[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spojrzeniem na wylot. - Lepiej mi powiedz, dlaczego nie zatrzymujesz siÄ™,
kiedy cię wołają?
I ju\ dwa błękitne hełmy stoją za jego plecami, łapy na kaburach, oczu
nie widać tylko szczęki chodzą pod hełmami. I gdzie w tej ich Kanadzie
takich wygrzebują? Na zarybek ich do nas przysyłają, czy co? W dzień w
ogóle się nie boję patroli, ale zrewidować kanalie mogą, a to mi bardzo
nie na rękę w tej chwili.
- A czy to mnie pan wolał, panie kapitanie? - mówię. - Słyszałem, \e
jakiegoÅ› stalkera.
- A ty, jak siÄ™ okazuje, ju\ nie jesteÅ› stalkerem?
- Od czasu, jak z pańskiej lekkiej ręki odsiedziałem swoje - skończyłem
z tym. Na amen. Dzięki panu, panie kapitanie, otworzyły mi się wtedy
oczy. Gdyby nie pan...
- Co robiłeś koło Strefy?
- Jak to co? Przecie\ pracujÄ™ w instytucie. Ju\ ze dwa lata.
I \eby zakończyć tę niemiłą rozmowę, wyjmuję swoją legitymację i
okazujÄ™ jÄ… kapitanowi. Quarterblood wziÄ…Å‚ mojÄ… legitymacjÄ™,
przekartkował, ka\dy stempelek, ka\dą stroniczkę dosłownie obwąchał,
omal nie oblizał. Zwraca mi legitymację, zadowolony niewypowiedzianie,
oczy mu płoną, nawet poró\owiał.
- Przepraszam cię - mówi - Shoehart. Tego się nie spodziewałem. To
znaczy, \e nienadaremnie słuchałeś moich rad. No có\, bardzo się cieszę.
Chcesz, mo\esz mi wierzyć lub nie, ale ju\ wtedy przypuszczałem, \e
jeszcze będą z ciebie ludzie. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, \e taki
chłopak jak ty...
I zaczęło się. No, myślę sobie, wyleczyłem jeszcze jednego
melancholika na swoje nieszczęście, a sam oczywiście słucham, oczy
spuściłem, potakuję, rozkładam ręce i nawet, o ile pamiętam, tak
nieśmiało, noskiem buta rysuję esy floresy na trotuarze. Bojówkarze za
plecami kapitana posłuchali czas jakiś, zemdliło ich widać, bo patrzę,
pomaszerowali w weselsze miejsce. A kapitan teraz mi o radosnych
perspektywach opowiada - nauka to wielka rzecz, na naukÄ™, okazuje siÄ™,
nigdy nie jest za pózno. Pan Bóg powiada, lubi i ceni uczciwą pracę - no i
w ogóle drętwa mowa w najlepszym gatunku, ta sama, którą nas co
niedziela raczył w więzieniu nasz ojciec duchowny. A ja mam taką ochotę
wypić, \e a\ mnie skręca. To nic, myślę. Red, to nic, bracie, i to te\
musisz znieść. Cierp, Red, tak trzeba! Długo on tego tempa nie wytrzyma,
ju\ dostał zadyszki... wtedy na moje szczęście zaczął trąbić jeden z
samochodów patrolowych. Kapitan Quarterblood obejrzał się, odkaszlnął
z niezadowoleniem i wyciąga do mnie rękę.
- No có\ - mówi - cieszę się, \e poznałem uczciwego człowieka. Reda
Shoeharta. Z przyjemnością wypiłbym z tobą butelczynę na cześć naszej
nowej znajomości. Wódki wprawdzie nie mogę pić, lekarz mi zakazał, ale
na piwo chętnie bym z tobą poszedł. Tylko sam widzisz - słu\ba! Ale nic
straconego - mówi - na pewno się jeszcze spotkamy.
Nie daj Bo\e, myślę. Ale rękę mu ściskam, nadal się czerwienię i
szuram nó\ką - wszystko jak pan kapitan lubi. Potem Quarterblood
poszedł sobie nareszcie, a ja lotem strzały do "Barge".
W "Barge" o tej porze jest pusto. Ernest stoi za ladÄ… baru, przeciera
kieliszki i ogląda je pod światło. To zdumiewające, nawiasem mówiąc,
zjawisko - gdzie i kiedy byś nie przyszedł, wiecznie ci barmani
przecierają kieliszki, jakby akurat od tego zale\ało zbawienie ich duszy.
Tak właśnie będzie stał choćby cały dzień - wezmie kieliszek, przymró\y
oczy, spojrzy pod światło, chuchnie na szkło i zaczyna trzeć. Wyciera,
wyciera, znowu spojrzy, tym razem dla odmiany od spodu, i znowu...
- Cześć Ernie! - mówię. - Nie męcz go dłu\ej, bo przetrzesz na wylot!
Spojrzał na mnie przez kieliszek, wymamrotał coś głosem
brzuchomówcy i bez zbędnych słów nalał mi na cztery palce. Wdrapałem
się na stołek pociągnąłem, zmru\yłem oczy, potrząsnąłem głową i
powtórzyłem zabieg. Mruczy lodówka, szafa grającą trilka cichutko.
Ernest posapuje w kolejny kieliszek - cisza, spokój... Dopiłem,
postawiłem szklaneczkę na ladzie i Ernest w mgnieniu oka nalewa mi
ponownie.
- Ho co, ju\ cl lepiej? - burczy. - Przyszedłeś do siebie?
- Ty lepiej pilnuj swoich kieliszków - mówię. - A wiesz był jeden taki,
te\ tak tarł, tarł i wywołał złego ducha. Potem \ył sobie jak pączek w
maśle.
- Znałeś go? - pyta Ernie z niedowierzaniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]