[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że podczas ślubu wreszcie od niego odpocznie. A tu taka niespodzianka!
- Jeśli chcesz, możemy wspólnie ustalić, jak posadzić gości - zaproponowała Cry-
ssie.
R
L
T
Gideon leżał na pomoście i odtwarzał w pamięci szczegóły rozmowy z Josie. W
jednym musiał przyznać jej rację: nie powinien był podejmować za nią decyzji. Jako szef
dużej firmy nawykł do wydawania poleceń. Może dlatego trochę się zagalopował i nie-
potrzebnie zaczął mieszać się w jej sprawy.
Ostrożnie podniósł się z leżanki i odczekał, aż poczuje się pewnie na własnych no-
gach. Kręgosłup wciąż mu dokuczał, ale ból nie był już tak dojmujący. Jeśli prawdą jest,
że potrzebuje wewnętrznego spokoju, to dziś na pewno go nie zaznał. Adrenalina buzo-
wała w nim od samego rana, ale z zupełnie innych powodów. Lekarze jak zwykle mieli
własne teorie, ale Gideon i tak wiedział lepiej, co jest przyczyną dziwnych dolegliwości.
Wszystko zaczęło się w chwili, gdy postanowił sprzedać Leopard Tree, jedyny ze swoich
ośrodków, którego nie mógł ani nie chciał odwiedzać. Ale nie potrafił przestać o nim
myśleć.
Wolno poszedł do domku. Na razie ból był znośny, ale wolał nie ryzykować. Od-
czekał, aż oczy przyzwyczają się do półmroku, po czym otworzył szafę i zobaczył to, co
wcześniej musiała widzieć Josie. Obok jego garnituru wisiała wieczorowa sukienka z
fioletowego szyfonu. Sandałki na obcasach dotykały jego pantofli, podobnie jak walizka
skórzanej torby.
Poprosił Alesię, by przeniosła rzeczy Josie, ale nie spodziewał się takiego efektu.
Nie wyglądało to bowiem jak rzeczy obcych ludzi, którzy przypadkiem dzielą pokój : jej
ubrania po jednej stronie szafy, jego po drugiej. W tym, co zobaczył, była jakaś intym-
ność typowa dla osób, które mieszkają i sypiają ze sobą, tworząc jedność. Są ze sobą z
wyboru, a nie z przypadku.
Mógł poprosić Francisa, by go spakował, ale szkoda mu było czasu. Chciał jak
najszybciej opuścić to miejsce. Jeśli się pospieszy, taksówka przyleci po niego jeszcze
dziś, więc nie zwlekając, schylił się po torbę.
Josie miała spokojniejsze sumienie, bo udało jej się załatwić sporo spraw. Poroz-
mawiała z kucharzem o menu, a z kelnerami o nakrywaniu stołów. Dokładnie obejrzała
serwetki i obrusy, które podobnie jak kwiaty były niebieskie i pomarańczowe, jak barwy
klubowe drużyny Tala.
R
L
T
W drodze do domu wstąpiła do Cryssie po suknię i przy okazji zapytała, czy przy-
padkiem nie boi się być sama. Upewniwszy się, że wszystko u niej w porządku, ruszyła
w stronę domku Gideona. Po drodze przygotowywała się psychicznie na moment, w
którym przed nim stanie i będzie musiała przełknąć gorycz porażki.
Gasnące promienie słońca oświetlały pomost, na którym nie było nikogo. W dom-
ku nie paliła się żadna świeca. Gdzie on jest? Chyba się nie poddał? A może wziął sobie
do serca jej słowa i przeniósł się do biura? Dziwne, przecież ledwo się porusza...
- Gideon!!! - zawołała, ogarnięta niepokojem.
- Jestem w środku, leżę na podłodze. Tylko błagam, nie przewróć się na mnie.
- Ale gdzie w środku? I co ci się stało?
- Obok szafy.
Po omacku szła w stronę jego głosu, aż w pewnej chwili zderzyła się z otwartymi
drzwiami szafy.
- Aj!
- Kurczę, zapomniałem cię uprzedzić.
- Nieważne, nic się nie stało.
Namacała górną krawędz drzwi i ostrożnie powiesiła na nich suknię. Potem uklękła
i zaczęła przeszukiwać podłogę. Po chwili natrafiła na nogę Gideona.
- Hej, ręce przy sobie! - mruknął.
- Przewróciłeś się? Rozbiłeś głowę?
