[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-ją równie\ nienawidziłam przedzalni. Nienawidziłam hałasu, zapachu i
ciagłego zagro\enią. - Sciagajac rekawiczke, Sylvan przesuneła dłonią po
jednej ze scian.
Bolały go nogi od długiego spaceru, przysiadł wiec na kawałku muru, który
pozostał po wybuchu. Wyciagnał nogi i dłonią rozmasował biodra. - Wiec
uwa\asz, \e odbudowa przedzalni to głupi pomysł?
Splotła palce i zadr\ała. - Musimyją odbudowac.
Zaskoczony powiedział: - Ale skoro jej nienawidzisz...
- Nie chce patrzec,jąk cudowny zakatek Anglii traci swoich ludzi, poniewa\
nie moga tu prze\yc. Musimyją odbudowac.
- A jeśli duch powróci i zacznie atakowac kobiety i niszczyc przedzalnie?
Skrzywiła się i zagryzła dolna warge. - Byc mo\e duch był wrogiem twojego
brata i wszystko, co robił, skierowane było przeciwko Garthowi.
- Mo\liwe - przyznał - alejąmes twierdzi, \e przyczyna problemów była
przedzalnią.
- Czyjąmes wie, \e rozwa\asz ponowne uruchomienie przedzalni?
- Domyslił się - poprawiłją Rand. - I był bardzo niezadowolony.
- Moge sobie wyobrazic. - Obserwowała,jąk delikatnie masował nogi, lecz nie
zaproponowała mu pomocy. - Nie mo\emy jednak pozwolic, \eby naszymi
decyzjami kierował strach przed duchem. Wiemy, \e jest człowiekiem, a ty
nie jestes ju\ łatwa ofiara.
Znowu poczuł strach o nią. - Atakuje wyłacznie w nocy - powiedział - ale
bede przy tobie i bedziemy bardzo ostro\ni.
Patrzyła na swoje rece i ostro\nie splotła palce. -Chcesz, \ebym pojechała?
- Pojechała?
- Do domu ojca? Czy dlatego znowu mnie tu sprowadziłes? ?eby znowu mi
powiedziec, \e jestem...
- Jestes...?
- Nieodpowiednią. - Spojrzała mu prosto w oczy, a jej smutek rozdarł mu
serce.
- Toją jestem nieodpowiedni, gdy jestem bez ciębie. - Potrzasnał głowa. - Ju\
nigdy cię nie odesle. Byłem idiota, \e to zrobiłem. - Nie odezwała się ani
słowem, wiec zapytał: - Wierzysz mi?
- Chce.
Czuł, \e to prawda. - Czy pamietasz, \e przysięga- I łas podporzadkowac się
moim mał\enskim pragnieniom? - spytał.
-jąk mogłabym zapomniec? - spytała z nutka dawnej Sylvan w głosię. -
Przypominasz mi o tym przy ka\dej okazji.
Spróbowałją rozweselic. - Wiec rozkazuje ci,jąko twój ksia\e i mał\onek.
Uwierz w moje oddanie i w to, \e nigdy wiecej nie opuscisz mojego boku.
Mo\esz to zrobic?
To nie był jeszcze prawdziwy usmiech, który mu posłała; raczej pełen
nadziei, ale i tak był zadowolony. - Spróbuje.
Zapadło cię\kie milczenie. Po chwili Sylvan uswiadomiła to sobie i je
przerwała. - Kobiety z przedzalni powinny byc bardzo ostro\ne. Powiedz im,
\eby nie wychodziły po zmierzchu i uwa\aj na lady Emmie i ciotke Adele.
Nie chciał wracac do rzeczywistosci, ale musiał przyznac jej racje. - Musimy
równie\ uwa\ac na Betty.
- I Gail.
- Duch z pewnoscia nie skrzywdziłby dziecka. -Wydawało się to tak
niedorzeczne, \e Rand nie mógł w to uwierzyc.
- Nie. - Ale wygladała na zaniepokojona. -Z pewnoscia nie. Gdyby tylko udało
się nam złapac morderce twojego brata.
Rozwa\ał rozmaite aspekty i wiedział, \e zrobi wszystko, by chronic tych,
których kochał. - Wiec złapiemy go. - Jego \ona jest dokładnie taka kobieta, za
jakają uwa\ał. Zrobi wszystko, by odzyskac jej zaufanie. Unoszac ręke,
powiedział: - Pomó\ mi.
Chwyciła jego dłon, by pomóc mu wstac, ale onją pociagnał i wyladowała na
jego kolanach.
Szarpała się przez chwile, ale przestała, gdy obsypał jej twarz pocałunkami.
Gdy zaczał nią kołysac, poło\yła mu głowe na ramieniu i oznajmiła: - Stworzymy
ambulatorium. -C... co? -wyjakał.
- Stworzymy ambulatorium, gdzie beda banda\e, zioła i wszystkie inne rzeczy,
które okazały się potrzebne w dniu wybuchu.
Przytuliłją mocniej. - Cokolwiek sobie \yczysz, wasza wysokość.
Nie słyszała w jego głosię ironii, ale pomyslała, \e z pewnoscia \artuje, skoro
jest taki potulny. Znów spróbowała wstac z jego kolan. A gdyją puscił i pozwolił
Strona 118
Nora Roberts - Potęga miłości
odejśćna kilka metrów, zastanawiała się, co nim kierowało. Dlaczego tak
się zmienił? Wczesniej był taki pewny siębie, traktowałjąjąk delikatny kwiat,
niejąk partnerke. A ona gotowa była zachowywac się tak,jąk od niej oczekiwał
-jąk dama, która zajmuje wyłacznie dzwonienie na słu\be i kolor nici do
haftowanią.
Teraz jednak rozmawiał z nią. Mówił, \e ceni jej zdanie i zachowywał się tak,
jakby to była prawda.
Z powodu chaosu, który zapanował w jej \yciu, straciła rozeznanie, co jest
prawda, a co nie. Przesladowałoją to w snach i dopadało w najmniej odpowiednich
momentach, a czasami uswiadamiała sobie, \e nie wie kim jest.
Była tak zamyslona, \e podskoczyła i zadr\ała, gdy z ruin wyłonił się
me\czyzna.
- Prosze o wybaczenie. Nie chciałem pani wystraszyc... wasza wysokość.
Jestem Jeffrey, stolarz. Chyba nie ma pani nic przeciwko, \e przyszedłem
ratowac to, co pozostało z przedzalni. Zapowiada się mrozna zima i deski
przydadza się do naprawy.
-ją... có\,ją... - Spojrzała na Randa, ale on nie zwracał na nic uwagi. - Prosze
zabrac co się da. Jestem pewna, \e mój ma\ nie bedzie miał nic przeciwko
temu.
Jeffrey podnosił deski, które przed chwila upuscił. -Miałem nadzieje, \e panią
spotkam. Kobiety we wsi cały czas o pani mówia. Nanna jest moja kuzynka. -
Zarumieniła się, wyobra\ajac sobie, \e słyszy wyrzut w jego głosię, ale on
ciagnał wesoło: - Oczywiscię, wszyscy sa moimi kuzynami. Cała wies to jedna
rodzina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl