[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaskoczenia, ale Vanja przez cały czas nie miała pewności, czy to naprawdę tylko sen. Czy
120
człowiek ma świadomość, że śni? zastanawiała się. No tak, przecież można tuż przed
obudzeniem uwolnić się od mary. Ale to coś zupełnie innego. Biorę w tym udział w całkiem
inny sposób, wyczuwam powietrze, tchnienie wiatru, a moje palce dotykają chropowatego
drewna.
Chropowate drewno? Czyżby dotarła do ściany? Księżyc gdzieś zniknął.
Zorientowała się, że nie jest już na dworze, lecz w wielkim starym domu, na strychu pełnym
drzwi i małych pomieszczeń. Wszystko było zrobione z poszarzałego drewna, nigdzie nie
prześwitywał żaden kolor. Przytłaczały ją wąskie korytarze, zakamarki, kąty, w których czaić
się mogły ohydne stwory.
Grastensholm? przemknęło jej przez głowę.
Nie, nie miała takiego wrażenia. I strych na Grastensholm był olbrzymi, przestronny, a nie
podzielony na labirynty jak ten.
Wyczuwała, że coś przesuwa się za nią. Gdziekolwiek się ruszyła, słyszała za sobą
szuranie. Przystawała, a to, co szło za nią, również się zatrzymywało.
Klasyczna scena z koszmaru, pomyślała Vanja, nadal nie pojmując, jak to możliwe, że wciąż
jest na tyle przytomna, by tak dokładnie to analizować.
Rzecz jasna odczuwała strach, lecz nie tak paraliżujący jak w prawdziwym śnie. Starała się
zachować trzezwość umysłu, a to wcale nie takie proste, kiedy się nie wie, co może
człowieka spotkać w następnej sekundzie. I właśnie lęk przed niewiadomym najbardziej ją
hamował. Kolejno próbowała radzić sobie z potwornościami, ale najgorsze było, że nie
wiedziała, co ją czeka w następnej kolejności.
To, co w myślach określała jako swego prześladowcę, znalazło się teraz przed nią. Krążyło
po wąskich korytarzach, czyhało za każdym następnym rogiem. Vanja, pragnąc się przed
tym schronić, wpadła do jednego z pokoików i trafiła na scenę tak straszliwą, że zaparło jej
dech w piersiach.
Ujrzała swą matkę, ale niesamowicie zmienioną. Twarz wykrzywioną miała w diabelskim,
pełnym wyczekiwania grymasie, otwierała i zamykała usta, kłapała zębami, jakby chciała
ugryzć Vanję.
Vanja wybiegła z powrotem na korytarz, którego już nie było. Znalazła się w zimowej
scenerii, dom gdzieś zniknął, a za nią z ogłuszającym dudnieniem gnały dwa potwory. Może
konie, może co innego, zabrakło jej odwagi, by się obejrzeć. Zapadała się w białe zaspy,
które hamowały jej ruchy, ale bestii, które ją goniły, śnieg nie powstrzymywał, dudnienie
rozlegało się coraz bliżej.
- Ratunku! - zawołała.
121
W jednej chwili zapadła cisza. Znieg przestał już być tak głęboki, księżyc przybrał normalne
rozmiary i spowijał ziemię piękną niebieskozielonkawą poświatą.
Miała wrażenie, że wokół niej jest pusto, i nagle je zobaczyła:
Dwa wilki, większe od dużych zrebiąt, pojawiły się przed nią, dostojnie biegły powoli, jakby
chciały dostosować się do tempa jej kroków. Vanja wiedziała, że musi za nimi podążyć.
Nadszedł na to czas.
Wędrowali w pewnym oddaleniu od siebie, Vanja i wilki, tworząc jakby trójkąt. Ani razu nie
odwróciły się, by sprawdzić, czy ona im towarzyszy, ale dziewczyna wiedziała, że
wyczuwają jej obecność. Już się nie bała. Dawały jej poczucie bezpieczeństwa, pomimo że
były tylko zwierzętami, z którymi nie mogła rozmawiać i które nie mogły zabierać głosu w jej
obronie. Czuła jednak, że mają potężną moc.
Okolica stawała się coraz dziksza. Na horyzoncie pojawiły się postrzępione, ostre skały. Tam
właśnie zmierzali.
Coraz trudniej było jej iść po kamienistym podłożu, bo wyszła boso, tylko w nocnej koszuli.
Musiała wspinać się po stromych odłamkach skalnych, przeciskać przez wąskie szczeliny,
chwilami traciła wilki z oczu, ale za moment znów się pojawiały.
Nagle prawie na nie wpadła. Zatrzymały się, czekały, nie patrząc w jej stronę.
Przed nimi, w ziemi, rozwarła się straszliwa jama. Unosił się z niej lekki dym, a może opary,
wszystko dokoła w blasku księżyca wydawało się niebieskie, tylko szczelina ziała czernią.
Czarne były też cienie skalnych bloków.
- Muszę zejść tam na dół - szepnęła Vanja. - Tam właśnie mam dotrzeć. Ale jak to zrobić?
Kiedy tak stała w zadumie, z jamy dobył się przerazliwy świst, który za moment przemienił
się w obłąkańczy krzyk, i z głębi wyfrunęły bezkształtne istoty. Minęły ich i poleciały dalej.
To koszmary senne pędzą dręczyć nieszczęsnych ludzi, pomyślała Vanja.
Coś wielkiego z trudem wydobyło się z jamy i pognało naprzód, a w następnej chwili przez
powietrze przeleciało coś z gwizdem w przeciwną stronę i wpadło w czeluść.
Wilki rozsunęły się na boki.
- Och, nie, nie opuszczajcie mnie - szepnęła wystraszona Vanja, ale zaraz spostrzegła, że
chciały po prostu wskazać jej drogę wiodącą w dół - nierówne schody przypadkowo
uformowane z bloków skalnych.
Vanja zebrała całą swoją odwagę i rozpoczęła schodzenie. Skalne bloki były wysokie, z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]