- Nie. Schyliłem się po torbę i znów mi strzeliło w krzyżu.
- Co za idiota!
- Leżę tu od paru godzin i czekam, żeby to usłyszeć. Gdzieś ty była tyle czasu?
- W pracy - odparła i aby odwlec przeprosiny, opowiedziała mu, co robiła.
- Same ważne sprawy - zakpił.
- Za to mi płacą. W umowie z Celebrity" nie ma słowa o tym, że mam cię niań-
czyć - warknęła. - Cholera, chciałam cię przeprosić, być miła, a ty mnie znowu wkurzy-
Å‚eÅ›.
- Chciałaś być miła? - powtórzył tak sugestywnie, że niezdrowo pobudził jej wy-
obrazniÄ™.
R
L
T
Kontroluj siÄ™, kobieto!
- Nic sobie nie zrobiłeś? Jak kręgosłup? - zapytała łagodnym głosem, którym zwy-
kle przemawiała do spanikowanych panien młodych i histeryzujących matek pana mło-
dego.
- Lepiej. Chyba pomogło leżenie na twardym. Mój kręgosłup rzeczywiście poka-
zuje mi, czego mu trzeba.
- Może powinieneś tu spać?
- To twoja najlepsza propozycja?
- Zamknij się! Zaraz zapalę świece. - Próbowała się cofnąć, ale niechcący uderzyła
go kolanem.
- Auć!
- Przepraszam! - Cofnęła się i zaczęła pełznąć w stronę łóżka, o które po chwili
stuknęła głową.
- Aua!
Gideon zaczął się śmiać.
- To wcale nie jest śmieszne!
- Wiem. Przepraszam...
Nie wiedziała, co ją rozśmieszyło. Może po prostu udzieliła jej się jego radość.
Efekt był taki, że dostała ataku śmiechu i po chwili leżała obok niego na podłodze, tarza-
jąc się i bez przerwy go trącając. I po każdym jego: Auuu!" zaczynali zaśmiewać się od
nowa. Jej przepraszam" prowokowało ich do kolejnego ataku.
W pewnej chwili Gideon wziął ją za rękę. I od razu odechciało jej się śmiać.
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
Zdarza się, że panna młoda życzy sobie, by w ceremonii uczestniczył jej
ukochany pies, koń lub inny pupil. Stanowi to pewne wyzwanie..."
Serafina March Zlub doskonały".
- Jak tam? Lepiej? - zapytał Gideon, gdy krztusząc się i prychając, próbowała zła-
pać oddech.
- Tak... - Bez dwóch zdań. O niebo lepiej. Nie miała pojęcia, że wystarczy, by facet
wziął ją za rękę, i od razu poczuje się bezpieczna. - A ty?
- Bez porównania lepiej niż jeszcze dziesięć minut temu. - Wyczuła, że odwrócił
głowę w jej stronę. - Już wiem, dlaczego mówią, że śmiech to zdrowie.
- Zapalę świece - powiedziała.
- Nie ma pośpiechu. Tak jest dobrze.
Nim zdążyła zareagować, rozległ się dzwięk dzwonka i w drzwiach stanęła ciemna
postać.
- Rra?
- Tu jesteśmy, Francis. Zapal nam świece, dobrze?
- Nic się panu nie stało? - zapytał Francis, gdy pokój zalało łagodne światło. - O, i
pani tu jest. Mogę w czymś pomóc?
Gideon poprosił go, by rozwiesił moskitierę.
- I jeszcze przynieś dużą whisky dla pani i wodę dla mnie. Panna Fowler na pewno
chętnie coś przekąsi, bo minęło sporo czasu, odkąd jadła lunch.
- Sporo czasu? Niezły dowcip! - fuknęła po wyjściu Francisa. - W ogóle nie jadłam
lunchu. A śniadanie zżarła mi małpa. Nic dziwnego, że z głodu zakręciło mi się w głowie
i na ciebie upadłam.
- Nie martw siÄ™, podzielÄ™ siÄ™ z tobÄ….
- A ja z tobą nie. Mam nadzieję, że woda będzie ci smakowała. Dlaczego nie
chciałeś, żeby Francis pomógł ci wstać?
R
L
T
- Już mówiłem, że tak mi dobrze. Poza tym leżenie działa leczniczo. Więc leż spo-
kojnie, dopóki nie wróci.
- Mnie nie boli kręgosłup. - Chciała wstać, ale nie dlatego, że było jej niewygodnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]