[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ekscytację życiem. Dzieci wyławiają niezwykłość w tym, czego nasze arcydorosłe oczy nie są
w stanie nawet dostrzec. Ze zwykłych kamyków i garści badyli piszą historie niesamowite. Mam
wrażenie, że w jednym z labiryntów mojej zasupłanej podświadomości wciąż tkwią
niedokończone historie z dzieciństwa. Czy kiedyś uda mi się je napisać do końca?
Po malinowej rozpuście przyszedł czas na obżarstwo jeżynowe.
 Słuchajcie, jak tak dalej pójdzie, to spędzimy noc na tej polanie  zauważam rzeczowo, nie
przerywając opychania się jeżynowymi doskonałościami.
 Super!  radośnie wykrzykuje mały ludek.
 Czy wy wiecie, jak wygląda noc w lesie?  próbuję nieco przygasić Zośkowo-Frankowy
entuzjazm.
 No właśnie& chciałbym to zobaczyć.  Franek zapala się jeszcze bardziej.
 Nie radzę!  Znów wskakuję w swoją dorosłość i racjonalizm.
 A co, zjedzą nas duchy?  mamrocze złośliwie Franek.
 Duchy może nie, ale zwierzaki na pewno będą się wokół nas kręcić.
 Mamo, czytałam o wilkach w  National Geographic . Wiesz, że one boją się ludzi?
 Zośka z miną urodzonej intelektualistki raczy nas wiadomościami.
 Wilków tu chyba nie ma, ale oprócz wilków są jeszcze pająki, gryzonie, dziki&
 wyliczam, nie dajÄ…c za wygranÄ….
 Mamo, przestań, powiedz po prostu, że boisz się ciemności!  wykrzykuje Franek.
 Nie boję się ciemności!
 No to co, nocujemy w lesie?  Franek wyraznie mnie podpuszcza.
 A gdzie dokładnie?  Zośka wykazuje się szczyptą zdrowego rozsądku.
 Spokojna głowa, coś się znajdzie  zapewnia bohatersko jej brat.
Znalazła się ambona. Jest wysoko, więc nie zajrzy tu żaden dzik. Widok też niczego sobie.
Co prawda w drabinie brakuje dwóch szczebli, ale kto by się martwił takimi drobnostkami. Na
początek musimy wrócić jednak do naszej bacówki, zabrać śpiwory i prowiant. O dziwo, tym
razem kilometr pod górkę pokonujemy w iście szatańskim tempie. Wracamy zdecydowanie
dłużej, obładowani nocnymi niezbędnikami. Udało nam się nawet nie zapomnieć pudełka
zapałek.
Rozpalamy ognisko. Franek koniecznie chce znalezć krzemień. Nagły przypływ zimna
zachęca nas jednak do użycia zwykłych, miastowych sztuczek. Podpiekamy lekko przesuszone
bułki i jabłka. Dlaczego nikt nie pomyślał o paru kilogramach tłustych kiełbasek? Ogień rysuje
świat zupełnie inaczej. Widać tylko to, co jest na wyciągnięcie ręki. Resztę pokrywa kożuch
mroku. Tyle niezwykłości przemyka nam tuż przed nosem. Dlaczego zauważamy wyłącznie to,
co skacze do oczu, by zostać zauważone?
Budzi mnie uporczywy hałas tuż nad moim lewym uchem. Uchylam unurzaną we śnie prawą
powiekę i kątem oka dostrzegam zródło dzwięku. Wielki szerszeń unosi swój szerszeniowy
odwłok nad wielkim szerszeniowym gniazdem. Czas na kolejną lekcję. W nagłym przypływie
zdrowego rozsądku powstrzymuję się od szerzenia paniki. Szeptem budzę Franka i Zośkę.
Powoli, by nie rozwścieczyć prawowitego właściciela ambony wycofujemy się na parter
namokniętej rosą łąki. Drabina bez dwóch szczebli nie ułatwia nam zadania. Lądujemy na
jedynym w okolicy krzaczorze pokrzywy. Nie wiem, czy z niewyspania, czy z obawy przed
zemstą szerszenia dzieciaki zamiast wycia wyrzucają z siebie salwy nieokiełzanego śmiechu.
Jednym mrugnięciem powiek zrzucam z siebie gorset trzydziestu paru lat i dołączam do
chichrającej się dwójki.
Mój patent na naukę? Wygnać nudę za dziesiątą rzekę. Rozgrzać umysły gorącymi
pomysłami. Obudzić nieufność wobec schematów. Wyjść z czterech ścian szkoły. Wygrzebać
z pancerza dorosłości dziecko. Uwolnić śmiech i wystrzelić salwę  jedną, drugą, trzecią&
Tydzień szesnasty
JEZLI NIE LUBISZ BIEGA  OGLDAJ DRZEWA
 Wojtek, boli mnie lewy bok!
 To obróć się na prawy!
Budzę się w środku nocy z dotkliwym bólem kręgosłupa. Wyobraznia hipochondryczki
działa na przyspieszonych obrotach. Czy można dostać raka łopatki? A może to jakaś rzadka
choroba? Jakieś zapalenie lewej części kręgosłupa albo coś& Niewyspana głowa podsuwa mi
coraz bardziej absurdalne pomysły. Rano przy śniadaniu zadręczam nimi męża.
 Majka, to sÄ… wynurzenia niewyspanej hipochondryczki.  Wojtek wyraznie nie ma ochoty
ciągnąć tej rozmowy.
 Hipochondryczki?! Jaka hipochondryczka uprawia tyle sportu co ja?!  wykrzykujÄ™,
broniąc się zawzięcie.
 No właśnie, trochę ruchu i wysiadasz.
Złośliwy komentarz doprowadza mnie do wrzenia.
 Uważasz, że siedzę na tyłku i wygniatam dziurę w kanapie?! Tak się składa, że w ostatni
weekend byłam z Zośką i Frankiem w górach, a dwa tygodnie temu wspinałam się w Tatrach!
 Zaczynam sypać błyskawicami z oczu i czuję, że zaraz wywoła to prawdziwą burzę.
 To pewnie zrobiły ci się zakwasy&  Wojtek dopija resztkę kawy i przegryza kawałkiem
ogórka (jak można kawę przegryzać ogórkiem?!).  Ostatnio zrobiłaś się strasznie nerwowa
 rzuca w pośpiechu, przeczesując kieszenie w poszukiwaniu kluczyków do auta.
 Wcale nie ostatnio, tylko dzisiaj! Jakbyś nie przespał pół nocy, też byś był nerwowy!
 krzyczę za odjeżdżającym samochodem.
Wracam do kuchni wściekła i zmęczona. Tak. Wiem. Wojtek ma rację, ale mógłby być
czasem trochę milszy. No dobrze. Budziłam go w nocy pewnie jakieś pięć razy. Niewyspany mąż
potrafi być wredny. A niewyspana Majka? Niewyspana Majka idzie pobiegać&
Oczyszczając przestrzeń swojego domu, niestety zapomniałam o szafce z butami. Zaczynam
więc biegi od przetrzebienia jej zawartości i dwukrotnego sprintu do kosza, w którym porzucam
swoje dwuletnie klapki z urwanymi paskami, tenisówki Franka z dziurą w podeszwie wielkości
orzecha laskowego i dwa pudełka zasuszonej pasty do butów. Przy okazji odkrywam, że mam
dziewięć par balerinek i tylko jedną mocno zniszczoną parę trampek. Zdaje się, że będę musiała
przywrócić tu właściwe proporcje.
Wskakuję w trampki i puszczam się wzdłuż ulicy Aagodnej w tempie mocno ambitnym,
prawie sprinterskim. Wkrótce moim największym wrogiem staje się oddech. Połykam wielkie
hausty powietrza, krztuszę się nimi i wypluwam ból w płucach. Na szczęście moim największym
sprzymierzeńcem jest upór. Postanawiam wytrwać. Po godzinie walki rozgrzane do czerwoności
ciało odmawia mi posłuszeństwa. Wlokę je do domu i zaciągam na hamak. Pomimo wyczerpania
obudzone gwałtownym wysiłkiem endorfiny napełniają mnie po czubki palców u stóp pozytywną
energią. Niestety wpadam przy tym w pułapkę. Gwałtowny atak głodu kieruje mnie do kuchni,
gdzie uzbrajam się w dwa batoniki i cztery obrzydliwie słodkie krówki. Już po chwili opycham
się bez skrupułów.
Czy po to wyciskałam z siebie siódme poty?
Zbyt intensywny jak na pierwszy raz trening owocuje dotkliwym bólem kolan i łydek. Zdaje
się, że dostałam zakwasów. Muszę chyba spróbować nieco subtelniejszych dyscyplin.
Przeglądając śniadaniową gazetę trafiam na test, który ma określić moją osobowość
sportową. Okazuje się, że jest ona mocno pokręcona: z jednej strony potrzebuję ruchu na co dzień
i mam spore ambicje, z drugiej jednak strony jestem typem dość leniwym, który najchętniej
zająłby się raczej czymś mało wymagającym.
Gdzie znalezć złoty środek? Może na basenie?
Tym razem zabieram ze sobą dzieciaki. Zośka i Franek czerpią nieskrywaną przyjemność
z wodnych szaleństw i wygłupów. Ja próbuję podejść do pływania metodycznie. Raz po raz
przemierzam długość basenu w tempie średnio ślimaczym. Po dziesiątym okrążeniu padam& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl