[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na pewno nie chodzi mi o następne oblanie czerwoną farbą. Boję się tego, że
nie wiem, o co biega, a ktoś uważa mnie za doskonale zorientowanego i może
jeszcze czegoÅ› oczekuje.
- Na przykład czego?
Rosiński zaczął nerwowo skubać swojego dwukolorowego irokeza.
- Gdybym wiedział, to bym to na sto procent wykonał.
- Aha, jasne. - Rzezbiarz już rozumiał, czym ten człowiek go irytuje. Koszulka z
jaskrawym wzorem i szorty w zielonÄ… kratkÄ™. Koszmar. - Co teraz zamierzasz?
- A co mogÄ™? Mam rozgrzebany doktorat, nie mam promotora, nie mam czym
jezdzić, zaraz nie będę miał z czego żyć. Ile można sępić na starych dziewczyny?
- To zależy - odparł filozoficznie Janek. - Wracając do sprawy, widziałeś
książkę profesora?
- Którą?
- Podobno pisał teraz coś w rodzaju wspomnień.
Młody człowiek skinął głową i natychmiast potrząsnął.
- Tak. Nie, nie widziałem. To znaczy, trochę.
- Ile trochÄ™?
- Profesor pokazał mi kiedyś swoje notatki do niej. Były tam lata i nazwiska.
Lata raczej osiemdziesiąte, nazwiska nic mi nie mówiły, więc nie zapamiętałem. Z
wyjątkiem Ryszarda Bogockiego. Poza tym były miasta. Toronto, Aódz, chyba ulica
Koszykowa. Wiem, że siedział w Kanadzie na stypendium, a w Aodzi chyba ciągnął
pół etatu jako adiunkt.
- Nie chwalił się żadnymi pełnymi fragmentami?
- W życiu! Powiedział, że nie chce upubliczniać niczego, co potem może będzie
zmieniał.
- Perfekcjonista - potwierdził rzezbiarz.
- Właśnie. A chyba napisał już sporo i rzecz gdzieś musi istnieć. Z tym, że
akurat niedawno zmienił komputer, ale na pewno wszystko dobrze przechował.
Powiedział kiedyś - zmarszczył brwi - że ta książka stała się dla niego ogromie
ważna. %7łe traktuje ją, cytuję - Rosiński wycelował palcem w rozmówcę - jak trzecie
dziecko.
No, ładnie. Zaginione dziecko. Jeszcze gorzej. Reising wstał i przeszedł się po
pokoju, bezceremonialnie oglądając półki zapełnione sfatygowanymi książkami,
stertami papieru i ozdobami ni to indiańskimi, ni to znad morza.
- Zapytam banalnie. - Starał się nie widzieć zielonej kratki na spodenkach
gospodarza. - Czy zauważyłeś, żeby ostatnio profesor Płonin był z kimś w
konflikcie? Może się denerwował?
Młody człowiek skrzywił się nerwowo.
- Nie wiem, czy to konflikt, ale pani Irma w sobotę rano chciała go zdzielić
wieszakiem.
- W żartach - domyślił się rzezbiarz.
Przemek wzruszył ramionami.
- A skądże! Ona w ogóle nie żartuje. Złapała wieszak na ubrania, taki duży, od
garnituru, i zamachnęła się na niego.
- Oszalałeś.
- Ja? - Podskoczył z oburzenia. - Na pewno nie. Może akurat kto inny.
- A co na to profesor?
- Jak to co? - Popatrzył okrągłymi brązowymi oczami. - Mógł niezle zarobić,
więc uciekł.
W sumie całkiem słusznie postąpił. Reising zrezygnowany usiadł na ławie.
- Czy pani Irmina często tak reagowała?
- Nie widziałem. Dla mnie szok.
- A dla jej brata?
- Ewakuował się i tyle. Ona krzyczała - Przemek potarł czoło - że nie zapomni
do końca życia. I coś w stylu moja grzeczność nie jest wynikiem amnezji . Ja
właśnie wchodziłem od strony ogrodu, a drzwi na taras były otwarte, więc mogłem
wszystko widzieć, ale po tym od razu obleciałem dom i pokazałem się od frontu
jakby nigdy nic.
- A profesor?
- Spokojny, uprzejmy, jak zawsze.
- No, dobra. - Janek przygotował się na dalsze niespodzianki. - A na uczelni?
Działo się coś?
Rosiński uśmiechnął się zadowolony.
- O, tak, ale w innym stylu. Miało na imię Julia. Tak, tak, on był Romeo.
Prawdziwy, bo miłość w tajemnicy. Z wierzchu wszystko jak najbardziej oficjalnie, a
naprawdÄ™ gorÄ…cy romans.
- JesteÅ› pewien?
Młody człowiek popatrzy na niego z politowaniem,
- Nie da się ukryć pewnych gestów, zbliżeń. Czasem mu się ręka jakoś sama
przesuwała, kiedy myślał, że nikt nie widzi. Ona też potrafiła tak spojrzeć...
Skądinąd, niezależne zródła, donoszą o ich weekendowych wyjazdach.
- Korzystała na tym?
Pokręcił głową.
- W zasadzie nie wiadomo. Słuchaj - ożywił się - to jest dziewczyna piękna jak
obraz. - Zniżył głos, rzucając spojrzenie na drzwi. - Mogłaby mieć każdego. Ciało
jak z Photoshopu, ciuchy niby skromne, a nie możesz oka oderwać. Szatynka, oczy
zielone z wielkimi rzęsami - dodał informacyjnie. - Do tego wszystkiego grzeczna
panienka z dobrego domu. %7ładnych wygłupów, jakby niedzisiejsza - zastanowił się. -
Wiesz, może i o to też chodziło. Pasowali do siebie.
Reising powoli zaczynał rozumieć Płonina.
- Jeżeli tak mówisz, to pewnie rzeczywiście pasowali.
*
Wieczorem przyjęcie na Floksowej. Czy naprawdę trzeba tam być? Karina
czuła się w tej chwili, mniej więcej, na siedemdziesiąt lat i najchętniej spędziłaby
resztę dnia, nie opuszczając kanapy. W ostateczności mogłaby wyjść do kawiarni z
przyjaciółką, gdyby ta po nią przyszła.
Tylko że nie ma tu żadnej przyjaciółki. Tutaj w jej życiu istniał tylko i
wyłącznie Bartosz. Pewnie sama jest winna, bo ich małżeństwo mogłoby wyglądać
inaczej, gdyby nie była tak w niego zapatrzona.
Obracała w palcach szarobłękitny medalion, który Wiński kupił jej miesiąc po
ślubie w którymś stoisku plastyków. Wymagał, żeby go nosiła, kiedy przychodzili
jego znajomi. Próbowała nawet czasem się do nich odezwać, pilnie uważając, żeby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]