[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kierujac sie swiatlem ksiezyca, wprowadzil lodZ w waski przesmyk i poplynal wsrod
debow i wysokich cyprysow, pokrytych gruba warstwa mchu. Dokuczaly mu insekty.
Zapalil papierosa. Odglos dalekiego grzmotu oznaczal, ze przed switem nadejdzie
burza. Johnny odepchnal bosakiem lodZ i skierowal ja na polnoc. Chwile poZniej ujrzal
swiatlo i od razu pomyslal, ze znajduje sie w niewlasciwym miejscu, szybko jednak
uznal, ze nie pomylil drogi, bo przed nim, na wzgorzu, stal jego rodzinny, od lat
opustoszaly dom. I ten niezamieszkaly dom byl teraz oswietlony od wewnatrz.
Zaskoczony tym widokiem, Johnny cisnal do wody niedopalonego papierosa i
podplynal do brzegu. Wysiadl na lad i znalazl sie pod oslona gestych lisci nisko
zwisajacych konarow debu. Skad w domu wzielo sie swiatlo? Przeciez nie mieli
elektrycznosci. Czyzby buszowal tam ktos z latarka? A jesli tak, to w jakim celu?
Stojac bez ruchu, Johnny przez minute lub dwie obserwowal dom, po czym ruszyl pod
gore. Znajdowal sie blisko szczytu wzgorza, gdy w domu nagle zgaslo swiatlo. Szybko
polozyl sie w trawie. Nic nie widzial, bo wokol panowaly egipskie ciemnosci.
Wsluchiwal sie w odglosy zapadajacej nocy. Czas mu sie dluzyl. Zaczal sie irytowac.
Zastanawial sie, czy nie powinien zerwac sie, wpasc do domu i zobaczyc, kto tam jest.
Chwile poZniej uslyszal warkot uruchamianego silnika samochodu. Gdy na koncu
podjazdu zapalily sie reflektory, ruszyl w ich strone. Samochod wycofal sie w strone
drogi. Johnny znajdowal sie zbyt daleko, zeby go zatrzymac, mimo to jednak
postanowil dopasc kierowce. Przebiegl dziedziniec, wpadl na porosniete trzcina pole i
jak sprinter pognal na skroty, majac nadzieje doscignac intruza, zanim zjedzie ze
wzgorza i zdola wykonac ostry zakret, by dostac sie na glowna droge. Na krawedzi
pola wpadl do rowu z woda. Uslyszal, jak przed zakretem kierowca redukuje bieg.
Odetchnawszy z ulga, ze zdazyl na czas, wydostal sie z rowu i wszedl na srodek drogi.
Po chwili znalazl sie w oslepiajacym swietle reflektorow, przekonany, ze na jego widok
samochod zahamuje i zjedzie na pobocze. Stalo sie jednak cos nieoczekiwanego.
Kierowca wcisnal pedal gazu do deski i wrzucil najwyzszy bieg.
W ostatniej chwili Johnny zdolal odskoczyc w bok, ale zrobil to zbyt powoli. Uderzony
silnie w prawa noge przez rozpedzony woz, przez chwile lecial w powietrzu, a potem
wpadl do rowu wypelnionego woda. Stracil przytomnosc.
Po burzy, ktora rozpetala sie wczoraj wieczorem, w poniedzialkowy ranek pozostala
tylko mzawka. Na widok polciezarowki wjezdzajacej na dziedziniec Nicole zbiegla z
werandy. Wskoczyla na miejsce pasazera. - Dziekuje... Och, Boze! - Nie musiala pytac
Johnny'ego, co sie stalo. Bylo dla niej jasne, ze pupil Mae znow wdal sie w jakas
bojke. - Trudno uwierzyc, ze w stosunku do pana babcia potrafi byc az tak naiwna...
Mial przecieta brode i purpurowa prege na prawym policzku. A takze duza i gleboka
rane na ramieniu, ktora paskudnie wygladala. Johnny pozwolil Nicole ponarzekac
jeszcze przez minute, po czym skierowal woz w strone drogi. - Pytala pani starsza
pania o to symulowane zaslabniecie? Wiedziala, ze wczesniej czy poZniej Johnny
poruszy ten temat. - Mial pan racje - odparla Nicole, silac sie na obojetny ton.
- Sadzila, ze jesli troche pogadamy sam na sam, to zmienie zdanie o panu.
Oczywiscie, na lepsze - dodala drwiacym tonem. - Ale pani zdania nie zmienila, mam
racje? Spojrzala wymownie na Johnny'ego i skinela glowa. Bladym usmiechem dal do
zrozumienia, ze spodziewal sie takiej odpowiedzi. - Jesli babcia jest zaslepiona, to jej
sprawa. Ale prosze nie oczekiwac tego samego ode mnie. Jestesmy inne. Zlustrowal
Nicole, a potem znow skierowal wzrok na droge. - To fakt - przyznal. - Jestescie
zupelnie inne. W slowach Johnny'ego wyczula seksualny podtekst. Byla zadowolona,
ze zamiast szortow i topu zalozyla dzis dzinsy i koszule. - Musze wpasc na chwile do
biura Tuckera. Ma pani cos przeciwko temu, abym zrobil to teraz? - zapytal Johnny. -
Idzie pan do szeryfa? Czyzby byl pan az tak glupi i dal sie zlapac? Mam na mysli
bojke. Bo jesli jest jakis swiadek tego zajscia, to moze pan pozegnac sie z
warunkowym zwolnieniem. - Tak, to by mnie zalatwilo - spokojnie potwierdzil Johnny. -
Czy szeryf wie, co sie stalo? Wezwal pana do siebie? - Nie. - No to po co, na litosc
boska, chce pan do niego isc? Jak wyjasni mu pan swoj oplakany wyglad? Czy pan sie
zastanawial? Johnny leniwie wzruszyl ramionami.
- Chyba bede musial wreszcie powiedziec Tuckero-
wi prawde. - To najglupsze, co kiedykolwiek slyszalam. Szeryf ma o panu takie samo
zle zdanie, jak cale miasto. Gdy docierali do granic Common, szare niebo przeciela
blyskawica i po chwili rozlegl sie grzmot. Johnny zjechal na pobocze i zatrzymal
samochod na wprost stacji benzynowej Gilmore'a. Odwrocil sie powoli w strone Nicole.
- A co, twoim zdaniem, chérie, powinienem powiedziec Tuckerowi? - zapytal, swoim
zwyczajem przeciagajac slowa. Bez skrepowania wpatrywal sie w jej twarz. Zwilzyla
nerwowo jezykiem zaschniete wargi. - Nie jestem pewna - odparla. - Moze po prostu
nalezy unikac go przez kilka dni? Albo oznajmic, ze wpadl pan na drzwi czy cos w tym
sensie. Jednym slowem, ze byl to po prostu wypadek. - Wypadek? - No, to niech pan
mowi, co chce. %7Å‚e na zalewisku odgryzal pan glowy jadowitym wezom i mocowal sie z
aligatorami, aby policzyc, ile maja zebow. Sadzi pan, ze ma to dla mnie jakies
znaczenie? - spytala rozzloszczona Nicole. Nie mogac dluzej zniesc badawczego
wzroku Johnny'ego, odwrocila glowe. Po chwili, opanowawszy sie troche, dodala: -
Babcia wlasnie sporzadza wykaz nastepnych niezbednych napraw. Niech pan pomysli
o tej starej kobiecie. Jesli odesla pana z powrotem do wiezienia, bedzie zalamana. W
szoferce na dluzsza chwile zapanowalo milczenie. Przenikliwy wzrok Johnny'ego
sprawil, ze Nicole poczula dreszcze.
- Sadzilem, ze pani zalezy na tym, abym spakowal manatki i wyniosl sie stad na
zawsze - powiedzial spokojnym tonem. - Interesuja mnie tylko uczucia babci i fakt, ze
w Oakhaven potrzebujemy stolarza. - Sa inni rzemieslnicy. - Niech pan sam powie to
babci, bo ja obiecalam, ze przestane sie wtracac. Teraz widac, ze nie nalezalo tego
obiecywac. - Co to ma znaczyc? - Czy jedna bijatyka jest warta pol roku odsiadki? Tak
malo ceni pan sobie wlasna wolnosc? I moja babcie? - Jest pani pewna, ze to moja
wina? - Johnny zmruzyl oczy. - Niewazne, co ja sobie mysle. To szeryf Tucker jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]