej nie było ksią\ek numizmatycznych, wiecie zatem, co robiłem? Z
pewnością mi nie uwierzycie, bo sam wierzę w to z największym trudem: wyszukiwałem w
powieściach i encyklopediach najmniejsze wzmianki o ró\nych monetach, ich cechach,
wielkości, wyglądzie awersu i rewersu! Nigdy nie przypuszczałem, \e słowa  tetradrachma z
sową ateńską lub  rubel cara Konstantyna mogą brzmieć tak cudownie, tak melodyjnie...
Ale zostawmy to. Pora ju\ przejść do naszej jedynej przygody, która na pozór z
przygodą nie ma nic wspólnego, nie posiada \adnych jej atrybutów poza jednym -
zaskoczeniem.
Gwiazda, do której lecieliśmy, dotychczas tak bardzo nie miała dla ludzi \adnych
wartości, \e określano ją po prostu kolejnym numerem katalogowym. Przed naszym startem
ktoś zaproponował, aby ją ochrzcić, ale propozycja została odrzucona, choć nikt nie wysuwał
\adnych kontrargumentów. Podejrzewam, \e zawiniły tu relikty starych przesądów. Obojętna
nazwa nie miała większego sensu, a znów jakaś Nadzieja... Nie, lepiej niczego nie zmieniać.
Wszystko jednak rozwija się wedle własnych praw, skoro więc \aden człowiek przy
zdrowych zmysłach nie będzie po dziesięć razy dziennie powtarzał tasiemcowych liczb,
gwiazda jakoś sama przez się stała się Bezimienną.
W jej układzie czekało na nas wiele pracy. Mieliśmy na orbitę heliocentryczną
wprowadzić generatory laserowe, uruchomić i wyregulować aparaturę pomiarową, zebrać
mnóstwo rozmaitych danych i wreszcie - ale to ju\ w ostatnim momencie - wystrzelić
automatyczną sondę, która prześlizgnie się przez tunel czasoprzestrzenny. Mieliśmy te\ do
zrobienia setki rozmaitych drobiazgów.
Do tych ostatnich nale\ało między innymi zbadanie planet Bezimiennej. Było ich
cztery. Dwa olbrzymy gazowe typu Jowisza nie wzbudzały szczególnych emocji, gdy\ nie
mo\na było na nich wylądować. Najbli\ej gwiazdy krą\yła malutka, naga planetka
przypominająca bryłę \u\la. Ostatnia była jeszcze gorsza - po prostu kawał lodu, kupka
zamarzniętych gazów, \ałosna kra przyklejona do krawędzi układu gwiezdnego.
Zresztą nawet to dawało jakieś odprę\enie, pozwalało zobaczyć coś innego ni\ roje
kłujących gwiazd i znajomych do znudzenia pomieszczeń gwiazdolotu. Wszyscy chcieli zająć
się drugorzędną robotą przy badaniu planet skazanych na zagładę, więc urządziliśmy
losowanie. Miałem szczęście - znalazłem się w grupie zwiadowczej.
Wystartowaliśmy, wylądowaliśmy i wtedy poczuliśmy się tak, jakby ktoś rąbnął nas
obuchem w głowę.
Dookoła roztaczał się surowy białobłękitny świat. Wszędzie piętrzyły się skały
uwieńczone lustrzanymi, srebrzystomatowymi, kryształowymi wie\ami, przyporami,
portalami, ostrołukowymi stropami, a\urowymi rotundami, galeriami i kolumnami. Było tam
wszystko, gotyk i rokoko, Tad\-Mahal i Ki\y, wszystko, co stworzył geniusz budowniczych i
wszystko, co dopiero stworzy.
Lód nawet w warunkach ziemskich odznacza się ogromnym bogactwem kształtów, a
tu w dodatku była ni\sza grawitacja i ró\norodny skład materiałów. Wydawało się, \e
strzeliste łuki lecą, gdy\ po prostu nie mo\na ich było sobie wyobrazić w bezruchu, bowiem
chwila spokoju powinna wszystko zrujnować i zburzyć. Tytaniczne stropy wspierały się na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl