[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarzysza czy zdrajcy. Oto pewnikiem prawdziwa twarz Rachmeta.
Pusta. Jakby tablicę szkolną wytrzeć suchą ścierką, pozostawiając
tylko mÄ…czyste rozmazy.
Ale już po chwili twarz nabrała wyrazu. Rachmet domyślił się,
że został rozszyfrowany. Kącik ust opadł mu w szyderczym
uśmieszku, oczy zwęziły się pogardliwie.
- Co, Grinczik, nie zaufałeś współtowarzyszowi? No, no, nie
spodziewałem się tego po tobie, wzorze szlachetności. Co tak stoisz
jak ołowiany żołnierzyk?
Grin stał nieruchomo, niemal na baczność. Nie poruszył się
nawet wtedy, kiedy chabrowy człowieczek ze szczerbatym
uśmiechem wyciągnął z kieszeni  buldoga .
- Dlaczego jesteś sam? - wyseplenił Rachmet. - Bez Jemieli, bez
Sniegirka? A może przyszedłeś mnie zawstydzić? Tylko, widzisz,
Grin, ja nie znam wstydu. Sam wiesz. Szkoda, ale muszę przenieść cię
do wieczności. Za żywego dostałbym więcej. Co się tak gapisz?
NienawidzÄ™ ciÄ™, bydlaku!
Do wyjaśnienia pozostało tylko jedno: czy Rachmet już od
dawna współpracuje z Ochraną, czy też zwerbowali go dopiero
wczoraj.
Grin spytał wprost:
- Od dawna?
- A myśl sobie, że od początku! Już dawno rzygać mi się chce na
was, smętnomordych. A zwłaszcza na ciebie, żeliwny bałwanie!
Spotkałem wczoraj człowieka znacznie bardziej interesującego niż ty.
- Co oznacza  TG ? - na wszelki wypadek dorzucił Grin.
- Co? - zdziwił się Rachmet. - Co, co?
Więcej pytań nie było i Grin nie tracił już czasu. Rzucił nóż,
który ściskał w prawej dłoni, i padł na podłogę, żeby uniknąć kuli.
Ale wystrzału nie było.
 Buldog upadł na dywan, a Rachmet chwycił dłońmi za
trzonek, sterczący mu z lewej strony piersi. Opuścił głowę, ze
zdziwieniem przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ cudacznemu przedmiotowi, po czym
wyciągnął go z rany. Krew zalała cały przód koszuli. Zdrajca omiótł
pokój niewidzącym wzrokiem i runął twarzą w dół.
- Jedziemy - oznajmił Grin, z rozbiegu wskakując do sań i
chowając pod siedzenie kuferek z najbardziej niezbędnymi rzeczami:
zapalnikami, fałszywymi dokumentami, zapasową bronią. - Potoczył
się pod krzesło. Ledwie znalazłem. Do zaułku Chłudowskiego
jedziemy razem. Tam wysiadacie, a ja pojadÄ™ dalej, na spotkanie z
Atutem. I jeszcze jedno. Tutaj nie wracać. Po eksie udajecie się do
dróżnika. Arsen także.
Atut już przechadzał się wzdłuż trotuaru. W bobrowej czapce,
krótkim palcie, kraciastych spodniach i szykownych białych
filcowych butach wyglądał niczym średnio zamożny komiwojażer.
Grin, zgodnie z planem, ubrał się jak oficjalista.
- Gdzie ciÄ™ diabli nosili?! - wrzasnÄ…Å‚ na niego Atut, wchodzÄ…c w
rolę. - Przywiąż konia i chodz tu.
Kiedy Grin podszedł, bandyta mrugnął i rzekł półgłosem:
- Ale z nas parka! Lubiłem patroszyć takie gąski dawno temu, u
zarania wczesnej młodości. Zobaczyłbyś Julitkę - zupełnie byś jej nie
poznał. Przebrałem ją za drobno-mieszczankę, żeby się w  Indiach
na nią nie gapili. Ile przy tym było wrzasku, kłótni! Za żadną cenę nie
chciała się oszpecić.
Grin odwrócił się, żeby nie tracić czasu na puste rozmowy.
Ocenił zajętą pozycję i uznał ją za idealną.  Specjalista znał
swój fach.
Wąska ulica Niemiecka, którą przyjedzie kareta, ciągnęła się
prostą linią od samego mostu Kukujskiego. Konwój będzie widoczny
z daleka, wystarczy czasu, aby mu się przyjrzeć i przygotować.
Tuż przed skrzyżowaniem, w poprzek jezdni, leżał wielki, długi
pień, odpowiednio gruby - jezdziec przejedzie nad nim bez problemu,
ale sanie się zatrzymają. Pięćdziesiąt kroków dalej, po prawej stronie,
widać było szczelinę między domami: ślepą uliczkę Somowską. Tam,
za kamiennym murem wokół cerkwi, już powinni siedzieć strzelcy.
Zza rogu wysunęła się głowa. Jemiela. Wypatruje.
Plan Atuta był dobry - prosty i logiczny; nie przewidywano
żadnych komplikacji.
Jeszcze nie nadszedł wieczór, ale na krańcach nieba światło już
mętniało, stawało się mglistoszare. Za pół godziny mrok zgęstnieje,
ale do tego czasu akcja już się zakończy, a dla zmylenia pościgu
ciemności mogą się nawet przydać.
- Już piąta - ogłosił Atut, szczękając wieczkiem drogiego
zegarka na grubym platynowym łańcuszku. - Wyjeżdżają z
ekspedycji. Za pięć minutek ich zobaczymy.
Był sprężony, skoncentrowany, a w jego oczach skrzyły się
wesołe iskierki. Los zakpił sobie z protojereja, podrzucając do
postnego rodzinnego gniazda takiego wilczka. Grina zainteresował
problem teoretyczny: co zrobić z takimi Atutami w przyszłym,
wolnym, harmonijnym społeczeństwie? Przecież Natura i tak stale
będzie  produkowała takich w określonych proporcjach ilościowych.
Wrodzone skłonności nie zawsze da się wykorzenić przez
wychowanie.
Wymyślił: pozostaną niebezpieczne zawody, wymagające ludzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl